Pani profesor od tradycji

0
127

Odejście Marii Janion kończy pewną epokę w polskiej kulturze: odnajdowania korzeni, przetwarzania doświadczeń sprzed lat, przywracania pamięci o Kresach, krajowych poetach romantycznych czy bohaterach czasem jak Tadeusz Reytan uchodzących jeśli nie za szaleńców to za nawiedzonych. Pani profesor wszystko to połączyła. Jak nikt inny opisała wzorzec współczesnej polskości.

Gdy umiera piłkarz, przypomina się najpiękniejsze zdobyte przez niego bramki. Kiedy odchodzi intelektualista – telewizje pokazują napisane przez niego książki. Ale uwaga – w wypadku profesor Marii Janion (1926-2020) to kryterium okazuje się zawodne. Charyzma wykładowczyni i dyskutantki, także odważnej uczestniczki opozycyjnego w PRL Towarzystwa Kursów Naukowych, którego wykłady rozbijały bojówki socjalistycznych karateków z organizacji młodzieżowych – wszystko to na równi z publikacjami budowało… jej własny mit.
Zwłaszcza, że wyrozumiała wobec studentów – wobec czytelników jej własnych prac pozostawała wymagająca. Pozostawała trochę taką Jadwigą Staniszkis polskiego kulturoznawstwa – nie każdy z tych, co z dumą trzymał na półce książki jej autorstwa potrafił przez nie przebrnąć.

Pisała bowiem dla górnego tysiąca, jeśli przywołać znane określenie z czasu Młodej Polski. W Instytucie Badań Literackich stworzyła całą szkołę interpretacji, również za sprawą jej pism pojawiło się nawet pojęcie “języka iblowskiego” – trudnego w odbiorze dla zwykłego odbiorcy, ale ułatwiającego omijanie raf cenzury państwowej. Kontroler często uznawał bowiem tekst za mało zrozumiały dla zwykłego odbiorcy, więc go puszczał.

Z komunikacją ze zwykłymi studentami, nie mówmy już nawet o doktorantach, nie miała jednak kłopotu. W trudnych dla polonistyki warszawskiej, zdziesiątkowanej po 1968 roku, czasach jej seminarium – odbywające się nie w wydziałowym gmachu, tylko Pałacu Staszica, siedzibie Polskiej Akademii Nauk niczym symbolicznej świątyni mądrości – stało się prawdziwym misterium. Znajdowała prawdziwych wyznawców, odprawiających z nią swego rodzaju rytuał. Nie były to wcale zajęcia elitarne, przyjmowała nie tylko absolwentów renomowanych szkół warszawskich, ale studiującą na polonistyce młodzież z interioru, dla której stawała się prawdziwą kapłanką. Nawet gdy w przerwie zajęć wyjmowała kanapkę, żeby się posilić – w Staszicu był wprawdzie bufet, ale go nie lubiła albo oszczędzała na książki, które zawalały jej całe mieszkanie – ten zwyczajny gest stawał się okazją do kolejnej dyskusji o symbolach, archetypach, toposach i fetyszach. To nie żart, naprawdę tak się działo. Pochodzące z małych ośrodków głównie na wschód od Wisły studentki wychodziły z jej zajęć jak z domu modlitwy, uduchowione i niemal odrealnione. Codzienności nadawała bowiem sensy mistyczne, interpretację zamieniała w szkołę codziennego życia.

Wywodząca się z Kujaw magistrantka Marii Janion za temat dysertacji wzięła twórczość Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, z czym nawet w trudnych latach 80 nie było kłopotów, chociaż bohater pracy co miesiąc krytykował panujący w kraju ustrój w kolejnych odcinkach “Dziennika pisanego nocą” publikowanego w paryskiej “Kulturze” u Jerzego Giedroycia. Studentka nawiązała nawet korespondencję z Herlingiem, do dziś przechowuje otrzymaną od niego widokówkę z Neapolu.

Inna z dziewczyn pisała u Pani Profesor o Agatonie Gillerze, zapomnianym twórcy XIX-wiecznym, a że ustrój właśnie się zmieniał – skrót swojej pracy dyplomowej ograniczony do dwóch gazetowych kolumn zamieściła za moim pośrednictwem w KPN-owskiej “Opinii”, która po latach podziemnych wydań trafiła do kiosków jako tygodnik.

Lubowała się Maria Janion w autorach niedocenianych, jak Lucjan Siemieński, Wincenty Pol czy Gustaw Ehrenberg, chociaż największym echem odbijało się oczywiście to, co pisała o wielkich romantykach: Adamie Mickiewiczu, Juliuszu Słowackim i Zygmuncie Krasińskim.
W romantyzmie widziała wcale nie zamkniętą epokę, tylko żywe zjawisko duchowe. Dostrzegała trzy wielkie jego nawroty w polskiej historii XX wieku: wraz z Legionami Józefa Piłsudskiego, w czasach konspiracji i kolejnego czynu powstańczego doby II wojny światowej oraz w okresie dziesięciomilionowej Solidarności. Wskazywała – co już nie stało się popularnym poglądem – na wzór świadomości romantycznej jako ukształtowany mniej przez wieszczów, bardziej przez ich krajowych epigonów i pozostawała wobec niego krytyczna.

Rozumiała też literaturę najbardziej współczesną. Gdy w okresie 16 miesięcy karnawału legalnej Solidarności IBL wreszcie mógł zorganizować w październiku 1981 r. konferencję na temat “literatury źle obecnej”, emigracyjnej i drugoobiegowej – jako temat własnego wystąpienia wybrała “Zasypie wszystko, zawieje”, powieść emigranta Włodzimierza Odojewskiego, współpracownika Wolnej Europy, odnoszącą się do Kresów z czasów rzezi wołyńskiej. Ze swoim słuchem absolutnym wskazywała na inspiracje romantycznej “szkoły ukraińskiej” Antoniego Malczewskiego (“Maria”) i Seweryna Goszczyńskiego (“Zamek kaniowski”) dla wybitnego współczesnego autora. Prezentacja stanowi jeden z najciekawszych ale też najbardziej przystępnych jej tekstów. Wiedziała, do kogo się zwraca: wśród słuchaczy przeważali bojowi studenci z pierwszego NZS i polonistyki z licealnych kół Solidarności.
“Fatalizmem tchnie również idea śmierci polskiej – tu na kresach” – wskazywała wtedy Maria Janion: “Z tego punktu widzenia Zasypie wszystko zawieje… to przede wszystkim Wielka Księga Śmierci. Przypomnijmy te, które zostały w niej najdobitniej zapisane: śmierć zabitego strzałem w tył głowy Aleksego [w Katyniu – przyp. ŁP], i śmierć matki Pawła, która wróciła po nią do dworu, gdzie lud miejscowy zadźgał ją kłonicami i żerdziami, a trupa wrzucono do końskiej gnojówki. I jeszcze: śmierć ojca Pawła zastrzelonego po wyjściu z lokalu wyborczego, i śmierć starego Czerestwienskiego, i śmierci partyzanckie. Warstwy trupów układają się jak warstwy pamięci. Rozkopana zbiorowa mogiła budzi mistyczne uniesienie Pawła, przypominając wszystkie groby, mogiły i kurhany z literatury romantycznej i z powieści Żeromskiego” [1]. Ten niedługi fragment doskonale oddaje jej styl i metodę.

Wszyscy mówili: Janionowa, chociaż to jej panieńskie nazwisko. Sama była wygnańcem o niełatwym życiorysie, całkiem jak bohaterowie jej esejów i szkiców. Ojciec roztrwonił rodzinny majątek i zostawił jej matkę z dziećmi, wychowywała się trochę po dalekich krewnych, ojczyste Wilno musiała opuścić, trafiała kolejno do Torunia, Łodzi i Warszawy. Rozumiała skrzywdzonych, wykluczonych i poniżonych. Wielu jej wyznawców szokowało dawne zaangażowanie marksistowskie, ale szybko je porzuciła na rzecz bezstronnej nauki. 
Jej esej o “Władcy much” noblisty Williama Goldinga nosi znaczący tytuł: ” Człowiek wytwarza zło jak pszczoła miód”. Anglojęzyczna powieść opowiada o grupie nastolatków, uratowanych z katastrofy lotniczej, którzy próbują organizować sobie życie na bezludnej wyspie, gdy wszyscy dorośli zginęli. “Maskę, tę nową tożsamość, Golding ukazuje jako zrodzoną pierwotnie z pragnienia polowania. Bardzo szybko okazuje się jednak, że kondycja “dzikiego” jest niezbędna po to, by chłopcy bez skrupułów mogli zabijać – świnie i ludzi. Taka kondycja bowiem, wyzwalając ich z zaszczepionych tabu, nakazów i zakazów, umożliwia podpadnięcie w zbiorową ekstazę mordu” [2].  

Maria Janion była wielką znawczynią zła w kulturze, ale w realnym życiu ludziom wyświadczyła mnóstwo dobra: otwierając oczy studentom i doktorantom na nowe dla nich zjawiska i pomagając czytelnikom jej prac uświadomić sobie, kim są i skąd się wywodzą. Nam będzie jej brakowało. 

[1] Maria Janion. Ocalenie przez rozpacz [w książce zbiorowej:] Literatura źle obecna. Rekonesans.  Wyd. X, Kraków 1986, s. 72
[2] Maria Janion. Wobec zła. Verba, Chotomów 1989, s. 143  

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.8 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here