Oswajanie prezydenta

0
70

czyli parę herezji na temat Nawrockiego

Wybór Karola Nawrockiego na prezydenta stanowi szok dla wielu z nas, ale nie zagraża demokracji w Polsce. Nie tylko dlatego, że w sondażach opowiada się za nią niezmiennie 80 procent rodaków, jeszcze więcej niż zagłosowało 1 czerwca w drugiej turze, chociaż akurat z tej frekwencji podobnie jak po 15 października 2023 r. możemy być dumni. 

Warto wziąć pod uwagę  oczywisty fakt, że Nawrocki na urzędzie zajmie miejsce Andrzeja Dudy, czyli układ sił się nie zmienia.

Podobnie jak przykładne a nawet eleganckie zachowanie prezydenta elekta w trakcie niedawnej Rady Bezpieczeństwa Narodowego, kiedy to przywitał się jak należy i przez chwilę rozmawiał z premierem Donaldem Tuskiem, przy czym obaj zachowali uśmiechy na twarzach –  winno nieco tonować nastroje, mocno rozbuchane po ujawnieniu już nad ranem 2 czerwca wyniku wyborczego, odmiennego niż wróżyły sfuszerowane jak się okazało exit polls dające zwycięstwo Rafałowi Trzaskowskiemu.

Wynik nie mógł być inny, bo pomimo przewagi w mediach zastępca Tuska w partii i nieudany przecież pomimo drugiej już kadencji prezydent Warszawy okazał się kandydatem zwyczajnie niewybieralnym, co elektorat przy urnach potwierdził.

Wskazanie go jako pretendenta do prezydentury z ramienia obozu polskiej demokracji zaświadcza niewątpliwie o słabości tego właśnie obozu ale nie demokracji samej.

Szansę, żeby pokonać Karola Nawrockiego miał na pewno Radosław Sikorski: bohater wojny afgańskiej, w trakcie której z aparatem fotograficznym dokumentował zbrodnie radzieckiego najeźdźcy co przyniosło mu prestiżową nagrodę World Press Photo, potem wiceminister w rządzie Jana Olszewskiego,  działacz pragnącego w sensowny sposób dokończyć solidarnościową rewolucję demokratyczną Ruchu Odbudowy Polski a wreszcie minister obrony w pierwszym pisowskim gabinecie. To ostatnie, chociaż sprawnie tę funkcję pełnił, nie stanowi tytułu do chwały. Ułatwiłoby natomiast pozyskiwanie lub choćby tylko neutralizację elektoratu, któremu Trzaskowski kojarzył się ze zdejmowaniem krzyży ze ścian urzędów i pomysłem zakładającym stopniowe acz przymusowe odzwyczajanie nas nie tylko od jedzenia mięsa ale nawet jajek i masła (bo rzeczywiście dokument to zapowiadający – zapewne bez uprzedniego przeczytania – podpisał).

Tusk jednak scedował wybór kandydata na aparat partyjny, który – jak wiemy z historii czy to PZPR czy AWS, zarówno SLD jak Unii Wolności – zawsze zdradza tendencje samobójcze. Pohamować je może tylko charyzmatyczny lider. A obecny premier, chociaż zwycięzca z 2007 i 2011 roku (akurat wybory z 15 października 2023 r. wygrała dla niego i za niego pogrzebana właśnie teraz Trzecia Droga) podobną zdolnością się nie wykazał. Aparat, jak łatwo przewidzieć, wskazał Trzaskowskiego. Jego zwolennicy a zwłaszcza wielbicielki, wyłącznie z mandatami poselskimi bo takie to było masowe poparcie, skandowały i pohukiwały na schodach sejmowych “na cześć Rafała”, jakby nie rozumiejąc, że nie rezonuje to zupełnie poza tym gmachem.

Trzaskowski okazał się więc kandydatem zadowolonych głównie z siebie samozwańczych elit. Jego zdolność kaptowania, o przekonywaniu nawet nie wspomnę, okazała się nikła. Co więcej, jak dowodzi różnica między obecnością przy urnach 15 października 2023 r. (74 proc) a 1 czerwca 2025 r. (72 proc) pewną część demokratycznych wyborców zraził styl jego przekazu urągający inteligencji a czasem i przyzwoitości, jak osławiony worek kartofli, zawieziony do hospicjum Domu Pomocy Społecznej w Nowym Dworze Mazowieckim przez posłankę Koalicji Obywatelskiej Kingę Gajewską, której jakoby miał to doradzić jeden z pomniejszych pieczeniarzy obecnie rządzącej ekipy. Nieco mniejszy ale podobny niesmak wzbudziła wcześniejsza nieskuteczna w dodatku próba wykluczenia z debaty telewizyjnej, w której Trzaskowski uzurpował sobie rolę gospodarza, chociaż jej areną pozostawała publiczna TVP – przed pierwszą turą wszystkich poza Nawrockim konkurentów. Efekt okazał się powszechnie znany.

Zwycięzca jednak nie bierze wszystkiego. Karol Nawrocki zajmie 6 sierpnia w dniu prezydenckiej inauguracji miejsce podobnie wskazanego przed dziesięciu i pięciu lat jak on sam przez PiS Andrzeja Dudy, a nie żadnego polityka obozu demokratycznego. 

Stan posiadania obu obozów pozostaje ten sam. Tyle, że demokraci świeżo ponieśli koszmarną klęskę wizerunkową, prestiżową ale i moralną, jeśli zważyć, że ich faworyt nie pokonał rywala, któremu postawiono zarzuty takiego kalibru, jak udział w kibolskich ustawach, wyzucie staruszka z jego własności i wyjazd do Moskwy z delegacją po której nie pozostał żaden realny ślad w dokumentach, chociaż formalnie była ona oficjalna. Wszystko to nie zaszkodziło Nawrockiemu.                   

Kwestionowanie wyniku post factum zagraża na dłuższą metę tożsamości ale i powadze obozu demokratycznego. Nie ma się więc co dziwić, że Tusk wypowiadając się po wspomnianym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego uznał rezultat demokratycznego przecież głosowania.

Każda inna postawa dałaby się zestawić z zachowaniem tego obywatela, który złożył do Sądu Najwyższego protest wyborczy składający się z wyzwisk pod adresem zarówno sędziów (tak z SN jak z PKW) jak prezydenta elekta. W efekcie adresat protestu nałożył na krewkiego autora grzywnę w wysokości 3 tys zł. Zapewne wszystkich, co rezultat z 1 czerwca zakwestionują – w podobny sposób skarcą już nie sędziowie lecz wyborcy.

W międzyczasie nastąpiło sporo zdarzeń, które umocnią pozycję prezydenta elekta. Hejterskie ataki zacietrzewionych internautów na sześcioletnią córeczkę Nawrockiego za to, że w trakcie wieczoru wyborczego zachowywała się na scenie swobodnie i radośnie, potępione zasadnie przez wielu celebrytów – wbrew intencjom wspomnianych nienawistników przydają sympatii zwycięzcy i jego rodzinie. Pewnej granicy bowiem przekraczać nie wolno, nawet w zdemoralizowanej do cna niemal polskiej polityce.

Rozpad Trzeciej Drogi oznacza osłabienie sił umiarkowanych. Sprawia też, że naprzeciw Nawrockiego i jego zaplecza staje pogruchotana po porażce jego konkurenta do prezydentury Koalicja Obywatelska ze swoim świeżym garbem politycznego nieudacznictwa –  a nie inna dumna koalicja nazwana niedawno od historycznej daty 15 października. Ta ostatnia zdaje się istnieć arytmetycznie – bo na nowe wybory nie może sobie pozwolić – i wirtualnie, ale nie jako realna siła. Niedawne powołanie na rzecznika rządu Adama Szłapki, który i tak był już u Tuska ministrem dowodzi słabości sprawującego władzę obozu. Nihil novi sub sole. Tusk i tak bardziej administruje niż rządzi. I co za różnica, jaki prezydent – Duda czy Nawrocki – stanowić będzie dla niego alibi, żeby dobrych ustaw nie uchwalać, skoro i tak zostaną zawetowane.

Tyle, że w odróżnieniu od Dudy, Nawrocki korzystać zamierza, co już wiemy, korzystać obficie z prezydenckiej inicjatywy ustawodawczej. To jego prawo zresztą.

W znaczną konfuzję wprawi nie tyle obecnie rządzących co ich elektorat, gdy prześle do Sejmu projekt podniesienia kwoty wolnej od podatku, bo to przecież dawna obietnica wyborcza zwycięzców z 15 października 2023 r. 

Do wyboru mają oni teraz wobec prezydenta elekta dwie postawy. Nie tylko zresztą partie, co demokrację mają na sztandarach i w statutach ale wszyscy, którzy wraz z wolnością uznają ją za wartość ważniejszą od takiego patriotyzmu, co przez “ryj” się go pisze, godności pojmowanej po kibolsku i równości rozumianej jak w socjalizmie, czyli w ten sposób, że obywatele co płacąc podatki utrzymują pasożytniczą zgraję ośmiuset-plusów, którym pracować się nie opłaca, bo mityczne państwo – czyli w praktyce mniej od nich pijący sąsiad  – zapewnia socjal, a sponsorzy całej tej maszynerii w zamian za to mogą liczyć na równy  z jej beneficjentami wpływ na los Polski. Każdy głos się liczy i wart jest tyle samo.     

Pierwsza możliwość to oswojenie się z Nawrockim. Zaakceptowanie go takim, jakim jest. Oznacza to kapitulację, bo przecież do niedawna w kampanii nim straszono. Tym bardziej, że czyniono to bezskutecznie. Zaś uznanie, że obecny prezydent elekt się nie zmienia to fałszowanie rzeczywistości, skoro w kampaniii zobaczyliśmy, jak ewoluuje.  

Druga – to oswajanie Nawrockiego. Niekoniecznie od razu takie, jakie znamy z niezapomnianego “Małego Księcia” Antoine’a de Saint-Exupery’ego. Lisa ono tam dotyczyło, a Nawrocki dowiódł, jak potrafi być przebiegły. Nie musimy jednak traktować tej analogii literalnie. Na pewno rosnąć będą w sposób oczywisty ambicje zwycięzcy z 1 czerwca. Twardszy pozostaje od Dudy. Zaś Jarosław Kaczyński – dziesięć lat starszy niż kiedy ten ostatni prezydenturę obejmował, zresztą nie wiek stanowi dla niego problem, tylko kontakt z rzeczywistością. Jego zdolności kontroli nad – jeśli rzec tak można własnym pomysłem politycznym, jaki stanowi prezydentura Nawrockiego, będą się zmniejszać. 

Z każdym kolejnym rokiem prezydentury, co oczywiste, coraz większe znaczenie mieć będzie dla Nawrockiego perspektywa reelekcji. Spieszyć się nie musi. Odkąd wygrał z Trzaskowskim, ma przed sobą do wyborów czas dwa razy dłuższy, niż partyjny zwierzchnik jego niedawnego rywala Donald Tusk.

Wariant skrajnie mało prawdopodobny, ale to ostatnie słowo czyni różnicę 

Grzechem byłoby nie wykorzystać momentu, kiedy Nawrocki oswaja się – po raz kolejny użyjmy tego czasownika – z wielką polityką, do której niedawno wkroczył. Jeśli nie potrafią tego sponiewierane porażką na własne życzenie partie, inicjatywę przejąć powinny inne środowiska demokratyczne. Trudno sobie wyobrazić, żeby prezydenta wspierały w realizacji polityki ustalonej na Nowogrodzkiej. Ale w każdej próbie odejścia od niej – już tak. Nawet jeśli dzisiaj trudno sobie to wyobrazić, warto się na taki wariant przygotować.                          

Trudno uwierzyć, żeby Nawrockiemu – przy rosnących ambicjach, które już objawia – wystarczył na dłuższą metę ciasny gorset pisowski. Prawo i Sprawiedliwość to dzisiaj partia zmurszała o starzejącym się elektoracie. A o wygranej Nawrockiego przesądzili wyborcy poniżej czterdziestki, chociaż i wśród seniorów przewagę, chociaż nikłą uzyskał. 

Doskonale pamiętam, jak w 2005 r. zapytałem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o możliwość koalicji rządowej z Samoobroną Andrzeja Leppera. Określił ją wówczas mianem skrajnie mało prawdopodobnej. A już w roku następnym dokładnie taką koalicję zawarł.  

Nawet jeśli przyszła walka Nawrockiego z Kaczyńskim o – jeśli tak rzec można – inwestyturę wydać się może równie skrajnie mało prawdopodobną ewentualnością, każdy, kto chce odnieść sukces w polityce lub choćby skutecznie działać na rzecz dobra publicznego musi się również na nią przygotować. I oczywiście nie wsparcie dla prezesa PiS mam tu na myśli. Bo wiadomo, że jego partia pożre każdą przystawkę (jak kiedyś Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin a potem autonomizujących się zwolenników Marka Jurka, Jarosława Gowina czy nawet Zbigniewa Ziobry) a każdego nawet sytuacyjnego tylko sojusznika zniszczy i skompromituje. Pamiętamy, że Jarosław Kaczyński nie skorzystał z przemyśleń współautora prospołecznego programu pierwszej Solidarności Ryszarda Bugaja nawet wtedy, gdy ten w wyborach prezydenckich poparł jego brata Lecha. Nie wziął też pod uwagę rad życzliwej mu kiedyś prof. Jadwigi Staniszkis, zachęcającej go do zerwania z kapitalizmem politycznym III RP, opartym na systemie usług wzajemnych, drenujących zasoby państwa. 

Kaczyńskiego, jak pokazały jego dziesięcioletnie z przerwami rządy, interesuje pognębienie rywali i dobrostan własnych dworzan. Nawrockiego, jak dowodzi jego zachowanie także w ostatnich dniach – raczej własna kariera. 

Rozkwitnąć ona może paradoksalnie wtedy, jeśli PiS, które wystawiło go na prezydenta, nie obejmie po 2027 roku samodzielnych rządów w Polsce. Jeżeli zawrze koalicję z Konfederacją – ta ostatnia stanie się albo kolejną przystawką do skonsumowania albo niełatwym partnerem do rządzenia. W tym drugim wypadku całkiem realna stać się może prognoza Piotra Śmiłowicza z “Tygodnika Powszechnego”, że Nawrocki – wybrany przez młody elektorat, który to zrozumie – postawi na Konfederację. Zaś ta, już przecież bez Grzegorza Brauna, co poszedł własną drogą, odbierając przy okazji Sławomirowi Mentzenowi milion wyborców – wybierze zmysł praktyczny a nie ideologiczne fantomy.

Zaś Nawrocki nawet w kwestii prawa aborcyjnego nie wypowiada się jednoznacznie. Przedwyborcza rozmowa z Mentzenem dowiodła, że liczą się dla niego mniej poglądy, bardziej gra.

Kto twierdzi, że to wada – niech odpowie, czy wolałby mieć do czynienia z pisowskim monolitem. Z prezydentem przyjmującym wobec słabnącego nawet Kaczyńskiego postawę taką, jaką wobec niego przez dekadę zachował Andrzej Duda. Nie sprzeciwił się prezesowi w żadnej istotnej sprawie. Weto w kwestii tzw. lex TVN stanowiło ustawkę na zlecenie Amerykanów, traktujących Polskę za pisowskich rządów jak swój 51. stan, zaś inne dotyczące ustaw sądowych poniżyć miało Zbigniewa Ziobrę, żeby zanadto nie wyrósł. O czym Kaczyński nie tylko wiedział ale osobiście to zaprogramował.

Z drugiej strony środowiska demokratyczne i liberalne nie dały nawet Dudzie szansy, żeby zmienił się na korzyść. Kiedy na szefową kampanii wyborczej w 2020 r. prezydent powołał charyzmatyczną adwokatkę i dawną mistrzynię szachową Jolantę Turczynowicz-Kieryłło, co znamionowało lub przynajmniej zapowiadało pewne otwarcie – media głównego nurtu jakby na zlecenie pisowskiego betonu partyjnego rzuciły się do pospiesznego zadziobywania jej: jednym nie podobał się jej czerwony płaszcz, innym fakt, że jeszcze w kampanii samorządowej w Milanówku w obronie własnej wdała się w szarpaninę z napastującym ją agresywnie psychopatą. A “Gazeta Wyborcza”, zwykle przeciwna przemocy wobec kobiet, stanęła po stronie tego ostatniego a do mecenaski miała pretensję, że brutala podrapała. W efekcie nominatka złożyła rezygnację, a w komitecie do spraw reelekcji, która zresztą się dokonała i to bez trudu, bo rywalem już wtedy był Trzaskowski – brylowali Adam Bielan i wpadający tam z Woronicza Jacek Kurski. Ten ostatni to rodzony brat ówczesnego zastępcy naczelnego “Wyborczej” Jarosława, co rzuca nieco światła na dwuznaczną rolę tegoż tytułu w całej sprawie.

Niesłusznie teraz wielu obserwatorów bulwersuje, że meblujący teraz swoją kancelarię Nawrocki zamierza tam ściągnąć swoich sparingpartnerów z ringu, promotorów walk i gal bokserskich a także znanego choć kojarzonego raczej z niższymi klasami rozgrywkowymi trenera piłkarskiego z Wybrzeża. Im więcej ich tam będzie, tym lepiej. Bo ich natłok w bezpośrednim otoczeniu prezydenta i niski numerek w kolejce do ucha głowy państwa utrudni tam dostęp pisowskim aparatczykom. 

Gdy Nawrocki otoczy się swoimi, poczuje pewnie – zwiększy to szansę na jego niezależność. Brak więc powodu, by brzydzić się tymi, których dobiera. 

Zapewne większość obywateli, czy na niego głosowali, czy nie – woli oglądać w roli urzędników u Nawrockiego nawet organizatorów walk w kisielu niż bezrobotnych teraz byłych dyrektorów z TVP czasów Jacka Kurskiego.       

Każda kampania kiedyś się kończy

Karol Nawrocki ma przed sobą długą kadencję i nikogo bać się nie musi. A skoro starannie programuje własną karierę, zadba i o następne pięć lat na urzędzie. Lojalność wobec prezesa Kaczyńskiego a nawet całej centrali na Nowogrodzkiej  skończy się z chwilą, gdy stanie się zawadą w tych zamierzeniach.

Andrzej Duda pozostawał typem politycznego prymusa, trochę lalusia i karierowicza, całkiem jak – choć to zabawne porównanie – Rafał Trzaskowski. Na tle ich obu praktykujący bokser, wywodzący się ze społecznych nizin Karol Nawrocki jawi się niemal jako killer. Nie tylko demokratom nie pójdzie z nim łatwo. Zapewne przysporzy rozlicznych trosk także niedawnym promotorom jego kariery po własnej stronie sceny politycznej. Pozostaje teraz poza realną kontrolą, nawet Nowogrodzkiej.

Uprawnienia prezydenta w polskiej Konstytucji pozostają skromne, ale dotyczą akurat spraw teraz najważniejszych: obronności i dyplomacji. Stanowić to może dogodną okazję do przetestowania możliwości takich działań Karola Nawrockiego, które wyszłyby poza tradycyjny przekaz wspierającej go partii. W kampanii przedstawiał się jako pupil Donalda Trumpa, zdolny w Białym Domu osiągnąć to, czego nigdy tam nie uzyskają Tusk ani Trzaskowski. To pierwsza wersja do zweryfikowania. Zwłaszcza, że jego odpowiednik rumuński George Simion przegrał tam wybory prezydenckie z demokratą Nicusorem Danem, co stanowi dowód, że prawicowa fala w Europie też na zapory napotyka i nie zapowiada trwałego odwrócenia porządku natury.

Postkomunista Aleksander Kwaśniewski obejmował prezydenturę z bagażem “kłamstwa magisterskiego”, co czyni zasadnym porównanie z Karolem Nawrockim. Przydał się jednak dobru Polski, chociaż publicznie z niego dowcipkował (słynne: – Dobropolski? Nie znam takiego kandydata…) a nie tylko własnej formacji przy przyjmowaniu nas do NATO i Unii Europejskiej a także uchwalonej w pewnym szerokim consensusie reformie samorządowej, udanej i do dziś obowiązującej. 

Szeroki sprzeciw społeczny wobec fali nienawiści, jaka w sieci dotknęła małą Kasię Nawrocką, ale także przebieg niedawnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego i związane z nią zachowania i wypowiedzi tak prezydenta elekta jak premiera Tuska dowodzą, że w odróżnieniu od harcowników i hejterów, wielu jednak rozumie, że każda kampania kiedyś się kończy. I wtedy powracają pojęcia przyzwoitości i roztropności a z czasem i pojmowanie interesu Polski jako nadrzędnego, które mec. Jan Olszewski jako ostatni z polityków nazywał racją stanu. Jak to określimy, mniejsza z tym. Ważne, żebyśmy się tego trzymali.

Wróciliśmy z dalekiej podróży – mówił w takich przypadkach charyzmatyczny komentator piłkarski Jan Ciszewski.

Niektórzy odjechali naprawdę daleko. Znaczny stopień oderwania od rzeczywistości znamionują nadtytuły czołówek “Gazety Wyborczej” przed i po drugiej turze: “Dwie Polski w stolicy” [1] i “Kampania wyborcza to był festiwal rasizmu” [2]. Między obiema turami wyborów jako dziennikarz uczestniczyłem w obu marszach wsparcia dla kandydatów, co logistycznie okazało się możliwe i nie dostrzegłem tam różnic nie dających się pogodzić czy w ramach jednego państwa zawrzeć. A relacjonując kampanię poza jedną antysemicką wypowiedzią Brauna odnoszącą się zresztą do Unii Europejskiej a nie polskiej rzeczywistości nie dostrzegłem żadnych oznak rasizmu a tym bardziej jego festiwalu, co dowodzi, że kto utrzymuje inaczej, powinien pójść do psychiatry albo świadomie sieje wiatr, by zebrać burzę.

A przecież swego czasu tytuły czołówek jedynej dziś profesjonalnej polskiej gazety trafnie a nawet z czarnym humorem odzwierciedlały, co się stało jak pamiętne “Aleśmy wybrali” z 2001 r. Inna rzecz, że ta sama “Wyborcza”, wcześniej zohydzająca ile wlezie proreformatorską koalicję Akcji Wyborczej Solidarność z Unią Wolności (tej drugiej, zwanej “partią Gazety Wyborczej” podpowiadano na łamach bardziej oświecony sojusz z postkomunistami)  wydatnie przyczynili się do tego, że Polakom pozostało wtedy wybierać między Leszkiem Millerem a Andrzejem Lepperem. Co potwierdza jednak paradoksalnie zasadę, że w demokracji wybór zawsze istnieje. Chociaż nie zawsze dokonuje się w podniosłym klimacie moralnego przełomu, jak 4 czerwca 1989 czy 15 października 2023 r. Gdy jednak już nastąpi. pozostaje go uznać. I pracować na to, by następny okazał się lepszy. Już teraz warto zacząć to robić. Nie mamy bowiem tyle czasu, co Karol Nawrocki.

Nie zmienia to jednak faktu, że jest on prezydentem demokratycznie przez Polaków na tę funkcję wybranym. I podważanie tego wzbudza śmieszność, ale też państwo osłabia. Zacietrzewionym w  tym dziele ma się ochotę powiedzieć: mogliście dla niego lepszego kontrkandydata znaleźć. W pięknym i prawie 40-milionowym kraju…

[1] Bartosz T. Wieliński. Dwie Polski w stolicy. Wspólnota jest wielką siłą. “Gazeta Wyborcza” z 26 maja 2025 r.

[2] Paulina Nodzyńska. “Kampania wyborcza to był festiwal rasizmu”. Skręt w prawo. I co dalej? “Gazeta Wyborcza” z 20 czerwca 2025 r.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here