Dziennikarzowi, fotoreporterowi czy operatorowi należy się przynajmniej to jedno z praw, z którego korzystają sami parlamentarzyści
Na groźby skierowane przez Jarosława Kaczyńskiego pod adresem młodej i zdolnej dziennikarki TVP Adriany Nitkiewicz (“zapamiętamy to” – powiedział jej prezes PiS, bo zadawała wnikliwe pytania) zareagowali wyłącznie jej koledzy z programu “19,30”, słusznie nadając rozgłos temu incydentowi – oraz PNP 24.PL gdzie artykuł o immunitecie prezesa zacząłem od opisu tej sytuacji, bo też stanowi ona najbardziej niepokojący aspekt [1].
Agresja powszednieje, nawet gdy jej przedmiotem jest dziennikarz. Ale groźby są karalne, o czym wiedzieć powinien poseł Kaczyński, który w innej wprawdzie sprawie immunitet właśnie stracił. Pozostaje jednak prawnikiem z doktoratem.
Nieco mocniejsza okazała się reakcja tej samej TVP na insynuację Mateusza Morawieckiego wobec Justyny Dobrosz-Oracz. Były premier sugerował, że topową dziennikarkę autorskiego programu “Bez Trybu” obciążają naganne relacje z wydalonym z Polski szpiegiem rosyjskim Pawłem Rubcowem (występującym też jako hiszpański redaktor Pablo Gonzalez), wypuszczonym z aresztu i wymienionym na agentów amerykańskich. Każdy, kto zna żarliwość Justyny Dobrosz-Oracz objawianą w codziennej walce o premierowe informacje – wie, że w nic się nie wplątała. Słusznie więc TVP rozwija całą kampanię w jej obronie, szkoda, że nie przyłączają się do tego inni.
Wcześniej domniemane bliskie związki dziennikarza Wirtualnej Polski Patryka Michalskiego wprawdzie nie z Rubcowem, lecz z jego partnerką Magdaleną Chodownik sugerował inny poseł PiS Rafał Bochenek. Jak rozumiem, pisowscy politycy stosują znaną metodę praskich doliniarzy, którzy trzymając już cudzy portfel we własnej kieszeni drą się ile wlezie na cały tramwaj: łapaj złodzieja.
Wydrwiłem niedawno ten modus operandi na łamach “Opinii” w artykule zachęcająco – mam nadzieję – dla czytelnika zatytułowanym “Moje kontakty z KGB z seksem i alkoholem w tle”, gdzie przedstawiłem bilans własnych interakcji ze służbami specjalnymi ze Wschodu, nie zaprzeczając wcale, że kontakty takie miały miejsce i zarazem do podobnego rachunku sumienia zachęcając żurnalistów pisowskich [2]. Pożartowaliśmy, ale sprawa wydaje się poważna.
Wciąż nie zostały bowiem wyjaśnione powody, dla których w chwili, gdy rosyjskie czołgi ruszyły na Ukrainę w lutym 2022 r. w propisowskim i utrzymywanym z kroplówki spółek Skarbu Państwa tygodniku “Sieci” ukazał się tłumaczący politykę agresji wywiad braci Karnowskich z ambasadorem Siergiejem Andriejewem. Pomimo podobnych obciążeń własnego medialnego zaplecza, politycy partii Kaczyńskiego wskazują wroga w świecie mediów, zapewne po to, by uwagę od własnych uwikłań odwrócić.
Kto sieje wiatr, zbiera burzę.
Cierpią na tym nie tylko dziennikarze ale współtworzący ich materiały artyści sztuki telewizyjnej. Ich praca wciąż domaga się docenienia. Wiele lat temu wyjaśniałem politykom, że nie mówi się “kamerzysta” – bo ten filmuje wesela, chrzciny i pogrzeby a nie utrwala wydarzenia – tylko operator. I najlepiej poprzedzić to z szacunkiem słówkiem “pan”.
Teraz również przeciwko operatorom zwraca się agresja tłumu, co pokazywałem na łamach PNP 24.PL w tekstach własnych oraz wywiadzie z Bartoszem Kłysem, który dwukrotnie został sponiewierany przez uczestników propisowskich demonstracji – przewrócony na bruk Placu Zamkowego przez manifestantów występujących jak na ironię pod flagami Solidarności, co przed laty głosiła walkę bez użycia przemocy – oraz popychany przez harcowników przed Ministerstwem Sprawiedliwości, w trakcie mityngu, który – znowu to nie żart wcale – zwołano, żeby w Polsce obronić praworządność, jak przynajmniej twierdzili organizatorzy [3].
Na podobne potępienie jak atak na operatora Bartosza Kłysa z TVP zasługuje oplucie dziennikarza podległej jeszcze wtedy agitatorom z Prawa i Sprawiedliwości TVP podczas wiecu Koalicji Obywatelskiej przez jej zwolenników w Legionowie przed pamiętnymi wyborami z 15 października 2023 r. A także odmowa wpuszczania dziennikarzy telewizji Republika na imprezy rządu Donalda Tuska. Mają prawo filmować i zadawać pytania, podobnie jak my – ich produkcji nie oglądać, tylko ruchem pilota uciec na inny kanał. Przymusu nie ma, tylko demokracja, nawet jeśli urzędujący premier Donald Tusk niezbyt fortunnie dołącza do niej przymiotnik “walcząca”.
Zdrowy rozsądek zamiast wojny na maczugi
Dziennikarz, co oczywiste – powinien być nietykalny, podobnie jak cała pracująca z nim załoga: fotoreporter, operator czy kierowca wozu transmisyjnego. Co nie za króla Ćwieczka, ale nie dalej niż przed ćwierćwieczem rzeczywiście miało miejsce.
Najpierw z ekipą Obserwatora a później Wiadomości TVP bez oporu ale i obaw wchodziłem wtedy w tłum demonstrantów. wszystko jedno, czy reprezentowali OPZZ czy NSZZ “Solidarność”, Samoobronę Andrzeja Leppera czy Polską Partię Socjalistyczną Piotra Ikonowicza. W trudniejszych sytuacjach wystarczał dla zablokowania złych emocji argument, że przecież uczestnicy demo chcą… samych siebie zobaczyć później w telewizji, Dziś już nie działa. Warto do tamtych nawyków wrócić. Nie pozwolić, by zastąpiła je goła agresja, podsycana przez obeznanych z emocjami zbiorowymi polityków.
Co nie oznacza, że działania mediów wyłączyć należy spod krytyki. Wprost przeciwnie, wybryki takie jak niedawne wypominanie przez Monikę Olejnik pochodzenia etnicznego żony kandydata w prawyborach prezydenckich KO Radosława Sikorskiego Anny Applebaum w studiu TVN z pewnością na nią zasługują. Wystarczy jednak siła argumentów.
Gdy pojawia się argument siły, przemoc w każdej jej postaci lub element groźby czy szantażu – warto protestować wspólnie.
Nie w imię solidarności zawodowej dziennikarzy, bo ona nie istnieje. Zresztą funkcjonowanie w tej branży powinno opierać się na konkurencji a nie koterii.
W imię zdrowego rozsądku po prostu – i zasad naszej cywilizacji, opłaca się wszelkim formom przemocy sprzeciwiać.
Ludzkość nie żałuje przecież, że dawną wojnę na maczugi zastąpiła rozmaitymi formami uprawiania polityki, co niezależnie do powracającej co jakiś czas recydywy tej pierwszej, stanowi jednak trwałą tendencję.
Żałujemy nie tego, że negocjacyjny stół czy sala obrad parlamentu zastąpiły dawne pola bitwy, lecz przypadków, gdy przemoc powraca, jak teraz na Ukrainie z winy kremlowskiego agresora. Jednak dezaprobata i sankcje wobec sprawców, nawet jeśli nie są natychmiastowo skuteczne, świadczą o przewadze normalności.
W Polsce podziwianej powszechnie za “miękką siłę”, objawioną najpierw w pokojowej ale i zwycięskiej walce Solidarności, potem zaś pod postacią masowej pomocy, udzielonej naszym ukraińskim gościom wygnanym z ojczyzny przez potworności wojny zawinionej przez Władimira Putina – nie trzeba tego szczegółowo objaśniać. Zwłaszcza w czasach, gdy “soft power” stała się trwałym segmentem polityki międzynarodowej. Wylicza się jej moc równie starannie jak wskaźnik produktu krajowego brutto czy liczbę głowic nuklearnych.
Minęła już epoka, gdy generalissimus Józef Stalin ironicznie zapytywał: ile papież ma dywizji. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. A dywizje władzy nad światem nie dają nawet jeśli prolongują trwanie imperium zła. Z czasem jednak ono upada jako anachroniczne. Dowiodły tego historia wyrzekającej się przemocy Solidarności, “siła bezsilnych” czeskich dysydentów opisana przez Vaclava Havla, dramaturga wybranego prezydentem, czy fenomen Jana Pawła II. Dziwne, że w ojczyźnie ostatniego z wymienionych bohaterów historii wciąż przywoływać trzeba prawdy tak oczywiste.
Polityk ma immunitet, póki go nie nadużyje
Posłowie i senatorowie mają swój immunitet, który zachowują, dopóki nie jest przez nich nadużywany – jak zdarzyło się to w wypadku Kaczyńskiego, gdy uderzył pokojowo protestującego uczestnika kontrpikiety w trakcie miesięcznicy smoleńskiej, bo nie spodobało mu się to, co napisano na wieńcu.
Skoro sami z immunitetu korzystają, co więcej stanowi on jeden z fundamentów prawnych ich działania – powinni uznać za nienaruszalną zasadę nietykalność tych, co ich działania relacjonują. Rozumieli to uczestnicy demonstracji z lat 90, bardziej przecież burzliwych niż obecne. Nie przekracza zapewne ogarnięcie tej prawdy możliwości obecnych sterników państwa i tych, którzy do ich zastąpienia w tej roli pretendują. Jeśli zaś łagodne argumenty do nich nie trafią, powtórzyć można tylko po raz kolejny: kto sieje wiatr, zbiera burzę. To być może groźba, ale z pewnością nie karalna. Siewcy złości wiele razy przegrywali właśnie dlatego, że gdy raz uruchomili jej mechanizm, nie potrafili go już powstrzymać.
Realne osiągnięcia Polski ostatnich 35 lat: masowa przedsiębiorczość, udane samorządy, wspólna walka z pandemią koronawirusa i pomoc masowo okazana ukraińskim uchodźcom wojennym, przed którymi solidarnie otworzyliśmy serca, portfele i drzwi naszych mieszkań – udowodniły istnienie i trwałość w Polsce społeczeństwa obywatelskiego. Nie na złych emocjach przecież je zbudowano.
Politykom pozostaje więc dostroić się do społecznych nastrojów. Również przed Świętami w kolejkach do kas w Lidlu czy Biedronce Polacy przeklinają wprawdzie czasem rachunki za prąd i ceny masła, ale w pewnością nie siebie nawzajem. Ludzkość idzie naprzód. Na drzewa z powrotem nie wejdziemy. Czas odłożyć maczugi, nie tylko z tego powodu, że idą Święta. Wiedzą to zwyczajni obywatele, czas, by pojęli to również ci, na których głosujemy.
[1] Obywatel Jarosław Kaczyński PNP 24.PL z 7 grudnia 2024
[2] Moje kontakty z KGB z seksem i alkoholem w tle. “Opinia” nr 49 (147) jesień 2024
[3] Gdy zobaczą kamerę, wychodzą z nich demony. Bartosz Kłys w rozmowie Łukasza Perzyny, PNP 24.PL z 2 grudnia 2024