Zarówno mistrz kraju Jagiellonia Białystok jak Legia Warszawa awansowały do grona najlepszych ośmiu drużyn piłkarskiej Ligi Konferencji.
Oczywiście można utyskiwać, że to najmniej prestiżowe rozgrywki klubowe: natomiast nawet do fazy grupowej elitarnej Ligi Mistrzów, skupiającej na sobie emocje kibiców, żadna polska drużyna nie może się przebić od ośmiu lat. Zaś również Liga Europy notowana jest wyżej od tej Konferencji.
Faktem jednak pozostaje, że wśród 24 zespołów, jakie w ogóle pozostały w europejskich pucharach, by grać o nie wiosną, co dwunasty wywodzi się z Polski. Zaś zdobyte dzięki temu punkty w rankingach pozwolą nam być może niebawem na wystawienie w eliminacjach Ligi Mistrzów dwóch polskich drużyn zamiast jednej jak obecnie, co zwiększy szanse na awans do grupowych rozgrywek.
Tytuł nie przypadkiem formułuję nieco ostrożnie, mówiąc o udanym przedwiośniu naszych klubów a nie po prostu polskiej piłki.
Legia cudzoziemska, Jagiellonia jeszcze bardziej
Dlatego, że w wyjściowym składzie Jagiellonii w rewanżu z belgijskim Cercle Brugge na boisko wybiegło raptem trzech Polaków: bramkarz Sławomir Abramowicz oraz Jarosław Kubicki i Mateusz Skrzypczak. A jak powszechnie wiadomo, w piłkę nożną gra się w jedenastu. Potem wszedł jeszcze na plac Polak z wyboru Taras Romanczuk, w pierwszym meczu w Białymstoku jedyny strzelec gola z naszym paszportem: dwie pozostałe bramki zdobył Angolczyk Afimico Pululu.
Zaś w zwycięskim rewanżu z norweskim Molde w Warszawie oba gole dla Legii wbili obcokrajowcy: Ryoya Morishita i Marc Gual. W chwili rozpoczęcia gry na boisku znalazło się sześciu Polaków: K. Tobiasz, P. Wszołek, A. Jędrzejczyk, B. Kapustka, R. Augustyniak i K. Chodyna.
Zdominowanie Ekstraklasy a nawet niższych lig przez obcokrajowców w oczywisty sposób sprawia, że blokują miejsce rodzimym zawodnikom, którzy mogliby swój talent ujawnić i rozwijać na boisku zamiast przesiadywania na ławce rezerwowych.
Publiczną tajemnicą pozostają jednak praktyki menedżerów, którzy polskie kluby traktują niczym przechowalnię zagranicznych podopiecznych. Zamiast pozostawać w rezerwie w lepszych niż nasze zespołach, biegają po boisku w Polsce. Odejdą, kiedy skrzydła rozwiną i dopiero wtedy formalnie trafią do renomowanych marek. Korzyści czerpią z tego wszyscy partnerzy tak funkcjonującego układu.
Natomiast polskiej piłki nożnej z pewnością to nie dotyczy.
Probierza kłopot z wyborem
Selekcjoner Michał Probierz kompletuje bowiem drużynę narodową na eliminacje Mistrzostw Świata, których finały odbędą się za rok w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Meksyku. Począwszy od Mundialu w Rosji w 2018 uczestniczyliśmy w dwóch kolejnych turniejach finałowych. Tylko trzeci z rzędu awans i gra z najlepszymi umożliwi przełamanie kryzysu reprezentacyjnej piłki. Żeby się jednak tak stało, trener musi mieć spośród kogo wybierać. Zdominowanie Ekstraklasy przez internacjonałów to zadanie utrudnia. Tym bardziej, że niełatwo też monitorować grę polskich zawodników, grających w niższych ligach na Zachodzie: bo wielu wyjeżdża za granicę w bardzo młodym wieku, by szybciej i lepiej zarobić.
A nie każdy jest Robertem Lewandowskim, strzelającym teraz gole dla Barcelony, zaś na straży bramki stoi tam z kolei Wojciech Szczęsny. Obaj awansowali z zespołem też do ćwierćfinału, ale bardziej cenionej i przez kibiców oglądanej Ligi Mistrzów.
Żeby było zabawniej, na Lewandowskim, teraz walczącym nie tylko o kolejne bramki na boisku ale i w plebiscytach o miano najlepszego piłkarza na świecie – nie poznano się na początku jego kariery w Legii Warszawa. Uznano, że nie ma sylwetki atlety, więc nie rokuje wielkich nadziei. Nie chciano go po prostu na Łazienkowskiej. O tym, jak bardzo się mylili działacze, przyszło im się przekonać za sprawą kolejnych sukcesów odrzuconego podopiecznego, odnoszonych w barwach Lecha Poznań, Borussi Dortmund, Bayernu Monachium i teraz Barcelony.
Dzięki swojemu statusowi celebryty Robert Lewandowski, tworzący też wraz z żoną Anną pierwszą parę polskiego świata marzeń i wyobraźni zbiorowej, stale obecny we wszelkiego rodzaju przekazach, nie tylko tych branżowych, stał się znakomitym propagatorem piłkarskiej ścieżki kariery, sportowego ducha i stylu życia. Zapewne informacje jak drobiazgowo żona układa mu dietę, żeby na boisku mógł dać z siebie wszystko, bardziej niż wiele lat działalności wszelkich towarzystw kultury fizycznej zachęcają chętnych do roli następców mistrza do dbania o siebie i wytrwałości. Skoro Lewandowski, jak żaden inny z grona żyjących Polaków, powszechnie kojarzy się z sukcesem. I nawet jeśli okresowo gra słabiej, pozostaje podziwiany.
Warto jednak pamiętać, że kiedy znakomity fiński piłkarz Jari Litmanen strzelał gole dla Ajaxu Amsterdam i wygrywał z nim trzy dekady temu Ligę Mistrzów – rywale reprezentacji Finlandii raczej cieszyli się, gdy dane im było wylosować tę drużynę w eliminacjach. Bo do finałów aż do niedawnych, już bez Litmanena, czasów, nigdy awansować nie potrafiła. Podobnie sukcesy Alana Simonsena w Borussi Moenchengladbach, w latach 70. uznanego za najlepszego piłkarza Europy nie przekładały się na pozycję słabej jeszcze wtedy drużyny narodowej Danii.
Najpierw Górnik, potem drużyna Górskiego, czyli jak się świat dowiedział, że Polacy potrafią grać w piłkę
Za to u nas dowodem, że Polacy potrafią grać w piłkę nożną stały się najpierw klubowe w tej dyscyplinie sukcesy. Górnik Zabrze z Włodzimierzem Lubańskim w składzie awansował w 1970 r. do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, a Legia Warszawa z Kazimierzem Deyną i Robertem Gadochą w tym samym roku do półfinału jeszcze wyżej cenionego Pucharu Europy, poprzednika Ligi Mistrzów. Dopiero po paru latach, w znacznej mierze dzięki otrzaskanym w klubowych rozgrywkach pucharowych graczom, przyszedł czas na sukcesy reprezentacji: trzecie miejsce w Mistrzostwach Świata drużyn Kazimierza Górskiego (1974 r.) i Antoniego Piechniczka (1982 r.), piąte zaś kadry prowadzonej przez Jacka Gmocha (1978 r.). Zarazem też polskie drużyny, jak Ruch Chorzów, Stal Mielec i Śląsk Wrocław meldowały się w ćwierćfinale klubowych rozgrywek a łódzki Widzew skopiował nawet wynik Legii i znalazł się w czwórce najlepszych Pucharu Europy. Po latach w czwórce ale tym razem PZP znalazła się ponownie Legia. Jednak kolejne lata podobnych sukcesów nie przynosiły, największym okazał się ćwierćfinał Legii w Lidze Mistrzów 1996, co dla najmłodszych kibiców oznacza prehistorię. .
Kolejnym polskim ćwierćfinalistą rozgrywek klubowych stał się dopiero dwa lata temu Lech Poznań, który w Lidze Konferencji odpadł na tym szczeblu z Fiorentiną.
Zaś teraz w ćwierćfinale warszawska Legia zagra w Lidze Konferencji z londyńską Chelsea, zaś Jagiellonia z Białegostoku z hiszpańskim Realem Betis. W teorii są to rywale silniejsi. Warto jednak pamiętać, że rok temu Legia pokonała też angielską Aston Villę, która teraz gra w Lidze Mistrzów wśród ośmiu najlepszych drużyn Europy. Zaś w tej edycji legioniści zwyciężyli Real Betis, co oznacza, że zespół ten nie znajduje się poza zasięgiem Jagiellonii, która w tabeli krajowej Ekstraklasy warszawiaków wyprzedza wyraźnie. W futbolu zresztą często zawodzą przedmeczowe kalkulacje w tym rankingi, jak dowiodły tego wspomniane sukcesy drużyny Górskiego sprzed ponad pół wieku. Na tej nieprzewidywalności, prowadzącej niekiedy do wrażenia, że wszystko jest możliwe, polega cały urok i magnetyczna siła piłki nożnej, pomimo wszystkiego, co ją ogranicza.