Andrzej Kieryłło, strateg polityczny, w rozmowie Łukasza Perzyny
– Do czego zmierza Donald Trump?
– Gdy zastanawiam się, jaki jest wspólny mianownik dla działań prezydenta USA Donalda Trumpa, znajduję tylko jeden: tendencję do destabilizacji Zachodu. Do postępującej destrukcji zachodniego świata. Szczególnie wyraźnie widać to w wypadku Kanady, zawsze tak bliskiej Stanom Zjednoczonym, gdzie Trump wraz ze swoją administracją w parę miesięcy zniszczył relację, która wydawała się przyjacielska i trwała. Nie tylko opowiadając o możliwości przyszłej aneksji, bo przecież wiadomo, że rozmaite rzeczy mówi, ale przede wszystkim ustanawiając cła. Kiedyś Stany Zjednoczone wspierały demokrację na całym świecie, czy to w państwach wychodzących z komunizmu czy pozbywających się prawicowych dyktatur. Za drugiej prezydentury Trumpa skutki utraty zaufania do Ameryki widać w postaci zablokowania kontraktów zbrojeniowych. Portugalia nie kupi od Stanów Zjednoczonych samolotów F-35, chociaż wydawało się to już przesądzone. Podobnie jak Kanada. Za to Niemcy postanowili jednak je nabyć, być może licząc na to, że w przyszłości prezydentem po Donaldzie Trumpie nie zostanie jego obecny zastępca D.H. Vance, tylko bardziej obliczalny polityk. Ale to już inwestycja w przyszłość, łącząca się z ryzykiem. To, co najcenniejsze, zostało w krótkim czasie zaburzone. Zniweczono szybko ogromny kapitał zaufania, jaki zbudowała Ameryka. Odzyskać je nie będzie łatwo, wiadomo, że wiarygodność traci się szybko, a odbudowuje powoli.
– Jakie są motywacje Trumpa? I skoro dąży do destabilizacji zachodniego świata, co zamierza na jego gruzach zbudować?
– Ciężko widzieć go w roli budowniczego. Nie siedzimy też w jego głowie, niełatwo odczytać motywacje, jakimi się kieruje. Sugestie o bliskich związkach z Rosją nie są poparte dowodami, a jeśli te się pojawiają, to raczej dotyczą jego współpracowników. To zbyt poważna sprawa, żeby wnioskować na podstawie poszlak tylko.
– Dlaczego?
– Prawo do poglądów ma każdy. A zdradę trzeba udowodnić. W Polsce działania ruchów, które również wpisują się jakoś w strategię Władimira Putina, też tłumaczy się poglądami ich liderów. Wiemy, że numerem jeden wśród celów zawartych w geopolitycznym projekcie Putina z taką brutalnością wprowadzanym – pozostaje właśnie destrukcja świata zachodniego. Oznaczająca zarazem wzrost wartości globalnych wpływów Rosji.
– Paradoks Trumpa polega na tym, że o ile Richard Nixon miał Henry’ego Kissingera, a Jimmy Carter – Zbigniewa Brzezińskiego, obecny prezydent USA wydaje się nie potrzebować doradców, a przynajmniej takich, co wiedzą więcej od niego?
– Wojnę celną zaczął Trump wbrew ekonomistom. Wszyscy wyjdą z niej ze stratami, taki będzie efekt jego decyzji. Ani sam Trump ani Elon Musk nie są geniuszami ekonomii, ten drugi już swoim politycznym zaangażowaniem czy ściślej zacietrzewieniem naraził własne firmy na szwank, najbardziej Teslę. Rzeczywiście trudno dostrzec u prezydenta USA potrzebę konsultowania rozwiązań z tymi, co mu nie potakują. I wątpię, żeby się to miało zmienić. Trump woli klakierów od ludzi z charakterem.
– Wskazał Pan jednak, że Trump nie jest geniuszem. Jego możliwości więc też nie warto przeceniać?
– Świat organizował się przez liczne dziesięciolecia wokół idei demokratycznych. Społeczeństwa wywalczyły sobie prawa, które wydawały się niezbywalne. Organizacje międzynarodowe stabilizowały relacje między nimi. Gdy próbuje się to zburzyć, z niszczenia tego wspólnego dorobku wynika tylko chaos. Wspieranie autokratów, a to faktycznie robi Trump, daje efekt taki, że prawo międzynarodowe przestaje być ważne. Zaś autokraci wcześniej czy później chwycą się za łby. Zawsze w historii tak się to kończyło. Putinowi na rękę jest to, że Trump na autokratów stawia, czy mówi rzeczy wzbudzające szok i sprzeciw. Skoro sam Putin już robi z Ukrainą to, co Trump zapowiada, że z Grenlandią zrobi. Za sprawą Trumpa, Putin nagle znowu czuje się partnerem wielkich tego świata. A nie samotnym zbrodniarzem wojennym.
– Czy da się stworzyć pozytywny scenariusz dalszego rozwoju sytuacji?
– Najwięcej dla niego mogą zrobić sami Amerykanie. Jeśli na przykład na początek Republikanie zorientują się, jak wiele tracą w wyniku obecnej polityki Trumpa, mogą pojawić się próby jej korekty. Nacisk na Trumpa zacznie się zapewne ze strony wielkich koncernów amerykańskich, jeśli wprowadzone cła przyniosą im straty. Wiadomo, że amerykańska demokracja stała się chora z powodu tamtejszego sposobu finansowania polityki. Bogaceniu się korporacji i pojedynczych ludzi towarzyszył rozbuchany egoizm. Wpływ na polityków zyskały grupy biznesowe i oligarchowie po prostu. Bo to oligarchowie finansują politykę w USA.
– Ale kto płaci, ten wymaga?
– Gdy zorientują się, że Trump przysparza im strat, a Elon Musk nie jest wieczny – już wiemy, że szef dał mu jeszcze tylko 130 dni – może nastąpić refleksja a nawet swego rodzaju przebudzenie. Oczywiście pycha i żądza nie tylko zysków samych, ale także sprawczości – pozostaną. Jednak można mieć nadzieję, że zareagują właśnie ci, co Trumpa do władzy wynieśli. Zamiast zaksięgować straty, będą woleli je nadrobić. Oligarchowie w tym sensie rządzą w USA podobnie jak w Rosji, na Węgrzech, czy Ukrainie – że mają wpływ jawny i prosty na politykę, poprzez dotacje na kampanie wyborcze. Gdy społeczeństwo będzie miało dosyć pogorszenia się poziomu życia, co wydaje się nieuniknione, oligarchowie mogą zareagować, nie w imię dobra wspólnego, bo to obce im pojęcie – ale z tego powodu, że zwykli Amerykanie to ich klienci.
– Na razie jednak ci, co Trumpowi pomogli zostać prezydentem, upajają się tym efektem?
– W Dolinie Krzemowej marzą, żeby demokrację stopniowo zlikwidować. I światem rządzić tak jak korporacją. Dyrektorów mianować, zamiast kongresmenów wybierać. Po Trumpie takim głównym zarządzającym miałby się stać Vance. Narzędzia ugruntowania dominacji to Platforma X czy Facebook. Nie mam jednak wątpliwości co do tego, że proces demokratyzacji powróci. Jak zawsze się to zdarzało w najnowszej historii. Bo demokracja to największy sukces ludzkości i najsprawniejszy system.