czyli ofiara górników nie była daremna
To bohaterstwo na miarę Westerplatte czy Powstania Warszawskiego, które nie dzieli Polaków, nawet w kwestii Stoczni Gdańskiej a przynajmniej Lecha Wałęsy się różniących: w Kopalni “Wujek” 16 grudnia 1981 r. podział ról był jasny. Górnikom zawdzięczamy niepodległość. Z tej wdzięczności obecna władza likwiduje całą ich branżę. Ostatnia kopalnia ma zostać zamknięta w 2049 roku.
W Kopalni “Wujek” od strzałów z milicyjnej broni palnej poległo na miejscu 16 grudnia 1981 r. lub zmarło później z ran dziewięciu górników. Zginęli wtedy: Józef Czekalski (lat 48), Józef Giza (lat 24), Joachim Gnida (lat 28), Ryszard Gzik (lat 35), Bogusław Kopczak (lat 28), Andrzej Pełka (lat 19), Jan Stawisiński (lat 21), Zbigniew Wilk (lat 30) oraz Zenon Zając (lat 22).
Bezpośrednią przyczyną strajku, krwawo złamanego przez władze, stało się brutalne zatrzymanie Jana Ludwiczaka, przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ “Solidarność” w Kopalni “Wujek”, po wyłamaniu drzwi mieszkania toporami, z pozostawieniem śladów krwi na klatce schodowej. Skąd się wzięły? Górnik Stanisław Płatek, opowiadając o tym, nie przebiera w słowach: “Jeden z górników, który pobiegł do jego mieszkania, na wiadomość, że aresztują przewodniczącego tak dostał w łeb, że stracił przytomność i koledzy zabrali go na kopalnię, gdzie dopiero wrócił do siebie” [1].
Strajkujący górnicy “Wujka” sformułowali najpierw jeden postulat uwolnienia ich przewodniczącego, później również odwołania stanu wojennego w Polsce, a żądanie dotyczące Ludwiczaka rozszerzyli na wszystkich zatrzymanych w kraju.
Dorzucili również respektowanie Porozumień Jastrzębskich z września 1980 r.
W poniedziałek 14 sierpnia górnicy z “Wujka” zebrali się rano w łaźni – po prostu było to najobszerniejsze z dostępnych im pomieszczeń – po czym ogłosili akcję protestacyjną, której nawet, chociaż pracy nie podjęli, nie nazywali początkowo strajkiem, co świadczy o ich umiarkowaniu. Postulat najpierw był jeden: na kopalnię ma wrócić Ludwiczak. Dyrektor Maciej Zaremba zachęcił ich do wyboru delegacji do rozmów w biurze m.in. z komisarzem wojskowym. Weszli do niej Jerzy Wartak, Stanisław Płatek i Adam Skwira. Dopiero ok. godz. 11 gdy na rozmowy przyjechał pułkownik ze zjednoczenia przemysłu górniczego (kadry militaryzowano jeszcze przed 13 grudnia, był to element rozpoznania sytuacji, poprzedzającego “rozwiązanie siłowe”) pojawił się drugi postulat: odwołania stanu wojennego.
Kolejne zmiany górników przyłączyły się do strajku, a do żądań dodano respektowanie umów jastrzębskich z września 1980 r. Komisarz wojskowy 48-letni płk. Wacław Rynkiewicz wezwał do podjęcia pracy, obiecując tylko, że “użyje swoich wpływów”, by Ludwiczaka uwolniono lub przynajmniej podano wiadomość, gdzie się znajduje. Towarzyszący komisarzowi i dużo młodszy major pierwszy raz zagroził delegatom, że władza użyje broni.
Załoga jednogłośnie postanowiła kontynuować akcję protestacyjną. Po południu górnicy żądali już uwolnienia wszystkich uwięzionych za działalność związkową w całej Polsce.
W “Wujku” zastrajkowało ok. 5 tys osób, ale z dozoru i administracji tylko pojedyncze osoby. Spano w szatniach. zabarykadowano bramy. Żywność – chociaż była na kartki – dostarczano z zewnątrz, ludzie przynosili to, co znaleźli najlepszego. Nawet trudno dostępne wędliny w tym szynke. Mszę odprawiał ks. Henryk Bolczyk.
Do górników dotarły wiadomości o stłumieniu siłą strajków w kopalniach “Staszic” i “Wieczorek” oraz o odparciu przez ich kolegów ataku milicji na “Manifest Lipcowy”.
W środę 16 grudnia w kopalni znów pojawili się oficerowie, w tym późniejszy sekretarz komitetu wojewódzkiego PZPR w Katowicach płk. Piotr Gąbka, który przedstawił się, że jest synem górnika i mieszka na Brynowie. Ich wezwania do zakończenia strajku górnicy zagłuszyli odśpiewaniem hymnu narodowego oraz “Boże, coś Polskę”.
Górnicy byli gotowi nie stawiać oporu, jeśli wejdzie samo wojsko. Ale planowali przeciwstawić się czynnie atakowi milicji.
Gdyby więc decydenci chcieli uniknąć ofiar, mieli przed sobą proste rozwiązanie. Postąpili jednak inaczej. W szpitalach górniczych w Ochojcu i Ligocie opróżniano już sale… dla przyszłych rannych.
Milicja najpierw rozpędziła złożony głównie z kobiet tłum wokół kopalni, z użyciem armatek wodnych (było osiem stopni mrozu) i gazów łzawiących.
Na Kopalnię “Wujek” rzucono siły liczące ponad 2 tys osób, na co składało się sześć kompanii ZOMO i trzy ORMO, dwie kompanie LWP w tym dwa plutony czołgów. Kluczowe znaczenie miał jednak pluton specjalny MO dowodzony przez st. chorążego Romualda Cieślaka. To on ma krew na rękach.
W godz 10-11 w środę 16 grudnia wojsko strzelało ślepymi nabojami z armat czołgowych. Czołgi wyrąbały dwa wyłomy w ogrodzeniu. Przez nie wdarli się zomowcy z pałkami i tarczami. Wojskowych wozów pancernych używali jako osłony. Górnicy bronili się styliskami kilofów i ciskanymi śrubami oraz nakrętkami. Z helikoptera rzucano gazy łzawiące. Aż padły strzały.
Winowajcą masakry był 17-osobowy pluton specjalny MO, który jako jedyny miał pistolety automatyczne P-63. W czasie najścia wystrzelono 156 pocisków. Pierwszy strzał oddał starszy chorąży Romuald Cieślak. Zomowcy, jak wyliczono, strzelali do górników z odległości od 8 do 95 metrów trafiając w głowę, szyję, klatkę piersiową i brzuch, co dowodzi, że mierzono tak, żeby zabić.
Strajk górnicy zakończyli już po zmierzchu.
Wszystkie relacje poświadczają, że brutalność cechowała tylko jedną stronę. Gdy górnicy odpierali kolejne szturmy, wzięli do niewoli oficera i trzech milicjantów, ale jednego, który był ciężko ranny zaraz wsadzili do karetki. Pozostałych też zwolnili, zamiast ich zatrzymać jako zakładników, zwrócili też oblegającym zarekwirowany oficerowi pistolet maszynowy. Zaś kobiety z górniczego osiedla karmiły otaczających kopalnię wygłodzonych czołgistów, którzy od trzech dni mieli wyłącznie suchary.
“Gdzie twe czyste ręce, generale? Idą, idą pancry na Wujek” – mówiły potem słowa piosenki Macieja Bieniasza i Antoniego Filipkowskiego. Uczestnicy akcji w “Wujku”, zarówno milicjanci jak wojskowi zostali za nią przez władze awansowani.
Minister spraw wewnętrznych gen. Czesław Kiszczak w szyfrogramie wydanym o godz. 11 jeszcze 13 grudnia 1981 r. dopuścił użycie broni przez funkcjonariuszy MO “w wypadkach nadzwyczajnych”. Odpowiedzialny za to, że tak właśnie stało się w “Wujku” był oprócz Kiszczaka również gen. Władysław Ciastoń sprawujący z ramienia MSW nadzór nad województwem katowickim. Jak przypomina autor “Użyto broni” Jacek Cieszewski: “całością sił dowodził komendant wojewódzki MO płk. Jerzy Gruba. operację przeprowadzał jego zastępca ppłk. Marian Okrutny, a siłami bezpośrednio atakującymi kopalnię dowodził ppłk. Kazimierz Wilczyński” [2]. Po latach przewodniczący pracującej przez dwa lata Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ówczesny poseł Jan Rokita ocenił, że na użycie broni palnej istniało centralne przyzwolenie, tak w “Wujku” jak w “Manifeście Lipcowym”. Strzały w Wujku nie padły też przypadkiem, orzekła komisja.
Po długich procesach skazano na więzienie kilkunastu zomowców, Cieślak wyszedł na wolność po sześciu latach, a jeszcze w trakcie odbywania kary pracował… w hospicium jako złota rączka, a w więzieniu tylko spał, również pozostali nie siedzieli dłużej niż trzy i pół roku.
Górnicy z “Wujka” ci, którzy przeżyli, nie byli zresztą mściwi – Jerzy Wartak zgodził się na rozmowę nawet z gen. Wojciechem Jaruzelskim. – Przebaczyłem Jaruzelskiemu w swoim imieniu – podkreślał bohater strajku z “Wujka”. Z rozmów z autorami stanu wojennego, jakie przeprowadzałem pod koniec 1992 r. dla “Gazety Wyborczej” i “Wiadomości TVP” zapamiętałem, jak Jaruzelski, Kiszczak i Mieczysław F. Rakowski jednym głosem podkreślali, że poczuli się zdruzgotani wiadomością o przelaniu krwi w śląskiej kopalni.
Zbyt wiele jednak uwagi nowa Polska poświęciła sprawcom masakry, chociaż wszystkich ich powiązań nie ujawniono – zbyt mało natomiast jej ofiarom.
Prowodyrami byliśmy wszyscy
– Prowodyrami to myśmy byli wszyscy – mówił anonimowy górnik z Wujka w relacji na rozpowszechnianej w latach 80. w drugim obiegu kasecie magnetofonowej.
Wybitny francuski socjolog Alain Touraine prowadzący wraz z zespołem (z udziałem m.in. Jana Strzeleckiego) badania Solidarności z lat 1980-81 jako ruchu społecznego zauważał: “Górnicy z Katowic spontanicznie łączą różne tendencje w ramach świadomości wspólnotowej i wokół idei władzy robotniczej. Niektórym działaczom chodzi o program polityczny, inni snują plany bliskie koncepcjom rewolucyjnych rad robotniczych. Defensywny populizm nie wyraża się nigdy wprost, ponieważ grupa śląska idzie dalej niż wezwanie do nieazależności związku, który zwraca ją w stronę działania demokratycznego. Po 13 grudnia właśnie owo poczucie wspólnoty popchnęło Ślązaków do odważnego i ofiarnego przeciwstawienia się przemocy w ich kopalniach” – wyłuszcza francuski socjolog [3].
Jak piszą autorzy “Konspiry”: “Górnoślązacy najpóźniej rozpoczęli walkę o legalną Solidarność, bo za Gierka dano im wysokie zarobki i liczne przywileje, których nie chcieli stracić. Gdy jednak zrozumieli głębszą istotę ruchu, związali się z nim na dobre i na złe” [4].
– Ale Ślązak to taka przekora – stwierdzał w tej samej książce Tadeusz Jedynak, pierwszy przedstawiciel Górnego Śląska w kierownictwie podziemnej Solidarności (TKK): “- że jak już coś uzna za swoje, to nie popuści. Dlatego opór był u nas tak mocny, dlatego polała się krew. Strzelając do ludzi, władza popełniła wielki błąd, bo uśpiony dotychczas Górny Śląsk przeszedł – że tak powiem – chrzest bojowy w PRL. (..) Zabici w kopalni Wujek zostali bohaterami, ci zaś, co ocaleli, zapamiętali na zawsze bestialstwo ZOMO-wców i późniejsze represje komuny wobec niepokornych. Kiedy tuż po 13 grudnia siedziałem przez kilka tygodni w policyjnym areszcie, do cel wrzucano górników z kopalń Piast i Ziemowit, którzy przez kilkanaście dni strajkowali pod ziemią. Byli półprzytomni, zasrani, granatowi od bicia. Później, przechodząc kolejno trzy obozy dla internowanych, widziałem jeszcze wielu ludzi ciężko pokaleczonych. (..) Katowicka policja i SB od dawna słyną jako najbardziej zwyrodniałe w kraju” [5]. Wszystko wskazuje więc na to, że nie było dziełem przypadku, że krew polała się właśnie na Śląsku i w Kopalni “Wujek” otoczonej osiedlami mieszkaniowymi, gdy inne znajdowały się często na uboczu.
To nie jest kopalnia taka jak wszystkie
To nie była zwykła kopalnia. “Wujek” był pokazowo zautomatyzowany i zmechanizowany, pod koniec lat 70. wprowadzono tam będące szczytem nowoczesności w górnictwie: odbudowę ścianową Hemscheid z Niemiec Zachodnich oraz angielskie kombajny Anderson. Według bohatera z 1981 r. Stanisława Płatka już wtedy w pierwszej automatycznej dyspozytorni “widać było (..) ze świecących się strzałek, która ściana idzie, która stoi, jak klatka przesuwa się w szybie (..). Ale w pracy na dole nie zmieniło się nic” [6]. Jak pisze Jacek Cieszewski: “Położona blisko centrum Katowic kopalnia Wujek pełniła w powojennym 45-leciu rolę salonu, otwierającego szeroko wrota dla krajowych i zagranicznych dostojników, witanych tu zawsze dźwiękami orkiestry i okrzykami wznoszonymi przez szpalery wbitych w galowe mundury górników. Na dobrą jednak sprawę nikt dzisiaj nie pamięta dobrze, kiedy i kogo zaszczycono tutaj tytułem Honorowego Górnika, komu wkładano na głowę, niczym socjalistyczną koronę, górniczy kołpak z pióropuszem” [7]. Z drugiej strony, właśnie w Wujku znaleźli zatrudnienie liczni robotnicy, którzy nie mogli zdobyć pracy w Poznaniu po 1956 r. czy na Wybrzeżu po 1970 r, bo za udział w protestach uznano ich za nieprawomyślnych. Już w 1956 r. na październikowej fali powstał w Wujku samorząd robotniczy, później spacyfikowany, ale do czasu formułujący postulaty załogi prekursor Solidarności.
W latach 50 dyrektorami kopalń byli napływowi urzędnicy, funkcję tę pełnił właśnie w Wujku tylko jeden rodowity Slązak Bernard Bugdoł, dawny przodownik pracy. Cały Górny Śląsk stanowił królestwo wojewódzkich sekretarzy PZPR: Edwarda Gierka a później Zdzisława Grudnia. Represje za próby działalności opozycyjnej były tu surowsze niż w innych regionach, nawet sam Gierek, później liberalny I sekretarz KC PZPR, w 1968 r. przestrzegał zawczasu pragnących protestować, że “śląska woda pogruchocze im kości”.
Górników jednak władza się bała, a nie odwrotnie. Zabiegano o nich bardziej, niż o inne grupy społeczne. Służyły temu specjalne talony górnicze, przydziały mieszkań i samochodów, sklepy z niedostępnymi dla innych towarami a także wysokie na tle innych grup zawodowych zarobki.
Ceną była jednak wysoka śmiertelność w licznych katastrofach, stanowiących efekt gorączkowej pogoni za wskaźnikami wydobycia, praca w niedzielę – najpierw tzw. niedziele planowe, później system czterobrygadowy. Ten ostatni zlikwidowano dopiero na mocy porozumień jastrzębskich z 1980 r.
Aby rozbić środowiskową solidarność, władza podsycała antagonizmy pomiędzy miejscowymi “hanysami” a przyjezdnymi “gorolami” jak obie grupy szydliwie przezywały się nawzajem.
Tym, co łączyło jednych i drugich, pozostawały sukcesy piłkarskie Górnika Zabrze (jedynego polskiego finalisty Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 r.) z Włodzimierzem Lubańskim, Hubertem Kostką i Zygmuntem Anczokiem w składzie, po których, jak potwierdzają zestawienia statystyczne, wydobycie węgla wzrastało.
Gdy ratownicy po siedmiu dniach dotarli do zasypanego w zawale w 1971 r. Alojzego Piontka, pierwsze pytanie, które im zadał, brzmiało:
– Co z Górnikiem, wygrał?
Tradycji również nie dało się wykorzenić, głośna stała się opowieść, jak proboszcza, który przyjechał do Kopalni Wujek poświęcić obraz św. Barbary wykonany przez górnika-amatora w miejsce jej figury, rozbitej przez członka PZPR, po skończonej uroczystości na plebanię odwiózł… przodownik pracy świeżo otrzymanym w nagrodę od władzy samochodem.
W 1980 r. najpierw w ruszyły się w lipcu Ursus i Lublin, natomiast w sierpniu Górny Śląsk zastrajkował dopiero wówczas, gdy Wybrzeże protestowało już od dwóch tygodni. Za to od razu w imponujący sposób: stanęło prawie 40 kopalń. Centrum oporu stanowił jednak wtedy nie “Wujek”, lecz jastrzębski “Manifest Lipcowy”. Jarosław Szczepański tak opisał to, co w nim zastał: “(..) Jeden z członków MKS zaczyna opowiadać. – Zaczęło się tu, w Manifeście. W czwartek 28 sierpnia trzecia zmiana odmówiła zjazdu. Ludzie zabrali się i powiedzieli, że chcą gadać z dyrektorem. Ten początek był bardzo niemrawy. Dyrektor Duda przyleciał z krzykiem. Parę godzin później był już na kopalni minister Lejczak – opowiada Tadeusz Jedynak, górnik z Manifestu. – Chcieli nam dać podwyżkę i żebyśmy od razu do roboty poszli. Widać jednak było, że ani minister, ani dyrekcja nie bardzo wiedzą, co z nami robić. Był i krzyk, i groźby. Rano nim się zaczęła pierwsza zmiana, wiedzieliśmy już, że stoją następne kopalnie Rybnickiego Zjednoczenia. Przyjechali do nas z Boryni” [8].
Z czasem wystartowały negocjacje z komisją rządową, bo wcześniejszej resortowej brakowało niezbędnych pełnomocnictw i Jedynak ją wyśmiał. Jak relacjonuje znowu Szczepański: “Rozmowy przerywają nowe delegacje. Wchodzi pięciu górników w kombinezonach z lampkami, z czarnymi twarzami. Widać, że po wyjeździe z dołu nie byli jeszcze w łaźni.
– Jesteśmy z kopalni Wujek. Cała załoga popiera wasze postulaty. Trzecia zmiana nie zjechała” [9].
Porozumienie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego z komisją rządową zawarto w środę 3 września o godz. 5,45 w cechowni kopalni “Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu-Zdroju. Władza uznała pylicę za chorobę zawodową, przystała na obniżenie wieku emerytalnego w branży, obiecała wolne soboty i niedziele zaś utrzymanie systemu czterobrygadowego pozostawiła uznaniu załóg górniczych.
Region Śląsko-Dąbrowski pozostawał w latach 1980-81 największą strukturą pierwszej legalnej i dziesięciomilionowej Solidarności. Na jego czele stanął szef MKS, ekonomista z Boryni Jarosław Sienkiewicz, któremu jednak zarzucano nie wyjaśnione do końca kontakty z władzą, chociaż sprawę sądową z kimś, kto zarzucił mu agenturalność już w nowej Polsce przewodniczący wygrał. Nie dotrwał jednak na tej funkcji do 13 grudnia 1981, zastąpił go Leszek Waliszewski, też nie robotnik tylko inżynier, który po stanie wojennym przyjął paszport emigracyjny i wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie zmarł.
W odpowiedzi na obraźliwe dla Ślązaków uwagi założyciela wolnych związków zawodowych w tym regionie Kazimierza Świtonia, że dziwi się on, jak na Śląsku doszło do powstań, skoro miejscowi się boją i nie chcą narażać – wielki reżyser Kazimierz Kutz zauważał, że Śląskiem zawsze rządzili ludzie tam obcy: “Tu ludzie się nie boją – oni mają dość” [10]. To właśnie on nakręci po latach wybitny film o tragedii Kopalni “Wujek”: “Śmierć jak kromka chleba”, zawstydzając historyków i monografistów.
Przebieg stanu wojennego na Śląsu potwierdzi słuszność opinii Kutza nie Świtonia.
Strajk okupacyjny pod ziemią podjęli górnicy z “Ziemowita”, którzy dotrwali tam do wigilii, oraz z “Piasta”, co na powierzchnię wyjechali dopiero po Świętach 28 grudnia: to był ostatni akord protestów w kraju a nie tylko w regionie.
Problem władzy ze Śląskiem
Dlaczego ofiary śmiertelne padły właśnie w katowickim Wujku, można się zastanawiać. Ale to nie przypadek wydaje się tu reżyserem.
– Z czasów gierkowskich datowało się przekonanie władz, że Śląska trzeba pilnować – wskazuje dr Andrzej Anusz, autor książek “Nielegalna polityka” i “Kościół obywatelski”. – Dopiero, gdy kopalnie zaczęły strajkować w 1980 r. w ślad za Wybrzeżem, komunistyczna władza postanowiła podpisać porozumienia, zarówno w Gdańsku jak Jastrzębiu. Zaś gdy kopalnie znów zastrajkowały w 1988 r tez w sierpniu, władze zasiadły do rozmów, których wcześniej nie byli w stanie na nich wymusić hutnicy ani studenci.
Zaś w grudniu 1981 r. interwencja była tak pokazowo brutalna, bo w grę wchodziła kwestia zastraszenia – uważa dr Anusz. – Gdyby Sląsk wtedy stanął, to cała machina wdrożona 13 grudnia mogłaby się zatrzymać, inni by się dołączyli. Stąd brutalność pacyfikacji Huty Katowice, “Manifestu Lipcowego” i Kopalni “Wujek”.
Śląscy górnicy nie dali się jednak zastraszyć, jeśli taka była intencja komunistycznej władzy. Wprawdzie w decydującym 1988 roku (ten kolejny był już tylko konsumowaniem powziętych wówczas ustaleń) protesty zaczęli w kwietniu i maju robotnicy Bydgoszczy i Nowej Huty oraz studenci Warszawy i Krakowa, ale rozstrzygająca fala nadeszła w sierpniu, kiedy zastrajkowały śląskie kopalnie. Po złamaniu siłą protestu w kilku z nich władza poczuła się zmuszona do podjęcia rozmów, zapoczątkowanych spotkaniem przewodniczącego NSZZ “Solidarność” Lecha Wałęsy z wicepremierem Czesławem Kiszczakiem, kontynuowanych w Magdalence i przy Okrągłym Stole, a zwieńczonym wyborami z 4 czerwca 1989 r. nie fałszowanymi już choć opartymi na kontrakcie politycznym co do podziału mandatów. A wreszcie – oddaniem władzy we wrześniu 1989 r.
To polscy górnicy, którzy stali się pierwszymi śmiertelnymi ofiarami stanu wojennego, w siedem lat później przesądzili więc o upadku komunizmu i powrocie niepodległości. Wspomnienie o Kopalni “Wujek” nie sprowadza się więc do rozmowy o symbolach, wiąże się z nim budujący przykład historycznej sprawiedliwości. Strajkujący górnicy okazali się dla kolejnego polskiego przełomu tym, kim byli Legioniści Józefa Piłsudskiego dla dzieła odzyskania niepodległości przed stuleciem.
[1] Użyto broni. Zebrał i opracował Jacek Cieszewski. Most, Warszawa 1991, s. 111
[2] ibidem, s. 170
[3] Alain Touraine, Jan Strzelecki, Francois Dubet, Michel Wiewiorka. Solidarność. Analiza ruchu społecznego 1980-81. Wyd. Europa, Warszawa 1989, s. 157, przeł. Andrzej Krasiński
[4] Maciej Łopiński, Marcin Moskit, Mariusz Wilk. Konspira. Rzecz o podziemnej Solidarności. Editions Spotkania, Paryż 1985, s. 165
[5] Konspira, op. cit, s. 165-166
[6] Użyto broni, op. cit, s. 16
[7] ibidem, s. 6
[8] Jarosław Szczepański. Przed rokiem w Jastrzębiu. “Tygodnik Solidarność” z 4 września 1981 r.; por. również: Grażyna Pomian. Polska “Solidarności”. Instytut Literacki, Paryż 1985, s. 96-105
[9] ibidem, s. 98
[10] “Panorama” z 18 stycznia 1981 r.