Prezes PiS Jarosław Kaczyński wściekły wyszedł z sali sejmowej, gdzie parę minut wcześniej zdecydowano o pozbawieniu go immunitetu w sprawie o pobicie uczestnika pikiety, stanowiącej reakcję na miesięcznice smoleńskie. Roztrzęsiony pomylił nawet liczbę ofiar katastrofy (do kamer i mikrofonów mówił o 36 zamiast 96) a przede wszystkim groził dziennikarce TVP Info złowrogim “zapamiętamy to”, bo zadawała nieodpowiednie jego zdaniem pytania.
Sytuację Kaczyńskiego określa fakt, że przez osiem lat (2015-23) prezes partii rządzącej czuł się ponad prawem: dowodzi tego choćby słynne już wdrapywanie się “bez żadnego trybu” na mównicę sejmową. Po to, żeby wymyślać innym parlamentarzystom od kanalii, co mu brata zamordowały. Jako prawnik z wykształcenia i z doktoratem Kaczyński wie doskonale, że “bez trybu” znaczy w tym wypadku: bezprawnie a przynajmniej wbrew regulaminowi.
Metody aktywisty Zbigniewa Komosy, co miesiąc umieszczającego przed pomnikiem smoleńskim wieniec z napisem obarczającym prezydenta Lecha Kaczyńskiego odpowiedzialnością za śmierć jego samego, żony oraz 94 innych ofiar katastrofy z 10 kwietnia 2010 r. nie muszą budzić zachwytu ani akceptacji. Nie usprawiedliwiają jednak użycia przemocy fizycznej przez prezesa PiS. Za to właśnie zdjęty został Kaczyńskiemu immunitet, nie za zniszczenie wieńca ani zabór przytwierdzonej do niego tabliczki wartości kilkudziesięciu złotych. Bo w tej kwestii sojusznicy Koalicji Obywatelskiej, współtworzący sejmową większość wykazali się zdrowym rozsądkiem, więc koalicja nazywana od daty wyborów 15 października (przez oponentów z PiS zaś: 13 grudnia, bo wtedy rząd nominalnie powstał) uniknęła przy tej okazji ośmieszenia.
Obywatel Komosa i obywatel Kaczyński staną w sądzie naprzeciw siebie, z równymi szansami. W tym wyraża się sens poselskiego werdyktu.
Jarosław Kaczyński musi odnaleźć się w sytuacji zwykłego obywatela, którego prawo też obowiązuje. Podobnie jak innych. Tym demokracja różni się od feudalizmu czy dyktatury. Zaś nietykalność poselską wprowadzono po to, by chroniła posła realizującego misję, powierzoną mu przez wyborców – a nie wdającego się w awantury, niezgodne z powagą tak mandatu jak – w wypadku Kaczyńskiego – również wieku i doktoratu.
I w tym kontekście warto sprawę odczytywać, bez rozliczeniowej histerii. Nie ulega wątpliwości, że politycy obozu rządzącego oraz ich zaplecze medialne (telewizja TVN zwłaszcza) dawno już przebrali miarę w oferowaniu wyborcom z 15 października ub. r. igrzysk zamiast chleba. Ale dla tej jednej, szczegółowej decyzji, dotyczącej fizycznej napaści posła Kaczyńskiego na aktywistę Komosę – nie ma to wcale rozstrzygającego znaczenia.
Posłowie, głosując tak a nie inaczej, wykonali pożądany ruch w stronę równości wobec prawa. Tej, w imię której ustawiali się w długich kolejkach do komisji wyborcy 15 października ub. r. o czym zawsze pamiętać wypada.