Dlaczego Senat udał się Polakom bardziej niż Sejm
Senat nigdy nie stał się fasadą. W międzywojniu senatorami byli Stefan Starzyński, Wojciech Korfanty i Bolesław Limanowski. Zaś po 1989 r. reżyser Andrzej Wajda, sprawozdawca z procesu norymberskiego Edmund Jan Osmańczyk oraz mec. Krzysztof Piesiewicz.
Kiedyś senatorów było więcej (teraz dokładnie stu), bo 150 w Rzeczypospolitej szlacheckiej, zresztą państwo pozostawało wtedy bez porównania bardziej rozległe, ale zajmować się mieli tym, co obecnie. Mitygowaniem emocji. Tak przynajmniej widział rolę Senatu Andrzej Frycz Modrzewski: “pozostałe władze do szlachetnych działań pobudza, od nieuczciwych odwodzi, a namiętności studzi”. To ulubiony cytat obecnego marszałka Tomasza Grodzkiego.
Senat świętuje stulecie pierwszego posiedzenia po okresie zaborów, 28 listopada 1922 r. Po wojnie odradzał się jeszcze powtórnie w 1989 r. i chociaż to komuniści jego przywrócenie zaproponowali, przełamując tym impas w rozmowach przy Okrągłym Stole, właśnie Senat stał się po 4 czerwca symbolem zwycięstwa Solidarności.
Jeśli warto obchodzić jubileusz odrodzenia (a nie powołania, bo jego korzenie sięgają XIV wieku) Senatu, to dlatego, że ze współczesnych instytucji demokratycznych może jeszcze tylko NIK udał się Polakom równie wyraźnie. Nie kojarzy się z ostrymi sporami. Nie było ich w senackiej sali obrad także w Dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy to do Sejmu przybywali bez zaproszenia popierający Józefa Piłsudskiego oficerowie, w związku z czym marszałek Ignacy Daszyński odmawiał otwarcia obrad. Za to Senat – jak się wydaje – zasłużył na miano “izby refleksji” czy jak rzecz ujmował jego marszałek sprzed stu lat Wojciech Trąmpczyński, “izby namysłu”. Chociaż w badaniach opinii cieszy się ocenami ledwie o kilka procent lepszymi niż izba poselska.
Kaprys Aleksandra Kwaśniewskiego, który żeby przełamać impas w rozmowach Okrągłego Stołu zaproponował opozycji przywrócenie Senatu, zniesionego zresztą przez komunistów po wojnie a ściślej nie przywróconego (podobnie jak Powszechny Samorząd Gospodarczy) – obrócił się przeciw jego formacji politycznej. W wyborach do Senatu, które 4 czerwca 1989 r. były całkiem wolne, tzn. nie objęte jak w Sejmie kontraktowym podziałem miejsc – komuniści ponieśli druzgocącą klęskę. Na sto miejsc w Senacie aż 99 wywalczyła Solidarność, zero zaś – obóz władzy. Zaś jedyny brakujący do kompletu mandat zdobył niezależny przedsiębiorca Henryk Stokłosa i później jeszcze parę razy do tego gremium wybierany. Zaimponował wyborcom z woj. pilskiego rozmachem kampanii i osobistym sukcesem, a jego anemiczny rywal Piotr Baumgart z “Solidarności” Rolników Indywidualnych nie zdążył zrobić sobie zdjęcia z Lechem Wałęsą. Jeszcze bardziej niż wybór Stokłosy klęska samego pomysłodawcy odrodzenia izby – Aleksandra Kwaśniewskiego, który w rodzinnym Koszalińskiem przegrał walkę o mandat ze skromną nauczycielką muzyki Gabrielą Cwojdzińską, wcześniej represjonowaną za przewożenie sztandaru podziemnej Solidarności – pokazały już wtedy, że do Senatu Polacy głosować będą tak jak chcą, a nie jak wskazują politycy.
Podobnie zachowali się wyborcy w 2019 r. kiedy to pomimo zdecydowanego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości w głosowaniu do Sejmu, w którym rządzący uzyskali samodzielną większość – w Senacie uformowała się zwycięska koalicja demokratyczna. Wyborcy nagrodzili opozycję za porozumienie o wspólnym wystawieniu kandydatów tak, żeby nie rozbijali głosów sobie nawzajem. Niewątpliwy wpływ na decyzje głosujących bardziej “na człowieka” niż “na partię”, do czego zachęca też ordynacja senacka, wywarła podana wtedy w przedwyborczy czwartek wiadomość o literackiej nagrodzie Nobla dla Olgi Tokarczuk, zachęcająca do szukania wśród kandydatów bardziej autorytetów społecznych niż zawodowych działaczy politycznych. Nie przypadkiem wyłoniony przez demokratyczną większość marszałek Senatu Tomasz Grodzki okazał się jedynym polskim politykiem, z którym Tokarczuk spotkała się po otrzymaniu Nobla.
Podział władzy, nie ten z woli konstytucjonalistów datujący się od Monteskiusza, lecz wynikający z decyzji wyborców pozostaje cechą wielu dojrzałych demokracji. Wynika z poczucia, że równowaga i wzajemna kontrola pozostają w polityce potrzebne. Od niedawnych wyborów w Stanach Zjednoczonych większość w Izbie Reprezentantów zdobyli republikanie, podczas gdy w senacie zachowują ją demokraci, mający też swojego prezydenta Joego Bidena.
Polscy wyborcy w podobny sposób zagłosowali po raz pierwszy w 2019 r, co niewątpliwie wzmocniło dodatkowo autorytet Senatu. Po części wynikający też z historycznych uwarunkowań.
Z Rady Królewskiej stan sejmujący
Jak opisuje Jerzy Kochanowski: “W XIV i XV wieku ustalił się skład organu doradczego władcy – Rady Królewskiej: biskupi oraz najwyżsi urzędnicy centralni i ziemscy (kasztelanowie i wojewodowie). Król i rada uczestniczyli w terytorialnych i walnych zjazdach szlachty, decydujących m.on. o podatkach. W końcu XV wieku kraj stał się już za duży, a szlachta była zbyt zajęta pilnowaniem własnych folwarków, by osobiście jeździć na zjazdy, zaczęto wysyłać na nie delegatów. Od zjazdu w Piotrkowie (1493 r.) stało się to zasadą a zgromadzenia walne przekształciły się w Sejm, złożony z trzech “stanów sejmujących”: króla, Senatu (dawna Rada Królewska) i Izby Poselskiej, reprezentującej średnią szlachtę” [1].
Od ustawy “Nihil Novi” (1505 r.) stanowienie prawa wymagało zgody wszystkich stanów sejmowych. Po Unii Lubelskiej (1569 r.) pojawili się senatorowie litewscy, a wszystkich było 140. Więcej więc niż w Polsce odrodzonej (111) i niż dziś (100).
Godność senatorska była dożywotnia. Pełnili ją obok biskupów, wojewodów i kasztelanów urzędnicy państwowi: marszałek wielki, marszałek nadworny, kanclerz wielki, podkanclerzy i podskarbi a u schyłku I Rzeczypospolitej także hetmani.
Parlament uchwalał podatki oraz stanowił o wojnie i pokoju, co określały artykuły henrykowskie (1573 r.). Jak stwierdza prof. Kochanowski: “sprecyzowana została także rola Senatu jako strażnika prawa i pośrednika między królem a szlachtą. Tzw. senatorowie-rezydenci mieli między sejmami stale towarzyszyć królowi, doradzać mu, ale też go kontrolować (..). Powierzono im też najważniejsze zadania dyplomatyczne” [2].
Najpiękniej ówczesne zadanie Senatu oddają słowa Andrzeja Frycza Modrzewskiego (“O poprawie Rzeczpospolitej”, rok 1551): “pozostałe władze do szlachetnych działań pobudza, od nieuczciwych odwodzi, a namiętności studzi. Dlatego bez rady, opinii i kontroli Senatu nic w Rzeczpospolitej ani poza jej granicami czynić się nie godzi”. Już była mowa o tym, że to ulubiony cytat obecnego marszałka.
Sala obrad w jadalni internatu
Przywrócenie Senatu nie przypadkiem nastąpiło w trzy i pół roku później niż Sejmu, gdy Polska odzyskała niepodległość po okresie zaborów. Na fali radykalizacji nastrojów społecznych wiele ugrupowań opowiadało się za parlamentem jednoizbowym. Polska Partia Socjalistyczna i inne formacje lewicowe szykowały się nawet do strajku przeciw restytucji izby przez wielu traktowanej jako “pańska”. Udobruchano je zapewnieniem, że wszyscy senatorowie pochodzić będą z wyborów demokratycznych. Tak też stanowiła Konstytucja Marcowa z 1921 r.
Najpierw Sejm i Senat obradowały na zmianę w zaadoptowanej jadalni dawnego rosyjskiego Aleksandryjsko-Maryjskiego Instytutu Wychowania Panien. Jedna z jego absolwentek Julia Kratowska (szkołę tę ukończyła ze złotym medalem w 1888 r, po czym prowadziła tajne komplety dla polskich dzieci a w 1920 r. zajmowała się propagandą antybolszewicką) w 1935 r. została wybrana senatorem [3]. Oczywiście był to już symboliczny tylko powrót w stare miejsce: Senat znalazł już bowiem wtedy nową siedzibę. W eleganckim choć niewielkim budynku między głównym gmachem Sejmu a hotelem czyli Nowym Domem Poselskim teraz obradują komisje sejmowe a nie senackie, jednak koneserzy nazywają go wciąż “starym Senatem”.
Obie izby – wyłonione w wolnych wyborach w 1922 roku – zebrały się, jak już wiemy, w tym samym zaadoptowanym na potrzeby obrad miejscu: jadalni dawnego rosyjskiego internatu. Jak opisuje Jarosław Maciej Zawadzki: “Posiedzenia inauguracyjne obu izb wyznaczono na 28 listopada. Tego dnia otwarto uroczyście sesję Sejmu, posłowie złożyli ślubowanie i przyjęto regulamin obrad. Po południu do tej samej sali weszli senatorowie. O godzinie 16,30 rozpoczęli posiedzenie, złożyli ślubowanie i przyjęli regulamin. Obrady zakończono o 17,50. Nowo wybrany marszałek Senatu Wojciech Trąmpczyński, wicemarszałkowie oraz senaccy urzędnicy otrzymali do dyspozycji gmach z końca XIX wieku projektu Antoniego Jabłońskiego. Najprawdopodobniej marszałek izby wyższej miał tu też mieszkanie służbowe. Budynek w latach 1918-1922 mieścił Instytut Bakteriologiczny. Gmach istnieje do dziś, jest nazywany pałacykiem i współcześnie służy jako miejsce obrad komisji sejmowych” [4]. O tym była już mowa. Zauważyć natomiast można, że chociaż wcześniej znajdowały się tam bakterie, izba wyższa okazała się bez porównania mniej toksyczna od Sejmu. Zarówno w latach 1922-39 jak po 1989 r, kiedy Senat znalazł siedzibę w skrzydle głównego budynku sejmowego. W przyszłości stanie się nią odbudowany Pałac Saski.
Po Wojciechu Trąmpczyńskim godność marszałka Senatu sprawowali kolejno: profesor okulistyki Julian Szymański, późniejszy prezydent na uchodźstwie Władysław Raczkiewicz oraz piłsudczycy: Aleksander Prystor i Bogusław Miedziński.
Niezmiernie ciekawie przedstawiał się skład Senatu w 1925 r, a więc na rok przed przewrotem majowym: na 111 senatorów 30 zrzeszonych było w Klubie Związku Ludowo-Narodowego, po dwunastu liczyły zarówno klub PSL “Piast” jak koło żydowskie, zaś klub PSL “Wyzwolenie” – 11. W ławach zasiadało też sześciu ukraińskich senatorów. Przedstawiciele mniejszości przetrwali w “izbie namysłu” aż do 1939 r, wbrew propagandzie, że Polska sanacyjna stanowiła więzienie dla mniejszych narodów. U nas mniejszości cieszyły się wtedy większymi prawami niż obecnie Polacy w Niemczech.
Senat nigdy nie stał się fasadą
Za to Konstytucja Kwietniowa z 1935 r. nie tylko zmniejszyła liczebność senatorów ze 111 do 96 ale dopuściła, żeby jedną trzecią z nich mianował prezydent. Nadal większość Senatu pochodziła z wyboru, tyle, że skomplikowały się jego reguły. Fasadą Senat jednak się nie stał. Nie był nią nią nigdy w swojej historii.
Na jednym z ostatnich zdjęć marszałka Bogusława Miedzińskiego wykonanych w Polsce, widzimy go, jak nie zdjąwszy nawet marynarki kopie łopatą rowy przeciwczołgowe na ulicach Warszawy.
Podczas okupacji hitlerowskiej senator PPS Dorota Kłuszyńska ukrywała się w majątku należącym do kolegi z “izby refleksji”, konserwatysty Zdzisława Lubomirskiego, który schronienia udzielił, wiedząc o jej żydowskim pochodzeniu. Postawę senatorską zachowała pomimo przeżyć wojennych i likwidacji samej izby, zresztą przez własnych kolegów partyjnych, bo po “kongresie zjednoczeniowym” z PPR została członkiem KC PZPR. Ponieważ równocześnie kierowała Towarzystwem Przyjaciół Dzieci, umówiła się na spotkanie z premierem Józefem Cyrankiewiczem w sprawie pieniędzy dla podopiecznych. Poirytowana, że szef rządu i kolega z dwóch kolejnych partii wciąż do własnego gabinetu nie dotarł, zwróciła się do jego sekretarki z całą senatorską powagą:
– Jak długo jeszcze mam czekać na tego gówniarza?
Trzy razy tak… bez Senatu
Kto twierdzi, że Senat nie jest ważny, niech się zastanowi, dlaczego właśnie o jego zniesienie pytali komuniści w referendum ludowym z 1946 r. obok kwestii utrwalenia zmian własnościowych zapoczątkowanych przez reformę rolną i nacjonalizację przemysłu oraz granic zachodnich. Ale to pytanie o zniesienie Senatu było pierwsze na kartach do głosowania z 30 czerwca 1946 r.
I po co odpowiedź właśnie na to pytanie sfałszowali.
Swoboda dyskusji w kampanii przed referendum pozostawała limitowana. Nie przeszkodziło to jednak przedwojennemu marszałkowi Wojciechowi Trąmpczyńskiemu w opublikowaniu artykułu przeciwko likwidacji Senatu, zatytułowanego “Izba druga – przymus do namysłu” [5]. Dominowała jednak oczywiście wrzaskliwa propaganda PPR z hasłem: “Dwuizbowy parlament, gadulstwo i zamęt” a częściej po prostu “Trzy razy tak”, czasem rozwiniętym w rym “…to Polaka znak”, co pozwalało nie wyjaśniać żadnych subtelności.
Co z dawnymi senatorami? II wojny światowej nie przeżyła prawie połowa z nich. Wielu losy rzuciły daleko od kraju. Jak wylicza Jerzy Kochanowski: “Bogusław Miedziński (1891-1972), marszałek Senatu V kadencji (1938-39), pracował w londyńskiej piekarni. Witold Grabowski (1898-1966), senator V kadencji (1938-1939), prawnik, minister sprawiedliwości, w latach 1943-1966 pracował w Etiopii m.in w sądownictwie, wykładał na Uniwersytecie w Addis-Abebie i kodyfikował lokalne prawo. Ferdynand Zarzycki (1888-1958), senator IV-V kadencji (1935-39), minister przemysłu i handlu, do końca lat 40. kierował polskimi szkołami w Rodezji” [6].
Dlaczego nie ma złośliwej piosenki o Senacie
Senat nigdy nie stał się izbą potakiwaczy. Nie istniał w czasach komunistycznych, więc nie musiał potem – w odróżnieniu od Sejmu – naprędce oczyszczać swojego wizerunku. Izba poselska, pomimo odwagi pojedynczych parlamentarzystów w czasach PRL (jak Janusz Zabłocki czy Ryszard Bender) doczekała się ironicznej piosenki “Stuk, puk, laską o podłogę, sejm wyraża zgodę” Jacka Kleyffa.
Po następnym odrodzeniu Senatu jego marszałkami byli: jeden z głównych negocjatorów porozumień z komunistami Andrzej Stelmachowski (1989-91), wywodzący się z Solidarności August Chełkowski (1991-93), obecnie sprawujący od dwóch dekad władzę samorządową na Mazowszu Adam Struzik (1993-97), wskazana przez AWS Alicja Grześkowiak (1997-2001), amerykanista Longin Pastusiak (2001-5), aż przez trzy kadencje legendarny działacz opozycji antykomunistycznej Bogdan Borusewicz (2005-15) oraz kolejno dwaj chirurdzy: Stanisław Karczewski (2015-19) oraz Tomasz Grodzki (od 2019). Niezmiernie charakterystyczne, że w Senacie marszałków nigdy nie zmieniano w trakcie kadencji, co kontrastuje z losami ich odpowiedników w Sejmie i dowodzi większej stabilności “izby refleksji”.
Obecnie Senat pozostaje, również w odróżnieniu od Sejmu, miejscem wielu ciekawych debat nie tylko w sali obrad, spotkań z udziałem autorytetów społecznych, ekspertów z zewnątrz i zainteresowanych obywateli: przykładem może być konferencja w sprawie przyszłej uciążliwości Centralnego Portu Komunikacyjnego, spotkania dotyczące Ukrainy oraz dziejów antykomunistycznej opozycji. Czci też pamięć dawnych mandatariuszy, czego dowodzi promocja książki o Wojciechu Korfantym, wydanej przez prywatne wydawnictwo (Sonia Draga) ale w senackiej sali dyskutowanej.
Na szczęście pojęcie “senatorskiej głowy” – czasem przebijające się nawet w okolicznościowych związanych ze stuleciem materiałach – nie przeszło jeszcze całkiem do historii.
Senator to brzmi dumnie – przekonywał sprawujący już trzecią kadencję mec. Aleksander Pociej w wywiadzie, jaki z nim przeprowadziłem dla “InGreen” [7].
Myśl Modrzewskiego nie okazuje się przebrzmiała. Senat nie tylko wykazuje się pewnym dostojeństwem zupełnie izbie poselskiej niedostępnym – ale stara się jak potrafi korygować władzę.
Również w ostatnim czasie Senat przyczynił się do powstrzymania wielu szkodliwych projektów obecnej większości sejmowej. Doskonałym przykładem pozostaje utrącenie “piątki Kaczyńskiego” jak określono nowelizację ustawy o ochronie zwierząt, w istocie zawierające zapisy dyskryminujące polskich rolników i hodowców wobec zagranicznych konkurentów. Gdy “piątka” padła w Senacie, nie zgłoszono jej już ponownie.
[1] Jerzy Kochanowski we współpracy z Andreą Nowicką i Mikołajem Stacherą. Senat wczoraj i dziś. Sinusoida o wykresie nieregularnym. Kancelaria Senatu, Warszawa 2022, s. 18
[2] Kochanowski, Senat wczoraj i dziś… op. cit, s. 22
[3] por. Jarosław Maciej Zawadzki. O salach Senatu Rzeczypospolitej Polskiej w latach międzywojennych i architekcie Stanisławie Miecznikowskim. Kancelaria Senatu, Warszawa 2021, s. 26
[4] Jarosław Maciej Zawadzki. O salach Senatu Rzeczypospolitej Polskiej… op. cit, s. 53 i 56
[5] por. Wojciech Trąmpczyński. Izba druga – przymus do namysłu. “Odnowa” 1946, nr. 17
[6] Jerzy Kochanowski… Senat wczoraj i dziś… op. cit, s. 150
[7] por. Rozmowy z ideą. FNCE, Poznań 2021