Premier w wywiadzie, jaki dla TVP przeprowadziła z nim Justyna Dobrosz-Oracz, złożył ważką deklarację: nie wystartuje w wyborach prezydenckich. Zarazem nie przesądził, chociaż miał niepowtarzalną po temu okazję, kto zostanie w nich kandydatem Koalicji Obywatelskiej. Chociaż nazwisko Rafała Trzaskowskiego nie raz w tej rozmowie padało.
Wielki zwolennik – nie obecnego premiera lecz raczej prezydenta Warszawy – mógłby rozmowę zinterpretować w ten sposób, że Trzaskowski otrzymał od Tuska miękkie poparcie. Tyle, że premier od dawna robi wszystko, żeby pokazać siebie w roli polityka reprezentującego styl “hard” a nie “soft”. Dowodzą tego niedawne deklaracje pod adresem Rosji przywodzące na myśl przedwojenną propagandę sanacyjną ale też uczynienie rozliczeń dawnej pisowskiej ekipy niemalże znakiem firmowym tej nowej, nazywanej od daty 15 października ub. r. kiedy to Koalicja Obywatelska okazała się główną ale nie jedyną zwycięską siłą w masowych (frekwencja przy urnach: ponad 74 proc) jak nigdy od stulecia wyborach parlamentarnych.
Twardość, czasem brutalność nawet a nie tylko chropowatość cechująca działania Tuska potwierdza sposób, w jaki swego czasu potraktował obu pozostałych założycieli Platformy Obywatelskiej: marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego i drugiego w wyborach prezydenckich z 2000 r. Andrzeja Olechowskiego a także zasłużonych dla partii: Pawła Piskorskiego, który budował jej struktury oraz Jana Rokitę, który rozpropagował ją bezprzykładnie w komisji śledczej – której stał się główną postacią – badającej aferę Lwa Rywina.
Donald Tusk nie lubi bowiem dzielić się władzą z innymi.
Tym razem rzeczywiście się nią cieszy, chociaż do jej sprawowania niezbędni okazują się koalicjanci, z których przynajmniej jeden i to mocniejszy, Trzecia Droga, będzie mieć w wyborach prezydenckich własnego kandydata – marszałka Sejmu Szymona Hołownię.
Zarazem Tusk dał sygnał, że nie zamierza niczego ułatwiać Rafałowi Trzaskowskiemu, nie tylko prezydentowi Warszawy ale i własnemu zastępcy w Platformie Obywatelskiej. Trzaskowski raz już przegrał wybory na prezydenta kraju – w 2020 r. z Andrzejem Dudą. Ale i Tuskowi piętnaście lat wcześniej zdarzyło się to samo, w starciu z Lechem Kaczyńskim. Tyle, że mało kto o tym już pamięta.
Za to Trzaskowski powinien sobie przypomnieć, jak jego partyjny szef potraktował poprzednich “ulubieńców partii”. Chociaż mieli na swoim koncie autentyczne sukcesy, a nie tylko zwycięstwa w pierwszej turze w Warszawie, gdzie w cuglach wygrywa od lat każdy kandydat PO a teraz KO.
Donald Tusk po raz kolejny pokazuje, kto rządzi w PO-KO.
Zachwalanie Trzaskowskiego ograniczył do zdawkowych komplementów, jak to pod adresem młodego kolegi z partii. Zaznaczył, że Trzaskowski ma sporo do zrobienia w Warszawie. Premier nie mija się z prawdą: stolica bowiem od sześciu lat zarządzana jest fatalnie przez prezydenta miasta i jego ekipę.
– Przecież Trzaskowski jest z Krakowa, więc mu wszystko jedno – śmieje się młody człowiek, wysiadający w centrum stolicy z oldskulowego mercedesa kabrioleta, z atrakcyjną partnerką u boku. Jeden z tych młodych i rzutkich, głosujących zwykle na Koalicję Obywatelską. Ale podobnie postrzegają swojego prezydenta również liczni skromniejsi warszawiacy.
Tusk zaznacza, że to będzie Trzaskowskiego decyzja, czy zamierza kandydować. W języku polityki brzmi to jednoznacznie: musi przyjść do niego i o poparcie poprosić. Już realne a nie zdawkowo dyplomatyczne. Zanim do premierowskiego gabinetu w tej samej sprawie zapukają inni. Jeśli zamierza zwlekać, cała kolejka się ustawi.