Kopalnie pod nóż

0
136

Komuniści do górników strzelali, pisowcy likwidują całą ich branżę

Przed 39 laty, 28 grudnia 1981 r. wyjechali na powierzchnię protestujący pod ziemią przeciwko stanowi wojennemu górnicy kopalni Piast. Jako ostatni w kraju, bo Śląsk protestował najdłużej, tam też 16 grudnia 1981 r. w Kopalni Wujek z rąk plutonu specjalnego milicji zginęło podczas obrony zakładu dziewięciu górników. W wigilię ’81 wyjechali spod ziemi strajkujący z Ziemowita.

Na Śląsku pojawił się ostatnio gorzki żart, że gdyby górnicy wiedzieli wtedy, co się po dziesięcoleciach stanie z ich branżą, to by na powierzchnię nie wyjeżdżali.

Do 2049 r. mają być zamknięte wszystkie kopalnie. Przy okazji rząd Mateusza Morawieckiego zamierza jeszcze wyciągnąć z Unii Europejskiej pieniądze na ich likwidację. Przygotowano to wszystko pod osłoną pandemii. Klęski zresztą szczególnie na Śląsku, jak pokazują statystyki, dotkliwej. 

“Wyjeżdżajcie z kopalni. Wolna Polska zepchnięta pod ziemię” – zwracał się wtedy do górników opozycyjny bard Jan Krzysztof Kelus w protest-songu, zaczynającym się od słów “Wyjeżdżajcie już chłopcy od Piasta / Pora chłopcy opuścić tę dziurę”, zapewne najbardziej znanej dziś piosence o stanie wojennym.

Tytułowa u Kelusa “Ostatnia szychta na kopalni Piast” naprawdę mieć będzie miejsce w 2035 r, dwa lata dłużej przetrwa Ziemowit, którego górnicy przed 39 laty wyjechali na powierchnię cztery dni wcześniej. Kultowy Wujek już w 2021 r. zacznie być łączony w Murckami-Staszicem, ale tylko po to, żeby cały zakład został zamknięty do 2039 r. W 2029 r. fedrowania zaprzestanie gliwicka Sośnica, w 2034 Halemba i Bielszowice. Najdłużej popracują kopalnie Rybnickiego Okręgu Węglowego (ROW), z bardziej znanych Marcel do 2046 i Rydułtowy do 2043 [1].

W piątek 25 września 2020 r. rząd ogłosił porozumienie z tworem o nazwie Międzyzakładowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy, skupiającym zwiazkowców m.in. z górniczej Solidarności, która nabrała charakteru żółtego związku, jak w swoim slangu specjaliści od dialogu społecznego nazywają takich związkowców, którzy zamiast pracownikom służą pracodawcy, w tym wypadku państwowemu. Oczywiście przekraczają przy tym swoje kompetencje, bo żaden działacz związkowy nie ma prawa decydować w imieniu załogi o likwidacji zakładu pracy. Podobnie nie mamy prawa zniszczyć obrazu Jacka Malczewskiego, nawet jeśli wisi u nas na ścianie w salonie – bo to dobro ogólnonarodowe.

Porozumienie wrześniowe – nie pomylmy go z tym, jakie w 1980 r. z odchodzącą ekipą Edwarda Gierka zawarł Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z Jastrzębia z Jarosławem Sienkiewiczem na czele i Tadeuszem Jedynakiem w składzie i które zagwarantowało w górnictwie wolne soboty oraz odejście od przymusu systemu czterobrygadowego, pozbawiającego pracowników nawet niedziel – w każdym razie to nowsze, z 2020 r. przewiduje całkowitą likwidację polskiego górnictwa do 2049 r. Znamy harmonogram wygaszania kopalń Polskiej Grupy Górniczej, nie wiadomo, kiedy pozamyka się te z Tauronu-Wydobycia, ale ich jest zaledwie trzy, zaś o Janinie i Brzeszczach od dawna mówi się, że zostaną zamknięte “niebawem”. Prezesa Tauronu Wydobycia Tomasza Cudnego razi brzydkie słowo “likwidacja”, wolalby mówić o “godnym wyciszeniu” ale wszystko to stanowi kwestię lingwistyczną nie ekonomiczną [2]. 

W 2050 r. – powtórzmy – nie będzie już w Polsce ani jednej kopalni.    
Teraz pełnomocnik rządu Morawieckiego ds. transformacji górnictwa Artur Soboń z wykształcenia historyk po Katolickim Uniwersytecie Lubelskim – który jak żartują fachowcy zapewne na węglu się zna, bo pali nim w kominku – cel swój sformułował jasno: jest nim dokładnie “likwidacja produkcji węgla kamiennego w Polsce” [3].
Politolog Wojciech Błasiak na łamach “Opinii” nie przebiera w słowach: “Tak więc po 5-ciu latach cynicznego okłamywania polskiej opinii publicznej, a śląskiej społeczności regionalnej w szczególności o tym, że górnictwo węglowe będzie rozwijane włącznie z budową nowych kopalń, rząd Morawieckiego ujawnił rzeczywiste, a skrzętnie ukrywane przez 5 lat cele i intencje (..). I aby nie można było się z tej likwidacji w przyszłości już wycofać, ma ona być przedstawiona do akceptacji (!) Komisji Europejskiej, by uzyskać dotacje na likwidację kopalń. Chodzi o to, aby w wypadku, gdy kolejne rządy chciałyby się z tego wycofać, kopalnie musiałyby zwracać dotacje, co już ekonomicznie zmusiłoby je do samolikwidacji” [4]. Na tym polega cała przewrotność planu rządowego. Mecenas Jacek Wilk zwraca uwagę, że na likwidację kopalń przystali związkowi liderzy po pięćdziesiątce, którzy myślą o gwarancji płacy i zatrudnienia do emerytury a nie o przyszłych pokoleniach.

“Pozbędziemy się zasobów energetycznych opartych na węglu, a co w zamian?” – zapytuje mec. Wilk, kandydat na prezydenta z 2015 r: “Gospodarka światowa zmierza do tego, żeby się oprzeć na wodorze. Skoro mamy zasoby do produkcji wodoru – czyli węgiel – musimy to wykorzystać. Jednak na razie… Zmierzamy niestety do tego, że będziemy zmuszeni albo sam węgiel albo energię w przyszłości sprowadzać z zagranicy” [5].   

Ściany wydobywcze oddane w ajencję

Wbrew stereotypowi, że do wydobycia się dokłada, górnictwo już w czasach PRL – kiedy pozostawało dumą gospodarki, a oficjele uświetniali Barbórkowe akademie – żywiło mnóstwo pasożytów, do których po zmianie ustroju doszły spółki węglowe.
Jak opisuje Jacek Tittenbrun w książce “Upadek socjalizmu realnego w Polsce”, już w 1988 r: “Zmniejszenia liczby oraz ujawnienia płac dozoru (wielokrotnie przewyższających płace robotników) domagali się powszechnie strajkujący górnicy kopalni Górnego Śląska. Trudno zaprzeczyć słuszności żądań górników, jeśli np. w takiej “Victorii” na 300 bezpośrednio produkcyjnych robotników przypadało aż 5400 wykonujących pracę na pewno – w wielkiej części – pozornie pośrednio produkcyjną. Np. wśród postulatów w sierpniu 1988 r. górników kopalni “Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu – znalazło się zmniejszenie liczby dozoru oraz administracji o 30%, które wzięło się stąd, iż zdaniem górników na kopalni jest za dużo takich, co nie wiadomo za co biorą pieniądze. Niezadowolenie górników budziły nie tylko zbyt małe zarobki, ale i zbyt duże rozpiętości między nimi. Jak pisano fizycznych szlag trafia, kiedy to czytają w gazetach, ile to wynosi średnia górnicza pensja. Dużo, bo jest ona wyliczona z dochodów dyrektora kopalni, nadsztygara, zawiadowcy, dyspozytora, kierownika i dopiero reszty załogi” [6].     
Mit eldorado działał jednak, skoro w tym samym 1988 r. robotnik Stoczni Gdańskiej powie dziennikarzowi “Washington Post”, że wraz z kolegami gotów jest walczyć o rzeczy ważne dla załogi ale nie dla górników, też strajkujących na Śląsku, skoro zarabiają tam dwa razy tyle [7].    

W istocie jednak byli oni okradani. Jak opisał w rozdziale “Uwłaszczenie nomenklatury” Tittenbrun “kierownik działu budowlanego w kopalni w Nowej Rudzie wybudował sobie na koszt zakładu osobną werandę i wejście kosztem ponad 1,5 mln zł (lata 1987/88) a wcześniej dobudował sobie w ten sposób 3 pokoje mieszkalne. Przy budowie wspomnianej werandy i wejścia – 360 dniówek przepracowała grupa robotników kopalni” [8]. To jeszcze za komuny. Ale wkrótce w przełomowym roku 1989 zadziałał duch nowych czasów. Zmieniły się też postulaty załóg: “Żądanie górników, strajkujących w 1989 r. w kopalni “Morcinek” 300-tysięcznych podwyżek wzięło się stąd, że niektóre ściany wydobywcze zostały oddane w ajencję. Ajencyjne ściany wyróżniały się najlepszymi warunkami geologicznymi, pozwalającymi osiągnąć miesięczne zarobki nawet pół miliona złotych, podczas gdy pozostali górnicy zarabiali do 150 tys zł” – relacjonował Jacek Tittenbrun [9].

                                    Od restrukturyzacji do likwidacji

Restrukturyzacja górnictwa zaczęta w 1990 r. miała je dostosować do reguł gospodarki rynkowej. Jednak właśnie na Górnym, czy ściślej po prostu górniczym Śląsku niewidzialna ręka aferzysty, przed którą przestrzegał Jan Olszewski okazała się szczególnie aktywna, może z pominięciem okresu jego rządów.

Ekspert i były poseł KPN Błasiak przywołuje opinię dra Gabriela Krausa z 1990 r, że w istocie w całej restrukturyzacji chodziło o przejęcie polskiego rynku eksportu węgla, wartego nawet do 1,5 mld dolarów rocznie. Konkurenci to Stany Zjednoczone, Australia, Kanada i RPA [10]. Trzy ostatnie kraje miały niewielki wpływ na ówczesną politykę polskich władz, ten pierwszy – zasadniczy. 

Ceny węgla wciąż tu ustalano urzędowo, poniżej kosztów wydobycia, podczas gdy inne uwolniono. Zaś jego wywóz za granicę obarczono 80-procentowym podatkiem eksportowym. Nikt by w tych warunkach nie wyszedł na swoje. 

Reforma górnictwa, przeprowadzona za rządów Jerzego Buzka przez wicepremiera Janusza Steinhoffa nazywana bywa czasem piątą wielką reformą AWS, chociaż oficjalnie były cztery: samorządowa (jedyna, co przetrwała do dzisiaj), zdrowia, edukacji i ubezpieczeń społecznych. Oponenci wypominali, że sprowadzała się do zamykania wybranych kopalń i wypłacania górnikom odpraw, za które czasem kupowali samochody by niebawem zgłosić się po zasiłek. Przy czym, co charakterystyczne – nie zamknięto ani jednej kopalni w Gliwicach, bo stamtąd pochodził ówczesny wojewoda a wcześniej szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności Marek Kempski. Autorzy reformy górnictwa podkreślali za to chętnie, że zmiany przeprowadzono szybciej i mniej boleśnie niż w Lotaryngii i Zagłębiu Ruhry pomimo bogactwa Francji i Niemiec.

Od 12 lat – co stanowi smutny efekt pierwszych rządów PiS – Polska, niegdyś potentat z pierwszej światowej szóstki pozostaje importerem netto węgla kamiennego, chociaż ma największe jego zasoby w Unii Europejskiej. 

Wciąż na rodzimym węglu opiera się bezpieczeństwo energetyczne Polski i konkurencyjność naszego przemysłu.

Statystyki światowe wcale nie odzwierciedlają odwrotu od węgla. Przez dwadzieścia ostatnich lat globalne wydobycie węgla kamiennego wzrosło z 4,7 mld do 8 mln ton jak wykazuje Błasiak [11].

Z decyzjami nieodwracalnymi zawsze wiąże się spore niebezpieczeństwo. Mody przemijają, podobnie jak dominujące w gospodarce tendencje. Pewne z nich mogą okazać się odwracalne. W odróżnieniu od rozstrzygnięć, forsowanych teraz przez Morawieckiego, których zbieżność czasowa z decyzjami budżetowymi Unii Europejskiej i groźbami polskieg weta również daje do myślenia.

W latach 70 za szczyt elegancji czy jak wtedy mawiano “szpanu” uchodziło obnoszenie się po mieście z plastikowymi reklamówkami z napisem Aldi lub podobnym, co znamionowało nie to, że właściciel jest klientem marnych bo tanich zachodnioniemieckich supermarketów tylko, że jeździ za granicę i stać do na zakupy. Teraz plastik wycofuje się nawet z sejmowych bufetów (pamiętamy wystąpienie Joanny Scheurring-Wielgus, ze zgorszeniem pokazującej z trybuny przytargany ze stołówki foliowy woreczek) i zastępuje papierem, wtedy dla odmiany intensywnie oszczędzanym, bo żal było lasów. 

Ekspert Wojciech Błasiak zwraca uwagę na gazyfikację węgla pod ziemią jako potencjalną technologię przyszłości: jeśli zamkniemy wszystkie kopalnie przed 2050 r. będziemy od niej odcięci. A może stać się tendencją dominującą, Unia Europejska będzie potrzebować uniezależnienia się od amerykańskich i rosyjskich dostaw gazu, nawet ideologię w stylu New Age (praca w łonie matki Ziemi) koncerny wydobywcze zapewne do tego dorobią. Polska znajdzie się jednak poza tym trendem, pomimo imponujących zasobów surowcowych. Wyeliminujemy się sami.

Powraca też pytanie, co dalej ze Śląskiem, który zawsze stał na węglu. W dobie pandemii nie prosperują tamtejsze świeżo wzniesione centra kongresowe. Nawet jeśli w dawnych kopalnianych biurowcach rozwiną się nowe technologie informatyczne, to może zabraknąć ich odbiorców, gdy firmy nadal będą padać.

Niewesoło przedstawia się nawet sytuacja właściciela czy franczyzera sklepu w górniczym osiedlu, którego klientami przestaną być dobrze zarabiający pracownicy kopalń z chwilą gdy te władza zlikwiduje, a pozostaną emeryci albo odbierający grosze na umowach śmieciowych obsługanci punktów ksero i podobnego typu najprostszych usług. 
Budzący nadzieję rozwój alternatywnej energetyki, zielonej, dającej prąd pochodzący z farm wiatrowych, za rządów PiS zablokowano pod obłudnym pretekstem troski o zdrowie obywateli a nawet o przelatujące ptaki, bo farmy musiałyby spełnić całkiem nierealne warunki, dotyczące lokalizacji. Oznacza to, że będziemy zmuszeni kupować energię od sąsiadów.         

[1] por. Barbara Oksińska. Górnicy dogadali się z rządem. Oto plan likwidacji kopalń. rp.pl z 25 września 2020 r.   
[2] por. Górnictwo: przyszłość kopalń Taurona Wydobycie. netTG.pl z 14 listopada 2020 r.
[3] por. Dr. Wojciech Błasiak. Węglowy obłęd czyli zdrada narodowa rządu Mateusza Morawieckiego. “Opinia” nr XXX (128), zima 2020, s. 76
[4] ibidem, s. 75
[5] Polskie górnictwo musi zostać – rozmowa z mec. Jackiem Wilkiem wio.waw.pl z 3 października 2020
[6] Jacek Tittenbrun. Upadek socjalizmu realnego w Polsce. Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1992, s. 166
[7] por. Michael Dobbs. Dawny zapał znikł. “Polityka” nr 37 z 1988, s. 4
[8] Tittenbrun. Upadek socjalizmu realnego… op. cit, s. 158
[9] ibidem, s. 164
[10] por. Błasiak, op. cit, s. 77
[11] ibidem, s. 81

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here