Odpowiedź na pytanie, dlaczego Karol Nawrocki został wybrany pomimo stawianych mu zarzutów natury obyczajowej i dotyczących osobistej uczciwości zawiera się zarówno w historii partii, która go na prezydenta wystawiła, jak w społecznej ocenie mediów głównego nurtu i badaczy opinii. Ale przede wszystkim w rozczarowaniu zmianami, jakie obiecywano po 15 października 2023 r, a które nie nastąpiły. 

Na decyzji ponad 10,6 mln wyborców, którzy w drugiej turze wskazali Nawrockiego na prezydenta nie zaważyły: sprawa przejęcia kawalerki, której wcześniejszym dysponentem miał się opiekować, ale zobowiązania nie dotrzymał ani okoliczności dostarczania w dawnych czasach, gdy zarabiał jako student, gościom hotelowym wszelkich możliwych rozrywek w tym uznawanych w katolickim w znacznej mierze kraju za grzeszne. Nie wpłynęła na nią oficjalna już delegacja do Moskwy, po której nie pozostał w dokumentach żaden istotny ślad. Ani udział w kibicowskich bójkach – ustawkach, toczonych w formacie “70 na 70”, co znamy z filmu “Bad boy” Patryka Vegi (Krzemienieckiego).

Nawrocki jako prezydent elekt już się z tego nie tłumaczy, bo we własnym przekonaniu nie musi. Rzeczywiście prezydentura daje mu najmocniejszy immunitet.

Zagadkę stanowi jednak nie odporność Nawrockiego na kolejne afery, których ujawnianie miało go politycznie pogrzebać – ale stopień zaimpregnowania elektoratu. Najpilniejsza wydaje się odpowiedź na pytanie, dlaczego tak wielkiej liczbie wyborców spoza kręgu żelaznych zwolenników PiS historie, ciągnące się za Nawrockim nie przeszkodziły w podjęciu korzystnej dla niego decyzji. Chociaż łączą się z uczestnictwem w różnego rodzaju zachowaniach zwykle odbieranych jak społeczne plagi, z krzywdą prostego człowieka (wcześniejszy dysponent kawalerki Nawrockich trafił do Domu Pomocy Społecznej, gdzie utrzymuje go państwo a nie beneficjenci transakcji) czy wreszcie – z potencjalną podatnością na szantaż, co w oczywisty sposób może mu utrudnić sprawowanie funkcji, zwłaszcza realizację prezydenckich uprawnień, związanych z obronnością i dyplomacją.

Na pewno opinia publiczna oswoiła się z aferami przez 36. lat transformacji ustrojowej (w komunizmie zresztą było ich dużo więcej, ale nie istniało demokratyczne głosowanie). Pamięta się, że nie potwierdziły się stawiane Józefowi Oleksemu zarzuty szpiegostwa na rzecz Rosji. Podobnie jak zawartość artykułu “Życia” “Wakacje z agentem” dotyczącego Aleksandra Kwaśniewskiego.

Ten sam Kwaśniewski dwa razy zostawał prezydentem – najpierw pomimo tzw. kłamstwa magisterskiego. Chociaż wtedy, gdy prokurator generalny Jerzy Jaskiernia zwrócił się do ministra edukacji Jerzego Wiatra o definicję wyższego wykształcenia wydawało się, że partyjni koledzy w ten sposób go ośmieszą i pozbawią szans na wybór. Za drugim razem zwyciężył pomimo ujawnienia telewizyjnych nagrań z Charkowa, gdzie zagadkowo – powiedzmy – chwiał się nad grobami polskich oficerów. 

Ekscentryczny dawny biznesmen, obecny producent filmowy Heathcliff Janusz Iwanowski Pineiro ujawnił w opublikowanej książce okoliczności finansowana pierwszej partii braci Kaczyńskich – Porozumienia Centrum. Stwierdził, że co miesiąc wypłacał stałe kwoty w dolarach Jarosławowi Kaczyńskiemu i obecnemu prezesowi Narodowego Banku Polskiego Adamowi Glapińskiemu. Nie został zwyciężony przez prawo, jeśli tak rzec ująć. Pomimo to kolejna partia Jarosława Kaczyńskiego, Prawo i Sprawiedliwość, odnosiła podwójne zwycięstwa wyborcze w 2005 i 2015 roku, wygrywała też w 2019 głosowanie do Sejmu i w 2020 prezydenckie. Teraz, kiedy wygrał z kolei Nawrocki, prawie nikt o enuncjacjach Pineiry nie pamięta. Lepiej więc znowu na tym pierwszym się skupić.

Ogłaszanie zarzutów w mediach zawsze nieżyczliwych Prawu i Sprawiedliwości na pewno ich siłę osłabiło. Zwłaszcza, że raport Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie negatywnie ocenił zachowania głównych środków masowego przekazu w trakcie niedawnej kampanii prezydenckiej w Polsce, krytykując za stronniczość zarówno TVN czy TVP Info jak  media propisowskie. Zacietrzewienie medialne prowadzi do dwutorowości przekazu, wtedy każdy nadaje tylko dla swoich. Zwrócił na to uwagę Michael Wolff (“Ogień i furia”) na przykładzie amerykańskich kampanii z udziałem Donalda Trumpa.                               

Karol Nawrocki ze swoim bagażem zarzutów miał za rywala Rafała Trzaskowskiego, nie tylko słusznie identyfikowanego z partią rządzącą (w Platformie Obywatelskiej pozostaje zastępcą Donalda Tuska), ale też – chociaż był starszy od rywala – odbieranego z kolei jako grzeczny chłopiec. Kandydat elit kojarzył się z nie lubianym zwykle w klasie prymusem czy lalusiem. Nie potrafił przy tym nawiązywać kontaktu z tłumem.

Za to sztabowcy Nawrockiego stawianych mu zarzutów zbić oczywiście nie byli w stanie, ale zneutralizowali je obfitym przekazem w mediach społecznościowych. Prezentował on kandydata obywatelskiego PiS na tle rodziny, udanej i kochającej, a przy tym patchworkowej. Zwyczajnej w pewien sposób, inaczej niż całe otoczenie Trzaskowskiego odbierane jako wyobcowane czy wywyższające się nad innych. U Nawrockiego wyglądało to realnie a nie idealnie. Dobra robota, nawet jeśli w złej sprawie. 

Kluczowe dla wizerunku zwycięskiego jak się okazało pretendenta do prezydentura wydaje się nagranie jego rozmowy z Miłoszem Kłeczkiem odbytej – czy chciałoby powiedzieć – stoczonej pomiędzy linami ringu bokserskiego dla kojarzonej z PiS telewizji Republika. Kto nie pojmuje, co się w Polsce stało 1 czerwca, niech je jak najprędzej obejrzy. Niby każdy mógł wpaść na taki pomysł. Ale w TVN na żaden nie wpadli. A przecież z góry wiadomo, że więcej Polaków ogląda boks niż chodzi do filharmonii. Zapewne sam Trzaskowski dawno tam nie był, pochłonięty pracą w kampanii dla dobra Polski. Aż na  dno pociągnął go worek ziemniaków, przytargany przez zawsze z siebie zadowoloną posłankę Kingę Gajewską do hospicjum Domu Pomocy Społecznej. Zaś redaktor Kłeczek, pomimo młodego wieku, stał się ojcem zwycięstwa Nawrockiego bo zamiast się wygłupiać, pomyślał i wymyślił.  

Kandydat i życzliwy mu dziennikarz rozmawiają w ringu, towarzyszy im układający ruchy trener, o polityce mówią w trakcie sparingu, mają pełny bokserski ekwipunek, rękawice do walki . Nikt z TVN by podobnej scenerii nie zbudował, bo przyzwyczaili się, że im wszystko łatwo przychodzi. Prawie tak zdolni jak ich kandydat. Celebryta znany z tego, że jest znany.

Przecież nie tak dawno mnóstwo nie tylko fanów sportu uwielbiało Andrzeja Gołotę, który podobnie jak Nawrocki grzecznym chłopcem nie był. Co więcej nie przeszkadzało im nawet, że wszystkie najważniejsze walki przegrywa. Grunt, że jest nasz. Kwaśniewski sporo zyskał, gdy zażegnał kłopoty tego pięściarza z prawem.

Nawrocki to taki Gołota, tyle że z doktoratem. Sam wyrwał się i wybił, jeden z nas, chłopak ze skromnej dzielnicy, co swoją szansę wykorzystał. Błędy za młodu popełniał, bo nie mając zamożnych rodziców jak Trzaskowski musiał na studia zapracować. Nikt mu niczego za darmo nie dał. Rozumie się to w kraju, gdzie jeśli szesnastolatek wraca do domu nad ranem w sztok pijany, tato go broni przed matką stwierdzeniem, że młody musi się wyszumieć. I argumentem, że tak lepiej, niż gdyby ćpał. U Nawrockich zresztą w domu ojciec rodziny pozostawał rzadkim gościem. Gdy syn jego Karol o tym opowiada, wzrusza publikę. Nie ma na to szans Trzaskowski, bo co powie, że jego stary, jazzowy muzyk i kompozytor, który zagrał nawet epizod u Andrzeja Wajdy (w “Niewinnych czarodziejach”)  był wybitny i ceniony nawet przez innych artystów, choć zawistne to plemię? Dla zwyklaków, kiedyś jeszcze z angielska everymanami zwanych, to banał.

Daniel Olbrychski, ubolewający w programie Doroty Wysockiej-Schnepf nad zwycięstwem strony “zakłamanej i podłej” i przytaczający w kontekście tego wyniku słowa Cypriana Kamila Norwida, że jesteśmy wielkim narodem ale żadnym społeczeństwem powinien zrozumieć, że nie pasują one w półtora roku po święcie i triumfie demokracji 15 października i trzy lata po przyjęciu ze staropolską gościnnością przez nas milionów uchodźców z Ukrainy. Sam uprawia boks i gra pięściarzy w filmach, ale przede wszystkim w ekranizacji “Potopu” u Jerzego Hoffmana odtworzył w niezapomniany sposób postać sienkiewiczowskiego Andrzeja Kmicica, więc pojmuje, że Polacy wolą tego bohatera od posągowego Jana Skrzetuskiego z “Ogniem i mieczem”. I wierzą, że każdy może się poprawić. Nawet jeśli jest bohaterem u Vegi,. Nie cenią perfekcjonistów, a jeszcze bardziej nie znoszą tych, co ich udają.                 

Ten wynik wiele mówi o nas samych. I nie ma powodu, żeby się z jego powodu obrażać. Gdy takie reakcje się pojawiały w naszej najnowszej historii, nic dobrego Polsce nie przyniosły.  To nie społeczeństwo nie dorosło, jak mawiano po przegranej w 1. turze w 1990 roku Tadeusza Mazowieckiego ze Stanisławem Tymińskim, niesłusznie, bo w drugiej prezydentem i tak został nie szemrany reemigrant z Kanady, tylko pokojowy noblista Lech Wałęsa.   Nie dorośli ci znawcy tematu, co nie rozumieją, dlaczego w półtora roku po wzbudzających tak wielkie nadzieje wyborach z 15 października w kolejnych, prezydenckich, celebryta znany z tego, że jest znany, pomimo, że dzielnie pływał z rekinami,  a jego zwolenniczka nie miała węża w kieszeni i z własnego uposażenia poselskiego kupiła worek ziemniaków –  przegrał z ziomalem z podwórka, któremu nawet doktorat w tym zwycięstwie nie przeszkodził.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here