Ben Bernanke, Douglas Diamond i Philip Dybvig nie stanowią standardowej trójki laureatów Nobla z ekonomii. Wybrani zostali na miarę trudnych czasów. Cała trójka pokazała, że upadek banku może być przyczyną, a nie skutkiem kryzysu.
Wolny świat w dobie wojny na Ukrainie i wciąż trwającej pandemii koronawirusa nagradza tych, co próbują jeśli nie uśmierzyć, to opisać i usystematyzować jego bardziej powszednie strachy. Wszyscy tegoroczni laureaci badają bowiem banki w kontekście kryzysów finansowych. W dniu przyznania im nagrody starszy noblowskim stażem kolega Paul Krugman (sam laureat z ekonomii w równie groźnym za sprawą upadku Lehman Brothers 2008 roku) oznajmił, że prace ich mogą się przydać, jeżeli obecne umacnianie się dolara wywoła kolejny kryzys. Dla nich to komplement, dla nas jeszcze jeden powód do lęku.
Zaś Douglas Diamond po otrzymaniu radosnej dla siebie wiadomości przemawiał zagadkowo niczym Sfinks: wprawdzie banki pozostają w dobrej kondycji, ale panika może powstać w innych sektorach i na tym problem polega.
Wszyscy laureaci uznają, że banki trzeba ratować przed upadkiem, który sam stać się może przyczyną kryzysu, a nie tylko jego skutkiem. Żaden z nich jednak nigdzie nie napisał, że należy to czynić zawsze i za każdą cenę. Z całą trójką i każdym z osobna można się zgadzać lub nie, ale jedno wydaje się pewne: tegoroczni nobliści z ekonomii nie są postaciami tuzinkowymi.
Kryzys z lotu… helikoptera
Dawny szef rezerwy federalnej FED – w dramatycznych równie jak obecne latach 2006-14 – amerykańskiego odpowiednika banku centralnego (coś takiego jak NBP w USA nie istnieje), Ben Bernanke, strażakiem okazał się nietypowym.
Jeszcze w czasach kryzysu po upadku Lehman Brothers, wywołanego nadmiarem kredytów “subprime” wysokiego ryzyka (udzielano ich nawet mieszkańcom przyczep campingowych, pozbawionym stałej pracy) – nazywano go bowiem helikopterowym Benem, ironizowano, że gasi pożar wulkanu, zrzucając na jego krater paczki dolarów ze śmigłowca. Logika ta jednak, bliska Nowemu Ładowi amerykańskiego prezydenta czterech kadencji Franklina Delano Roosevelta oraz ekonomii Johna Keynesa zakładała, że jeśli ludzie tylko będą mieli pieniądze – wydadzą je i pomogą tak sobie, jak gospodarce narodowej. Popyt zostaje podsycony, mechanizmy zadziałają. To odwrotność znanych u nas z czasów Leszka Balcerowicza prób schładzania gospodarki, równoznacznych z faktycznym odbieraniem obywatelom ich oszczędności. Czy szukaniem tych ostatnich w ich kieszeniach. Traf sprawił, że gdy Polska obierała swój kurs wolnorynkowy, w modzie były liberalizm i monetaryzm, szkoła chicagowska i consensus waszyngtoński. Chociaż sam Milton Friedman uznać miał Balcerowicza za pozbawionego wizji technokratę. Faktycznie zresztą plan nazwany później imieniem polskiego wicepremiera gotów był dużo wcześniej. Rzeczywistym jego autorem okazał się harvardzki ekonomista Jeffrey Sachs, o czym sam zaświadcza w książce “Koniec z nędzą”. Po latach bowiem zmienił front, zajął się walką z ubóstwem i głodem w Trzecim Świecie, afiszował udziałem w akcjach charytatywnych wspólnie z muzykiem Bono. Kondycji bezrobotnych, zwolnionych wcześniej z likwidowanych w Polsce zakładów elektronicznych bądź z boliwijskich kopalń, bo Sachs doradzał także w Ameryce Łacińskiej, w niczym to nie poprawiło.
Trzej panowie od banków
Nie chodzi dziś o spory ekonomicznych szkół i stylów. Noblowscy selekcjonerzy postawili tym razem na znawstwo praktyczne. Na know how opisu kryzysów światowych i roli, jaką odgrywają w nich banki.
Ben S. Bernanke i Douglas W. Diamond mają po 68 lat, Philip H. Dybvig – 67. Nagrodzono więc w tym roku wprawdzie nie żadnych Matuzalemów, ale tym bardziej nie cudowne dzieci: ekonomistów doświadczonych i o ugruntowanej pozycji. Łączy ich aktualność zainteresowań.
Koncepcję Bernankego, porównywaną do zrzutu pieniędzy z helikoptera, powtórzono również w Europie czasów pandemii, kiedy to kolejne zastrzyki i kroplówki ratować miały instytucje finansowe. Działania te z lat 2020-2021 przyniosły w wielu krajach inflację, czasem zwaną putinowską, chociaż agresja na Ukrainę stanowi tylko jedną z jej rozlicznych przyczyn. W Polsce na przesadną troskę rządzących o dobrostan banków, zwłaszcza tych z kapitałem zagranicznym, nałożyła się kosztowna inżynieria społeczna rządzących ze świadczeniem 500 plus na czele. A inflacja skoczyła na poziom nie notowany od ćwierćwiecza, czyli z czasów, kiedy to AWS próbowała – w odróżnieniu od PiS – mniej lub bardziej udolnie ale jednak Polskę zmieniać, a nie tylko zawłaszczać. Na zawirowaniach najmniej ucierpiały banki, skoro według danych NBP tylko od stycznia do maja br. zysk całego sektora bankowego w Polsce sięgnął 12,9 mld zł co oznacza wzrost w skali rok do roku o 121 proc. Zresztą od pięciu lat na czele rządu stoi Mateusz Morawiecki, dawny prezes banku z kapitałem zagranicznym za pensję wtedy przekraczającą trzy miliony złotych rocznie.
Douglas W. Diamond z Uniwersytetu w Chicago i Philip H. Dybvig z Uniwersytetu w St. Louis diagnozują zjawisko paniki bankowej. Zbudowali modele podatności banków na pogłoski o ich zbliżającym się upadku, na zasadzie samospełniającego się proroctwa. Wiadomo, jak działało to w Argentynie, gdzie przed ćwierćwieczem bankomaty wypłacały pieniądze ściśle wedle dziennego limitu (bo bankierzy wyznaczyli posiadaczom depozytów niczym dzieciom rodzaj kieszonkowego) – lub nie wydawały ich w ogóle. Na Cyprze w trakcie dużo późniejszego kryzysu wkłady powyżej 100 tys euro w ogóle przepadły, nawet jeśli stanowiły własność upartych i pracowitych ciułaczy, a nie rosyjskich oligarchów od niklu i gazu.
Dla badaczy, nie rekinów
Szwedzka Akademia Nauk wskazała, że badania całej trójki laureatów zmniejszają ryzyko przekształcania się kryzysów w kosztowną dla współczesnych społeczeństw przewlekłą depresję. Piękne to uzasadnienie pozostawia jednak wątpliwość, czy selekcjonerzy najbardziej prestiżowej z nagród nie przypisują ekonomistom roli sprawczej, w którą oni sami już nie wierzą.
Nie wiadomo, czy Bernanke po odbiór nagrody do Sztokholmu przyleci helikopterem. Oby mu tylko paliwa nie zabrakło, jeśli odetnie je Władimir Putin. Żart ten może niewyszukany, oddaje, że nagrodzono w tym roku ekonomistów, którzy trafnie zdefiniowali problemy, choć niekoniecznie nauczyli nas je rozwiązywać. Nie zawsze ten, kto pierwszy uderzy w dzwon alarmowy, najlepiej gasi później pożar. Jeśli zaś zerwać ze strażackimi metaforami i zastąpić je oceanograficznymi, pocieszać się można, że nie jest to nagroda dla rekinów. Tylko dla badających je ichtiologów.