Dwie opowieści, więcej prawd i pejzaż mediów

0
100

Faktycznie mamy w Polsce teraz trzy telewizje państwowe, bo jak wiadomo do TVP poprzedni jeszcze minister kultury w rządzie Donalda Tuska, Bartłomiej Sienkiewicz wprowadził likwidatora, zaś TVN ani Polsatu na mocy rozporządzenia tegoż gabinetu nie wolno sprzedać bez zgody władzy. Nominalnie pozostają prywatne, jednak co to za własność – powie każdy student  pierwszego roku ekonomii – którą nie można swobodnie dysponować. 

Rząd zastrzegł sobie prawo decyzji co do nabycia obu stacji pod pretekstem zakusów węgierskich oligarchów na odkupienie TVN od Amerykanów, co mogło nastąpić za pieniądze Kremla i w jego interesie – oraz wiadomości dotyczących sporu w rodzinie o Polsat, między założycielem tej telewizji Zygmuntem Solorzem i jego czwartą żoną Justyną Kulką a trójką dzieci właściciela. Wcześniej w budynku Polsatu pojawiały się osoby znane z zarządzania mediami publicznymi po ich przejęciu przez PiS, wiadomo więc, o co naprawdę chodzi Tuskowi. Nie o wolność mediów przecież.

Monopol medialny władzy nam jednak nie grozi, pomimo legislacyjnych dziwolągów (ani jedna ze stacji nie funkcjonuje bowiem na trwałych podstawach, wszystkie podlegają tymczasowym bądź nadzwyczajnym regułom), bo o ile TVN24 transmitowała przejazd autokaru z ministrami Tuska, gdy obejmowali resorty półtora roku temu, podobnie jak pół wieku temu Telewizja Polska – gdzie wtedy zdobywał doświadczenia późniejszy założyciel TVN Mariusz Walter – przejazd radzieckiej delegacji z Leonidem Breżniewem przez Warszawę, to z kolei prawie półtora  roku później opozycyjna Republika przeszła do historii relacją bezpośrednią z zatrzymania wychodzącego z jej siedziby po programie na żywo Zbigniewa Ziobry, byłego pisowskiego ministra sprawiedliwości. 

Poza monopolem innym konkretnym niebezpieczeństwem pozostaje sytuacja takiego sformatowania mediów, że z góry będziemy wiedzieć co w której stacji usłyszymy i zobaczymy. W tym wypadku swoje interesy ma zabezpieczone zarówno władza jak opozycja, a głównym poszkodowanym okazuje się telewidz. Nawet wędrówka pilotem po kanałach  nie zaspokoi jego potrzeb informacyjnych. A zmęczony po pracy Polak, bo  w takim zwykle stanie przekazy informacyjne oglądamy, pomimo poprawiających się za sprawą niedawnego boomu edukacyjnego wskaźników wykształcenia społeczeństwa, nie jest przecież specjalistą od białego wywiadu nauczonym wydobywać esencję treści ze sprzecznych wzajemnie nawet i cząstkowych oficjalnych komunikatów.          

Wnikliwy i rzeczowy biograf Donalda Trumpa, Michael Wolff (“Ogień i furia”), za jedno ze źródeł jego sukcesu, wcześniej w warunkach rozwiniętej demokracji trudnego do wyobrażenia, uznaje utrwalenie dwóch przekazów medialnych, wzajemnie sprzecznych, za to takich, że jeden i tylko jeden wystarcza zwolennikom bądź przeciwnikom obecnego prezydenta. Po drugi nie muszą już sięgać, brakuje podobnej potrzeby. Oznacza to w praktyce funkcjonowanie dwóch równoległych rzeczywistości społecznych. Co prowadzi do głębokiego rozdarcia Ameryki przy formalnym zachowaniu wszystkich instytucji jej funkcjonującej nieprzerwanie już ćwierć tysiąclecia demokracji.       

Każdy system, również faktyczny duopol stanowiący pokłosie zawłaszczenia mediów publicznych w pierwszym roku powtórnych rządów PiS (2015/6) i ich podobnie bezpardonowego odbijania przez Koalicję Obywatelską w nieco ponad dwa miesiące po historycznej dacie 15 października 2023 r. – tworzą jednak ludzie. Nie rozparci za biurkami beneficjenci, bo oni wszystkiego nie dopilnują, lecz dziennikarze jeżdżący z ekipami zdjęciowymi.   I to od nich najwięcej zależy. 

Pościg, który cieszy

Zacząć wypada od optymistycznego choć drobnego zdarzenia, zaobserwowanego w Sejmie. Minister i szef Kancelarii Premiera, Jan Grabiec z namaszczeniem wypowiada się dla ekipy stacji TVN24. Żurnalista nie zadaje podchwytliwych pytań, na to główne zaś polityk, pozostający prawą ręką Donalda Tuska reaguje zwartą i płynną wypowiedzią, chociaż zwykle zastanawia się długo, waży słowa. Uchodzi za nieufnego. Oczywiście podejrzenie,  że pytanie znał wcześniej byłoby insynuacją, jednak uczestnicy tak licznych w Sejmie w tej kadencji wycieczek (marszałek Szymon Hołownia chwali się, że tylko w ub. r. gmach odwiedziło 150 tys osób) mogliby podobne wrażenie odnieść. Po stacji określonej jeszcze przez nieodżałowanego Andrzeja Wajdę, kiedy wypowiadał się nie jako reżyser, lecz członek komitetu poparcia Platformy Obywatelskiej mianem “naszej telewizji” – ze swoim pytaniem startuje dziennikarz TVP Info. Przed nim Grabiec dla odmiany ucieka, rusza naprzód, ogania się od pytań, coś tam rzuca w przelocie. 

Zwykła z pozoru sytuacja, ale jakże pocieszająca.   Oznacza, że odbita z rąk Prawa i Sprawiedliwości telewizja państwowa staje się znowu publiczna, pomimo wątpliwości prawnych jakie towarzyszyły jej przejęciu i wprowadzeniu likwidatora. Jej dziennikarze, przynajmniej ci, co dają się z dobrej strony poznać telewidzom, nie zamierzają podążać ścieżką TVN i stać się statywami od mikrofonów tych, co rządzą. Niczym Agata Adamek, która na bulwersujące słowa zmierzającego wtedy do władzy Tuska, że perspektywa powrotu do parlamentu wydaje mu się upiorna, zareagowała bezradnym “że co?” którym przed wiekami służba folwarczna zwykła kwitować kompletnie niezrozumiałe dla niej ekstrawagancje i ekscesy jaśnie państwa. Albo jak Karolina Wasilewska, która z reporterki TVN zajmującej się – obiektywnie, a jakże – relacjonowaniem pracy Ministerstwa Sprawiedliwości z dnia na dzień niemal stała się jego rzeczniczką, gdy tylko funkcję szefa objął tam  Adam Bodnar.             

Niedawny spór wokół okoliczności śmierci Barbary Skrzypek w trzy dni po jej przesłuchaniu przez prokurator Ewę Wrzosek w sprawie Dwóch Wież – planów budowy biurowców przez pisowską spółkę Srebrna – również pokazał wielość  medialnych postaw. 

Solidną pracę wykonała niewątpliwie ekipa programu TVP “Bez trybu”: znakomity młody operator Bartosz Kłys, który nagrał wypowiedzi posłów PiS pod prokuraturą, w tym osławione rozważania eurodeputowanego Jacka Ozdoby, że on “by pchnął” prokuratorkę Wrzosek – oraz Justyna Dobrosz-Oracz, co to nagranie wyemitowała. Opinia publiczna miała prawo to zobaczyć, usłyszeć i ocenić. 

Dużo gorszą robotę mają na sumieniu inni, którzy w histerycznej kampanii propagandowej próbowali na podstawie niesmacznej ale jednak błahej sytuacji wytworzyć opinię, że faktyczną ofiarą jest Wrzosek a nie Skrzypek, co w oczywisty sposób urąga zarówno poczuciu przyzwoitości, jak zdrowemu rozsądkowi. I uwłacza powadze śmierci. Dokładnie tak samo, jak używanie przez media pisowskie śmierci Barbary Skrzypek do wybielania Jarosława Kaczyńskiego i  szantażu moralnego wobec wszystkich, co chcieliby aferę 2 wież wyjaśnić, że za śmierć jego wieloletniej sekretarki odpowiadają.

Otwartą groźbą posłużyła się także Wrzosek, strasząc sankcjami prawnymi, wszystkich, co łączą  przesłuchanie Barbary Skrzypek przeprowadzone bez obecności jej pełnomocnika z jej śmiercią w trzy dni później w związek przyczynowo-skutkowy. Chociaż nasuwa się to jako co najmniej najbardziej prawdopodobny wariant.

Groźby Wrzosek nie spotkały się z potępieniem ich przez wiele mediów przedstawiających się jako demokratyczne, choć niedaleko od nich do cenzury prewencyjnej a naruszenie wolności słowa na pewno stanowią. I nawet zaskakujące poparcie celebryty Jerzego Owsiaka dla kontrowersyjnej prokuratorki tego przeświadczenia nie zmieni. 

Kiedy Kaczyński był redaktorem 

Politycy PiS, nie mając już władzy, wolności tej tak bardzo już zaszkodzić nie mogą, natomiast niewątpliwie próby recenzowania moralności dziennikarzy przez Jarosława Kaczyńskiego zasługują na miano obrzydliwych. Zwłaszcza, że ten sam Kaczyński, dziennikarzem nie będąc, przyjął przed 35 laty z rąk Lecha Wałęsy polityczną nominację na redaktora naczelnego “Tygodnika Solidarność” w celu spacyfikowania zespołu.  Odeszli wtedy stamtąd ludzie przyzwoici. Zresztą sam Kaczyński, chociaż tyle szkód narobił, bo tytuł stanowił legendę kojarzoną jeszcze z pierwszą Solidarnością (w 1981 r.  po “Tysola” ustawiały się kolejki do kiosków), redaktorem okazał się równie marnym jak wcześniej prawnikiem. Zresztą podobnie jak prokurator Ewa Wrzosek, która trzy miesiące temu publicznie oznajmiła,  że “to nie jest czas, aby ściśle trzymać się litery prawa” – za co powinna być odsunięta od wszystkich śledztw, nie tylko politycznych, z powodu oczywistego braku kwalifikacji moralnych do ich prowadzenia [1].            

Jedna tragedia i dwie konkurencyjne narracje z nią związane pokazują  dobitnie ograniczenia, jakie wiążą się z obecnym zdominowaniem mediów w Polsce przez polityków. Ale wciąż chlubnym wyjątkiem okazują się liczne wartościowe materiały, powstające tam, gdzie decyduje człowiek i jego zdolności – również współpracy z ekipą zdjęciową – a nie tylko przyjęta z góry linia programowa, czasem tożsama z partyjnymi przekazami dnia, kiedy indziej związana z interesem wielkich koncernów: w której telewizji znaleźć u nas można nawet nie krytykę,  ale rzeczywisty obraz zakresu przywilejów jakimi cieszy się kapitał zagraniczny? Wiadomo, że nie w TVN, należącym do amerykańskiego Warner Bros. Discovery ani w popatrujących z nadzieją na finansowe zaplecze Donalda Trumpa i marzących o staniu się polskim odpowiednikiem Fox News stacjach propisowskich.      

Jedynie prawda jest ciekawa

Znakomity pisarz Józef Mackiewicz przekonywał, że jedynie prawda jest ciekawa.

Dziennikarstwo uznaje jednak zasadę prawdy względnej. Nie oznacza to w żadnej mierze, że nie należy jej poszukiwać.

Czasem z tych starań rodzi się wiele prawd.

I sam sposób ich odnajdywania  przyciąga uwagę czytelnika, telewidza czy internauty.  

W  świecie mediów ich dysponenci cenią sobie jednak bardziej nawet od oglądalności dobre relacje z władzą pozwalające również na udział we wspólnych z nią przedsięwzięciach. O rozmaicie zdywersyfikowanych interesach Zygmunta Solorza i zatrudnianiu przez niego zarówno polityków różnych opcji jak tych, co kiedyś mu przydzielili koncesję na nadawanie pierwszego prywatnego programu ogólnopolskiego (przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Marek Markiewicz prowadził potem w Polsacie program) dałoby się napisać obszerny doktorat ilustrujący relacje tych dwóch światów. A przecież sondaże dokumentują, że właśnie Polsat ceniony jest za bezstronność. Pokazuje to,  że inni uzależnili się jeszcze bardziej. Podział na media publiczne i prywatne, którego nieostrość wykazałem w pierwszych słowach tego szkicu, nie ma dla kwestii niezależności decydującego znaczenia. Nawet jeśli relacje ze światem polityki nie są jedynymi, jakie decydują o kształcie medialnego ładu w Polsce. Zresztą rząd Tuska, dokonując pośredniej nacjonalizacji TVN i Polsatu, skokowo obraz tego ładu zmienił. Właściciele mogą sobie zarabiać,  ale o tym, komu firmę sprzedadzą, decyduje już państwo.        

Sejmowy falstart biurokratów

Sparzyły się już przy okazji podjętej przez siebie operacji służby sejmowe podległe  marszałkowi, które pod pretekstem wymogów bezpieczeństwa wprowadziły w gmachu absurdalne i upokarzające ograniczenia wobec wszystkich dziennikarzy (ze ściąganiem pasków do kontroli pirotechnicznej przy wejściu na sejmowej bramce włącznie) z wyjątkiem żurnalistów ulubionej TVN, z której wywodzi się dyrektorka Biura Obsługi Medialnej Katarzyna Karpa-Świderek. Obraz Szymona Hołowni w mediach wcale się od tego nie poprawił. Nawet TVN zajmuje się głównie jego słabnącym poparciem w sondażach. Nie trzeba też chyba dodawać, że ani jednej próby zamachu przy tej okazji nie wykryto. Nawet jeśli z symulacji by wynikało, że każdy z wyjątkiem żurnalistów TVN byłby go w stanie dokonać. Odłóżmy zresztą żarty na bok,  przecież szef Kancelarii Sejmu za Hołowni Jacek Cichocki to dawny koordynator służb specjalnych w poprzednim rządzie Tuska, więc zapewne wie, co robi.

Nikt nie ma obsesji TVN, może poza zatwardziałymi pisowcami,  ale faworyzowanie tej stacji przez halabardników władzy od rzeczniczki marszałka po ochroniarzy Tuska (goryle dopuszczają do szefa tylko żurnalistów TVN, pozostałych dziennikarzy odpychają), zwrócić się  musi z czasem przeciwko niej samej. Zero wiarygodności – taki  okaże się  ostateczny efekt zabiegów władzy o dobrostan TVN i wzajemnych starań żurnalistów. Tym samym telewizja z Wiertniczej traci potencjał, jaki zyskała w okresie rządów PiS za sprawą zakusów partii władzy, zmierzających do pozbawienia jej koncesji na nadawanie. Zanim udaremniła je interwencja amerykańskich sojuszników, chroniących swój kapitał właścicielski w Polsce – w obronie TVN wylegli wtedy na ulice ludzie, którzy czasem nawet jej nie oglądali. W oczywistym przekonaniu,  że chodzi o  wolność słowa, przysługującą również tym, co się nam nie podobają. 

Wciąż mam na drzwiach mieszkania okolicznościową naklejkę ze znakiem firmowym TVN, w którym środkowa litera stylizowana jest na znak zwycięstwa znany z lat 80.  i pokojowej walki Solidarności. Nieważne, że późniejszy założyciel TVN znajdował się  wówczas po przeciwnej stronie, w obozie władzy, skoro w okresie tzw. zawieszenia stanu wojennego rzecznik rządu Jerzy Urban właśnie jego,  Mariusza Waltera, rekomendował w zaopatrzonym w klauzulę poufności liście z 22 lutego 1983 r. do mającego powstać zespołu doradców ministra spraw wewnętrznych i wicepremiera gen. Czesława Kiszczaka. Celem tego pionu miało być nie tylko “programowanie i realizacja czarnej propagandy” ale także działania na rzecz “zmiany obrazu SB, MO i ZOMO w społeczeństwie i inicjowanie akcji służb dla ocieplenia ich wizerunku? [2].   

Nieistotne również,  że kiedy do tych samych drzwi mojego mieszkania, na których wciąż wisi logotyp walczącego o prawo do nadawania TVN, również w czasach rządów PiS kilkakrotnie dobijałą się policja pod rozmaitymi bzdurnymi pretekstami – właśnie żurnaliści TVN okazali się przy sejmowym stoliku dziennikarskim jedynymi,  których to nie zainteresowało.  W przeciwieństwie do  Miłosza Kłeczka z ówczesnej TVP czy Justyny Dobrosz-Oracz wtedy z “Gazety Wyborczej”, którzy wprawdzie materiałów o tym nie zrobili, ale przynajmniej byli zbulwersowani. Ale TVN wywodzi się z takiej tradycji, w której szturmowanie bez powodu cudzych drzwi stanowi normę a nie patologię.  

W kwestiach z wolnością słowa związanych bronimy jednak również  tych, co nas nie bronią. Nie chodzi bowiem o wzajemność,  lecz o wyższego rzędu wartości. Tym zresztą po październiku 2023 r. TVN sprzeniewierzyła się w sposób oczywisty, upodabniając się szybko do niedawnej TVP Kurskiego i jak ona zajmując  “dojeżdżaniem”  opozycji.  Jeśli jednak ktoś uważa, że to TVN zastąpi telewizję publiczną w innych jej rolach niż metodyczne nękanie przeciwników władzy – ten wyraźnie źle życzy Polakom.       

Zdrowy rozsądek musi zatriumfować. Rzeczywistość jest wielobarwna, a nie tylko dwubiegunowa. Lekarze, zwłaszcza psychiatrzy, wiedzą doskonale, że psychozę dwubiegunową się leczy. Skazywanie na nią tej części społeczeństwa, która wiedzę o życiu publicznym czerpie z telewizji, a nie tylko komunikatorów społecznościowych, oznacza złamanie przez władzę i całą klasę polityczną, skoro to toleruje,konstytucyjnego przecież obowiązku dbałości o zdrowie społeczeństwa, jeśli w tej sytuacji pozwolić sobie można na nieśmieszny jednak żart.

Politycy nie są najważniejsi, dziennikarze też

Ewentualna naprawa sytuacji wymaga nie tylko od polityków ale i dziennikarzy uświadomienia sobie, że nie oni są w tym wszystkim najważniejsi. 

O sile każdej stacji i programu rozstrzygają przede wszystkim artyści sztuki telewizyjnej: operatorzy obrazu i dźwięku,  oświetleniowcy, realizatorzy i montażyści a także kierownicy produkcji. To za sprawą ich wszystkich TVP jakością odróżnia się korzystnie już na pierwszy rzut oka od TVN, bo pierwsza z tych telewizji zachowała i pielęgnuje standardy zawodowej sztuki. Widać to również na korytarzach sejmowych, gdzie znakomici operatorzy z publicznej nierzadko mitygują czy pouczają przepychające się bezpardonowo i przeszkadzające sobie nawzajem ekipy TVN.

Trudno uwierzyć, że władza zmierza do odwrócenia sytuacji, jaka miała miejsce za rządów PiS,  kiedy to zrażeni propagandą narzucaną przez pisowskiego prezesa TVP Jacka Kurskiego odbiorcy szukali alternatywy w przekazie TVN,  mniej poprawnym zdjęciowo i atrakcyjnym. Jeśli przełożyć to na obecny pejzaż medialny, to widzowie mający z kolei dosyć TVN przy równoczesnym słabnięciu niedoinwestowanej i zagłodzonej jako niechciane dziecko TVP, użyją pilota od telewizora, żeby przerzucić program na wPolsce.TV lub Republikę. Ale tam znajdą przekaz podobnie jednostronny. I w miejsce pokoleń niekiedy zanadto ufających telewizji wejdzie generacja tych, którzy programowo jej przekazowi nie ufają. W tym sensie media audiowizualne podzielą los prasy: ludzie wolą w Żabce czy Lidlu kupić “Teletydzień” niż “Gazetę Wyborczą”. A wiadomości poszukają w sieci. To jeden z możliwych wariantów,   wciąż nie przesądzony. I w sposób istotny nas zubażający.                   

Trudno uwierzyć,  że w czterdziestomilionowym kraju pośrodku Europy brak miejsca dla silnej i kontynuującej własne dobre tradycje telewizji publicznej oraz stacji prywatnych na tyle mocnych, żeby się oprzeć zakupowym planom węgierskich oligarchów, maskujących swoją transakcją kremlowskie interesy. Oby znane polskie powiedzenie, że prowizorki okazują się najtrwalsze nie okazało się aktualnym przez lata opisem polskiego ładu medialnego. Zawsze bowiem łatwo wprowadza się rozwiązania nadzwyczajne. Dużo trudniej przychodzi od nich odejść. Najtrudniej zaś uwierzyć, że rządzący,  którzy tak lubią widzieć samych siebie na ekranie, przystaną na sytuację, w której telewizji nikt już nie ogląda. Co nie oznacza oczywiście,  że musi być ona jak za rządów PiS w kraju i Kurskiego w TVP znanym z okrutnych bajek krzywym zwierciadłem władzy.      

Telewizja publiczna okazuje się w średniej wielkości europejskim kraju podobnie niezbędna, jak Filharmonia i Stadion Narodowy, łódzka szkoła filmowa czy Teatr Wielki Opery i Baletu. Oczywiste, że nie może pozostać jedyną  na rynku, skoro przez tyle lat mozolnie budowano pluralizm. Doświadczenia ostatnich dziesięciu lat – najpierw zdobywania przez PiS i faktycznego upartyjnienia a nie tylko upaństwowienia mediów publicznych nie powinny przesłaniać tego, co działo się wcześniej. Wprawdzie do 1990 r. w telewizji istniał komunistyczny monopol, czego symbolem  pozostawało za rządów Tadeusza Mazowieckiego kierowanie jej informacją przez byłego delegata na IX nadzwyczajny zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Jacka Snopkiewicza, w 1968 roku aktywnego na łamach faszyzującej “Walki Młodych” – organu frakcji gen. Mieczysława Moczara. Kiedy za sprawą  pierwszego i jak dotychczas ostatniego  na antenie TVP “dziennika bez komunistów” o nazwie “Obserwator” kierowanego przez charyzmatycznego eseistę z “Res Publiki” Damiana Kalbarczyka oraz krótkiego czasu rządów Karola Małcużyńskiego (wcześniej BBC) znienacka wprowadzającego w Wiadomościach standardy bezstronności i rzetelności dokonał się wyłom w systemie – zmiana wydawała się trwała. Jeszcze zanim uchwalono ustawę o radiofonii i telewizji wzorowaną na najlepszej w świecie francuskiej (1992 r.) i rozdano po publicznych “wysłuchaniach” przeprowadzonych przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji pierwsze koncesje na prywatną telewizję (wygrał Polsat) i radio (dla RMF, Zetki i Radia Maryja).

Najpierw nad projektem Obserwatora a później samym programem pracowali późniejsi reżyserzy filmów fabularnych Andrzej Jakimowski (“Sztuczki” i “Zmruż oczy”) i Tomasz Drozdowicz oraz dokumentalnych (Sławomir Koehler), zaś przez Wiadomości w latach 90. przewinęły się m.in. Kinga Dębska i Monika Luft. Jeszcze w drugiej połowie tej dekady redaktorami wydań o 19,30 pozostawali zarówno Grzegorz Miecugow jak Agnieszka Romaszewska-Guzy. Działania Unii Wolności sprawozdawała Katarzyna Kolenda-Zaleska zaś mityngi i konferencje Akcji Wyborczej Solidarność oraz Ruchu Odbudowy Polski – Łukasz Perzyna. Ekrany modnych wtedy wielkich telewizorów nie pękały jednak od nadmiaru pluralizmu. Jeszcze na początku kolejnej dekady kolejny szef Wiadomości Piotr Sławiński skutecznie bronił jakości programu i stawiał opór próbującym go na telefon redagować politykom. Wielobarwność przekazu utrzymana została  również za ponownych rządów w TVP Jana Dworaka, wcześniej promotora wspomnianego już programu Obserwator.             

Jeśli ktoś uzna te przykłady za w czasie odległe lub z racji wieku ich nie może pamiętać – przywołać można okres już niedawny, kiedy to wydarzenia parlamentarne rzeczowo i bez tendencji relacjonowały na żywo dla TVP Danuta Ryszkowska i Iwona Sulik zaś przekaz Wiadomości budowali m.in. Justyna Dobrosz-Oracz i Kamil Dziubka, a wcześniej Dominika Długosz.

                                               Ćwierć wieku pluralizmu… i wystarczy?

Pluralizm w samej TVP, uzupełniony wtedy dokonaniami stacji prywatnych, pozostawał faktem przez ćwierć wieku (1990-2015). W stół kopnęło dopiero Prawo i Sprawiedliwość po kolejnym podwójnym zwycięstwie wyborczym.  Jednak represjonowanie obecnej telewizji publicznej  za niedawne ekscesy Kurskiego i jego podwładnych (w tym nieźle przedtem prosperujących za rządów postkomunistów w stacji: Danuty Holeckiej i Magdaleny Tadeusiak, o dawnej kandydatce Leszka Millera na prezydenta Magdalenie Ogórek nie wspominając)  przypominałoby pomysł zamknięcia łódzkiej szkoły filmowej za karę za przypadki molestowania seksualnego, jakie się tam rzeczywiście zdarzyły.  Podobną formę represji każdy chyba uzna za absurdalną. Nawet jeśli sam wielki Wajda uznał  kiedyś za “naszą telewizję” TVN zamiast TVP, zaś pierwszy wśród dziennikarzy plotkarz Jan Piński wskazuje nawet z imienia i nazwiska “jedną z najbardziej cenionych reporterek Donalda Tuska”, jak nietrudno się domyślić – również z TVN [3].        

Nie samym jednak chlebem żyje człowiek i telewizja dla jego zwyczajnych zjadaczy nie zastąpi trwale takiej, w której znajdzie się miejsce na ekranizacje dramatów Williama Szekspira i Zygmunta Krasińskiego,   wielkie widowiska sportowe i rozrywkowe – a nie tylko disco polo jak w Polsacie czy programy life-style’owe koncernu TVN pokroju “Królowych życia” jako wzorce do naśladowania prezentujące telewidzom kariery właścicielek agencji towarzyskich skazanych za stosowanie przemocy. Nie tędy droga do rozwoju, chciałoby się podsumować. TVP towarzyszyła Polakom w czasach pielgrzymek Jana Pawła II i triumfów piłkarzy Kazimierza Górskiego czy Antoniego Piechniczka. Poprzez popularne seriale kształtowała gusta ale i skłaniała do refleksji nad historią (“Polskie drogi” czy “Dom”), tworzyła nawet formaty humoru inteligenckiego (“Kabaret Starszych Panów”) i popularnego (Olga Lipińska). Wciąż nikt jej w tej roli nie zastąpi. Nie niszczy się tego, co dobrze działa, zwłaszcza jeśli czasy są trudne.        

[1] Donald Tusk broni Ewy Wrzosek.  Onet.pl z 23 marca 2025

[2] “Biuletyn IPN”: w 1983 r. Urban chciał, by Walter promował MSW. Money.pl z 20 grudnia 2006 

[3] por. Wieści24.pl z 16 kwietnia 2024

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 14

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here