Andrzej Kieryłło, strateg polityczny, w rozmowie Łukasza Perzyny
– Czy sposób prezentowania Donalda Tuska jako lidera walki z powodzią, stale obecnego w miejscach, gdzie się ona toczy, uspokaja Polaków i buduje wizerunek przywódcy na trudne czasy?
– W kwestii powodzi wśród polskich polityków utrzymuje się wielka trauma od 1997 roku, kiedy to premier Włodzimierz Cimoszewicz niefortunną wypowiedzią, że poszkodowani powinni się zawczasu ubezpieczyć, poczytaną mu za bezduszną, przyczynił się do porażki postkomunistów w wyborach parlamentarnych. Od tego czasu rządzący robią wszystko, żeby nie zostali obwinieni o lekceważenie klęski żywiołowej i brak empatii wobec ofiar. Tamta lekcja okazuje się aktualna do dzisiaj. Rzeczywiście Donald Tusk pozostaje obecny w powodziowych przekazach, dotyczących zmagań z żywiołem, jako ich koordynator czy lider. Nie jestem jednak pewien, czy premier osobiście okazuje się najlepszym specjalistą od walki z powodzią. Ręczne sterowanie wszystkim na miejscu, taki okazał się jego wybór, przekładający się na medialne prezentacje tych działań.
Specjaliści od PR uznali, że elektorat odbiera sygnały w sposób uproszczony. I postanowili, że w tak dosłowny sposób trzeba to pokazać. Jednak dla wielu odbiorców tak powszechna manifestacja obecności to przegięcie i przesada. Wiedzą, że premier ma dużo problemów, związanych z zarządzaniem państwem, więc powinien być kolejno w różnych miejscach, żeby je rozwiązywać. Z drugiej strony premier, pokazując jak osobiście walką z powodzią kieruje, pewnych granic nie przekroczył. Nie jeździł karetką pogotowia i nie udawał ratownika, nie wsiadł też do wozu strażackiego, żeby w roli junaka z OSP wystąpić. Za wcześnie, żeby wyrokować, jak jego wszechobecność przełożyła się na poczucie bezpieczeństwa Polaków.
– Z badań opinii wynika, że oceny tej kwestii nie są odległe od preferencji partyjnych, oddających podejście do rządu, zanim się powódź zaczęła? Według UCE Research, 45 proc Polaków uznało pod koniec września, że rząd dobrze sobie radzi w walce z powodzią a 43 proc było przeciwnego zdania. Mniej więcej podobnie od dawna kształtuje się poparcie dla koalicji rządzącej i opozycji. Spory rozgłos nadano faktowi, że w sondażu zaufania IBRIS Tusk wyszedł na pierwsze miejsce (ufa mu 46 proc z nas) ale pomija się szczegół, że różnice w tym badaniu nie przekraczają dopuszczalnego błędu statystycznego: Rafał Trzaskowski cieszy się zaufaniem 45 proc Polaków, a prezydent Andrzej Duda – 44 proc, więc nikła to przewaga? Efekt czarnego podkoszulka, stroju premiera stosownego na wały przeciwpowodziowe i do sztabu akcji, nie okazał się zbyt mocny?
– Rzeczywiście wygląda na to, że kto popiera rząd, ten sposób walki z powodzią, przez premiera Tuska koordynowanej dobrze ocenia. W tej sytuacji pojawia się pytanie, czy warto było premiera aż w takim stopniu eksponować. Dbałość o nieustanną obecność i wygląd Tuska przy okazji powodzi jego doradcy uzasadnią zapewne poglądem, że kampania wyborcza trwa bez przerwy. I przebijają się w niej proste argumenty. Komplikacje szkodzą. Problem można też odwrócić: gdyby Tusk rzadziej się przy okazji powodzi pokazywał, czyniono by mu zarzut, że brakuje premiera w sytuacji klęski żywiołowej. Dużą część opinii publicznej stanowią wyznawcy. Człowieka wierzącego zwykle nie przekonuje najstaranniejsza nawet argumentacja, jeśli prowadzi do wniosku, że Boga nie ma. W polskiej polityce dzieje się podobnie. Zwłaszcza po pisowskiej stronie to widzimy, na pewno od czasu katastrofy smoleńskiej, która zrodziła mit zamachu i współodpowiedzialności za to polityków w kraju, co z czasem przybrało postać tzw. religii smoleńskiej. Czegokolwiek więc Tusk by w czasie powodzi nie zrobił, sporej grupy negatywnie do niego nastawionej nigdy nie przekona.
Nawet, jeśli przedstawia siebie jako zatroskanego o los obywateli lidera, ponaglającego obcesowo urzędników, jeśli ci nie spieszą się z wykonywaniem swoich zadań. Gdy grupy wyznawców faktycznie zastępują elektorat, mamy do czynienia z taką właśnie sytuacją. PiS długo pracował na to, żeby jego zwolennicy głęboko zakodowali sobie podświadome reakcje negatywne na wszystko, co robi obóz konkurencyjny. Co z kolei przyczyniło się do utwardzenia postaw wyborców o przekonaniach demokratycznych. Trudno cokolwiek w tym zmienić.
– Dlaczego tak się dzieje, przecież klęska żywiołowa to nie tylko najbardziej złowrogi, ale i najmocniejszy z bodźców, żeby przekonania modyfikować, tak się przynajmniej wydaje?
– Informacje, nawet oparte na mocnej podstawie faktów, są negowane i wypierane, jeśli kłócą się z utrwalonym już obrazem nie tyle świata, co życia publicznego. Słabsze prawicowe media nie przejęły oglądalności dawnej TVP z czasów Jacka Kurskiego, ale część widzów telewizji publicznej, tej po zmianach, nie polubi na pewno Tuska za to, że stara się jak może zwalczać klęskę żywiołową.
– Czy paradoksalnie na dłuższą metę obecna rekordowa aktywność Tuskowi nie zaszkodzi, w tym sensie, że zacznie się kojarzyć z powodzią, czymś złym i groźnym?
– Nie zakładam, że tak się stanie. Różne programy TVP z poprzednich czasów jak “Reset” i wzmożona propaganda pisowska próbowały przedstawiać Tuska jako element nieprzyjaznej osi, którą tworzą i Władimir Putin i Niemcy, to już sfera irracjonalna, kto w to miał uwierzyć, zdania nie zmieni. Ale przecież “wina Tuska'” jako leitmotiv pisowskiego przekazu nie przekonała milionów ludzi, którzy wiedzą swoje, pamiętamy jak wykpił podobną propagandę Wojciech Młynarski: “Pociąg spóźnił się do Buska, wina Tuska”. Jednak przywołane przez Pana badania, a także inne, jakie znam, nie wskazują na to, żeby Tusk próbując tak ostentacyjnie, jak to robi, wyjść naprzeciw trudnym sytuacjom, zyskiwał nowych zwolenników. Ani żeby te działania wzmocniły poczucie bezpieczeństwa u Polaków. Wciąż jednak można założyć, że gdyby tak wielkiej aktywności nie przejawiał, działoby się dużo gorzej, również w sferze świadomości obywateli, ich samopoczucia w obliczu zagrożenia.
– Z tego, co Pan mówi, wynika nieodparcie, że politycy nawet w sytuacji klęski żywiołowej wychodzą naprzeciw badaniom opinii publicznej. Warto sobie przypomnieć, jak Jan Olszewski w połowie lat 90. publicznie powiedział, że swoje negatywne podejście do kary śmierci opiera na własnym doświadczeniu jako adwokata. I nigdy poglądu na tę sprawę nie zmieni, chociaż zna wyniki badań. A w sondażach utrzymywało się wysokie wtedy poparcie Polaków dla utrzymania kary śmierci. Działo się to w kampanii prezydenckiej i po tej wypowiedzi notowania mec. Olszewskiego jeszcze wzrosły, jakby wyborcy go nagrodzili za to, że umie własnych przekonań bronić i nie nagina ich do wyników badań opinii publicznej?
– Wtedy na pewno zadziałał ten mechanizm. Jan Olszewski potrafił też jako pierwszy polityk w Polsce głośno powiedzieć o niezbędności naszego wejścia do NATO, czego inni się wtedy bali albo szukali rozwiązań mało zrozumiałych jak Lech Wałęsa ze swoim “NATO-bis”. Gdyby Mecenas Olszewski nie postawił wtedy racji stanu nad tendencją, by w badaniach opinii dobrze wypaść, nie czulibyśmy się dziś w miarę bezpiecznie, bo przecież zawdzięczamy to poczucie udziałowi w Sojuszu Atlantyckim. W 1998 roku, kiedy Akcja Wyborcza Solidarność przeprowadziła udaną reformę samorządowo-administracyjną, która do dziś procentuje, nasz analityk Tomasz Żukowski mówił, że najbliższe wybory możemy wygrać… za siedem lat. Wtedy mu odpowiedziałem, że jego rolą jest szacowanie szans. Zaś moją – żeby te szanse zwiększyć. I udało się. Bo przypomnieliśmy, że reforma stanowi dotrzymanie obietnicy Jerzego Buzka: “idziemy po władzę po to, żeby ją oddać ludziom”. Pokazywaliśmy jak przyjęte rozwiązania przełożą się na pomyślność tysięcy lokalnych “Małych Ojczyzn”.
Nie kłamaliśmy wtedy, tak się rzeczywiście stało, czego dowodzą dzisiaj… również sondaże. Z nich wynika bowiem, że władza samorządowa, ta ludziom najbliższa, cieszy się ocenami co najmniej dwa razy lepszymi niż rząd i parlament. Za to współcześni politycy nie chcą ryzykować. Nie potrafią wyjść z nową inicjatywą, która nie tyle idzie naprzeciw słupkom w sondażach ale okaże się tak mocna, żeby nastroje kształtować.
– Politycy, jak pokazały prace nad specjalną ustawą antypowodziową, starają się co najwyżej dogonić rzeczywistość?
– Rzeczywiście powszechna determinacja do przeciwdziałania klęsce żywiołowej, objawiająca się chęcią pomocy ze strony zwykłych obywateli, mogła się przełożyć na trwałe rozwiązania antykryzysowe, skoro zwołano dodatkowe posiedzenie Sejmu a ściślej przedłużono to, które miało trwać trzy dni. Rasowy polityk powinien mieć perspektywiczną wyobraźnię, umieć zagrożenia wyprzedzać a nie tylko na nie reagować. Przy okazji powodzi posłowie mogą zająć się też suszą, jeśli uchwalają antyklęskowe rozwiązania. Przecież nawet tego lata z niepokojem śledziliśmy opadający poziom wody w Wiśle. Trzeba myśleć o regulacjach nie tylko dotyczących powodzi, z którą teraz walczymy, ale również związanych z zagrożeniem z kierunku wschodniego, wojną hybrydową, która wymaga od nas reakcji w postaci wzmocnienia infrastruktury krytycznej. Nie dostrzegam jednak u obecnych polityków potrzeby budowania trwałych i szerokich rozwiązań, skutkujących poprawą poczucia bezpieczeństwa Polaków w perspektywie dłuższej niż kadencja.