Bunt… czy po swoje
Gdy gnuśnemu ostatniemu władcy absolutystycznej Francji Ludwikowi XVI zakomunikowano o zdobyciu Bastylii przez lud Paryża, żachnął się z oburzeniem:
– To bunt!
– Nie, Sire, to rewolucja – poprawił go wbrew etykiecie dworskiej i politycznemu protokołowi jeden z mądrych doradców, o ktorych da się powiedzieć, że gdyby król ich słuchał, nie skończyłby na gilotynie po próbie ucieczki z własnego kraju pod skrzydła jego wrogów. Przytomny rozmówca Burbona, książę Francois de la Rochefoucauld – Liancourt, który wcześniej bez skutku suflował pechowemu władcy reformy społeczne, przeżył tak rewolucję jak i króla o ponad ćwierć wieku.
Władza z PiS sprowokowała kolejny konflikt traktując rządzonych jak poddanych a nie obywateli.
Nazywanie buntem obecnych zachowań przedsiębiorców czasem wbrew zakazom władzy otwierających swoje firmy (chociaż nie przybrało to charakteru powszechnego) wydaje się równie mało precyzyjne. co tamta monarsza reakcja.
Przy czym władza Jarosława Kaczyńskiego, w odróżnieniu od owej królewskiej, nie wywodzi się z żadnej sankcji wyższego rzędu lecz tylko ze specyficznej arytmetyki polskiego systemu wyborczego, który zdobywcę mniej niż połowy oddanych w wyborach głosów nagradza samodzielną większością w Sejmie.
Prezes PiS nie zalicza się też do szlachetnie urodzonych, chociaż jego rodzina do dyskryminowanych w PRL nie należała, skoro sam jako dziecięca gwiazdeczka zagrał w popularnym filmie a w czas nowej Polski wkraczał z willą na Żoliborzu, w sytuacji gdy zwykłym obywatelom dawny ustrój kazał czekać 30 lat na przyobiecane mieszkanie w bloku z wielkiej płyty na peryferyjnym osiedlu.
Dziś to, co robią przedsiębiorcy nazwać można nie buntem, lecz nieposłuszeństwem obywatelskim.
Nie chodzi wcale o górnolotne skojarzenia z Gandhim, który również miał za przeciwnika państwo formalnie demokratyczne, chociaż zdobyczy tego ustroju akurat w koloniach wcale nie respektujące, tak jak władza pisowska nie przestrzega ich z kolei w kraju wobec własnych obywateli, chociaż na forum europejskim chętnie przywołuje unijne standardy suwerennościowe i równościowe.
Nie z buntem mamy do czynienia, lecz z rewindykacją. To władza pierwsza złamała prawo.
Ograniczeń takich, jak stosowane w pandemii – w tym przymusowego wygaszania całych branż gospodarki – nie da się bowiem prawomocnie wprowadzać rozporządzeniem. Wymagają przynajmniej ustaw, przy czym trzeba pamiętać o ustrojowej nadrzędności wobec nich konstytucyjnej zasady swobody działalności gospodarczej.
Nie przypadkiem przecież Konstytucję nazwano ustawę zasadniczą: bo sytuuje się nad wszystkimi innymi ustawami, które nie mogą być z nią sprzeczne.
Wątek bezprawnych ograniczeń pojawił się już przy okazji niefortunnej sylwestrowo-noworocznej godziny policyjnej: tym razem jednak nie chodzi o zabawę. Przedsiębiorcy mogą dopowiedzieć słowa bajki Ignacego Krasickiego: nam chodzi o życie. Wielu właścicieli siłowni czy hoteli zaznacza, że jeśli nie otworzy ich z początkiem lutego, to później już nie będzie w stanie.
Zaś co do prawomocności, warto odwołać się do ulubionej również przez propagandystów obozu rządowego analogii historycznej, skoro sami chętnie wymyślają oponentom do targowiczan.
Ekipa gen. Wojciecha Jaruzelskiego przed czterdziestoleciem wprowadziła stan wojenny na mocy decyzji Rady Państwa, chociaż powinien o tym wedle ówczesnego prawa rozstrzygnąć Sejm.
Oczywiście nie za to tylko generała potępiamy, bo bez porównania bardziej za strzały do górników z Kopalni Wujek i siedem zmarnowanych za sprawą “rozwiązania siłowego” polskich lat, ale cała sekwencja stanowi do dziś dowód, że dysponujący pełnią władzy komuniści sami złamali normy, wcześniej przez siebie ustanowione.
Nawet przepisy przez siebie wydane i dotyczące pandemii obecna władza egzekwuje selektywnie, zaś w pełni rygorystycznie tylko w jednym aspekcie: wobec uczestników opozycyjnych demonstracji ulicznych. Represjonuje ich pod pretekstem łamania zakazu zgromadzeń, naruszania dystansu i innych restrykcji. W tym samym czasie władza toleruje panoszące się w centrach miast hordy natrętnych żebraków nie przestrzegających żadnych zasad higieny czy zalegających w parkach czasem po dziewięciu na jednej ławce amatorów tanich napojów alkoholowych.
Ustawiając się w kontrze wobec tych, co ją utrzymują władza podcina gałąź, na której siedzi. To przedsiębiorcy ze swoich podatków finansują kosztowną inżynierię społeczną PiS ze słynnym 500 plus na czele, świadczeniem, którego wprowadzenie nie zrealizowało głównego deklarowanego, demograficznego celu, bo liczba urodzeń w Polsce znacząco nie wzrosła. Pogorszył się za to rynek pracy, skoro od tej ostatniej obywateli się odzwyczaja, pokazując, że się nie opłaca. Za to partii rządzącej przybyło głosów beneficjentów rozdawnictwa.
Zapewne na krótko: zanim zapomną, kto im to świadczenie przyznał i stwierdzą, że im się po prostu należy. Całkiem jak władzy podwójne pieniądze (pensje plus nagrody) w sejmowym wystąpieniu poprzedniej premier Beaty Szydło.
Władza łamie prawo, ale też i umowę społeczną od lat gwarantującą demokrację i dobrobyt społeczeństwom krajów rozwiniętych – a nikt jej nie unieważnił na czas pandemii. Ralf Dahrendorf w książce “Nowoczesny konflikt społeczny” charakteryzuje czas wspomnianej już rewolucji politycznej we Francji oraz przemysłowej w Anglii: “Żeby zrobić użytek z nowych możliwości techniki i podziału pracy pierwsi przedsiębiorcy musieli szukać sposobów zatrudnienia sprzecznych z tradycyjnymi wzorami poddaństwa. Potrzebna im była siła robocza wynagradzana na zasadach kontraktu między obiema stronami, co do których formalnie zakładano, że są wobec siebie równe. To z kolei implikowało elementarne prawa obywatelskie dla wszystkich. W tym samym czasie ci sami przedsiębiorcy oraz ci wokół nich żądali dla siebie miejsca pod słońcem lub, żeby wyrazić się bardziej prozaicznie, żądali społecznego uznania i politycznego współuczestnictwa” [1].
Dla odmiany oparty na przymusie i centralizmie system autorytarny i to niezależnie od ideologicznego uzasadnienia, jakiego szukał – nigdzie w świecie trwałego dobrobytu nie przyniósł. Dowodzi tego zarówno globalna klęska komunizmu u schyłku lat 80 jak mający w tym samym czasie miejsce krach prawicowych dyktatur od Chile Pinocheta po Filipiny Ferdinada Marcosa. Jak stwierdza znów prof. Dahrendorf: “(..) autokraci, a nawet biurokraci chcieliby, żeby ich gospodarka kwitła. Ale też zajmują się przede wszystkim sprawami najważniejszymi, a te nieodmiennie są polityczne. Muszą mieć do czynienia z organizacją i kontrolą, sukcesją i rekrutacją, posłuszeństwem i indoktrynacją, normami i przepisami oraz wszystkimi tymi prerogatywami biurokracji, których listę (..) zestawił Max Weber (..). W teorii można sobie wyobrazić partycypację gospodarczą bez konsekwencji politycznych, ale w praktyce takie rozwiązania się nie sprawdzają, wszelkie tego rodzaju próby zawiodły, od Manili po Seul i od Singapuru po Hongkong. W Chinach Teng Siao-Pinga zachęta do inicjatyw gospodarczych uruchomiła siły polityczne, które zaskoczyły rządzących. Z drugiej strony w Rosji Gorbaczowa rozluźnienie polityczne nie doprowadziło (..) do cudu gospodarczego. Przedsiębiorcy potrzebują bodźców, stymulacji i podniet, nie dających się pogodzić z interesami zbiurokratyzowanej klasy politycznej” [2].
Warto przywoływać filozofów, w sytuacji gdy rządzą nami urzędnicy o mentalności karbowych, traktujących pozostałych jak fornali. Co zaś ma z tego zwykły człowiek, na którego PiS się powoływał, gdy zmierzał do władzy w 2015 r, nie muszę już nawet rozwijać, bo doskonale pokazał to pisarz Kazimierz Orłoś w opowiadaniu “Noc suwerena”, traktującym o następstwach faktu, że bohaterka nie otrzymuje 500+ a w dodatku w telewizorze piłkarze właśnie przegrywają czterema bramkami z Danią.
Wystarczy też odwołać się do obiegowej, powszechnej mądrości. Podpowiada ona, że kto płaci, ten wymaga. A nie to, że kto im zapłaci, od tego oni jeszcze wymagają. Nie rozstrzyga to oczywiście o środkach przeciwdziałania złu, jakiego dopuszcza się państwo wobec utrzymujących go z podatków obywateli.
Bo co do faktu, że nie jest to dobro, zapewne się zgodzimy.
Metoda buntu – reprezentowana dziś w domenie publicznej przez przywódcę rolników Michała Kołodziejczaka czy kandydata na prezydenta Pawła Tanajno – pozostaje jedną z możliwych. Nieposłuszeństwo obywatelskie to kolejna forma oporu wobec złej władzy. Nie tyle bardziej wyrafinowana co skuteczniejsza bo przynosi społeczną sympatię większą niż daje twardy sprzeciw. Najlepszą jednak okaże się – na tym stopniowanie zakończmy – udane reprezentowanie własnych interesów w formie, której legalności nie da się zakwestionować. Skoro partie polityczne tego nie chcą a zapewne również nie potrafią, przedsiębiorcom pozostaje wyłonić własną reprezentację. Jeden z nich, ekonomista Dariusz Grabowski propaguje odrodzenie silnego w dawnej Polsce powszechnego samorządu gospodarczego, który zaraz po wojnie zdruzgotali komuniści.
Budowanie własnej reprezentacji okaże się skuteczniejsze od otwierania siłowni czy restauracji wbrew zakazom czy blokowania szos ciągnikami pod tym względem, że nie wzbudza żadnego sprzeciwu społecznego. Nie da się bowiem lekceważyć podejścia legalistycznego, nie wszyscy jego zwolennicy dadzą się przekonać, że pora na opór, skoro władza pierwsza prawo złamała. Zwolennikom radykalnych metod można wskazać przykład, że udane Powstanie Wielkopolskie z 1918 r. poprzedzone zostało 70 latami mozolnej pracy organicznej, od czasów poprzedniego zrywu: Wiosny Ludów. Nie trzeba jednak sięgać aż tak daleko. Niemal w rok przed sierpniowymi protestami Leszek Moczulski w “Rewolucji bez rewolucji” (1979 r.) rekomendował osiągnięcie maksymalnych celów bez ponoszenia radykalnych kosztów właściwych gwałtownym wydarzeniom i przestrzegał, by nie pozwolić się sprowokować władzy.
Już wtedy Moczulski pisał: “Społeczeństwo zdolne jest wydobyć z siebie moce wystarczające do osiągnięcia wszystkich narodowych celów. Nie może to jednak nastąpić w toku procesów tylko żywiołowych. Siłę trzeba stworzyć przez świadome działanie” [3].Paradoks sprawił, że protestujący robotnicy nie tylko w 1980 ale i w latach kolejnych chociaż jego książki w większości nie czytali, co najwyżej usłyszeli o niej w Radiu Wolna Europa, postępowali jakby ściśle wedle tych wskazówek.
Dziś po raz kolejny mądrość zbiorowa spotyka się z wykładnią analityków, a władzy zostają już tylko arogancja i propaganda. Pandemia z pewnością wiele przewartościuje w polskiej rzeczywistości publicznej, ale żadna zmiana nie dokona się samoistnie. Nie ma co też liczyć na dobrą wolę lub nagły demokratyczny kaprys władzy, skoro nie objawiła ich przez pięć lat, a poza tym, jak od tego zaczęliśmy, to nie monarchia, lecz wciąż demokracja, nawet jeśli wadliwa. Nie do tego stopnia jednak, żeby nas głos i aktywność okazały się pozbawione znaczenia.
[1] Ralf Dahrendorf. Nowoczesny konflikt społeczny. Czytelnik, Warszawa 1993, s. 29
[2] ibidem, s. 168
[3] Leszek Moczulski. Rewolucja bez rewolucji. Wyd, Dział Poligrafii KPN, Warszawa 1991, s. 60