Politycy mogą udzielać amnestii sobie nazwajem – co pozwoli zakończyć wojnę plemienną – tylko wówczas, jeśli równie wyrozumiali okażą się dla zwykłych obywateli. Oznacza to potrzebę równoczesnego uchwalenia abolicji dla tych, co zagubili się w dżungli podatkowej biurokracji lub przeliczyli z siłami przy zaciąganiu zobowiązań.
Pojednanie jako pierwszy z grona czołowych polskich polityków zaproponował Szymon Hołownia z Trzeciej Drogi, przed warszawskim pomnikiem Solidarności symbolizującej – mowa oczywiście o tej wielkiej dziesięciomilionowej a nie obecnej przybudówce PiS – przekuwanie złych emocji we wspólnotę. Nietrudno się domyślić, że chodzi nie o ogłaszanie z dnia na dzień i nie wiadomo po co deklaracji w stylu szlacheckiego z ducha “kochajmy się”, łatwej do wykpienia, za to pozbawionej treści, lecz w powszednim politycznym formacie o rodzaj amnestii dla pisowskiej ekipy. W zamian za uznanie wyniku wyborczego, jeśli okaże się dla niej niekorzystny oraz za oddanie władzy bez awantur. Rzeczą dziennikarza nie jest reklamowanie koncepcji politycznych liderów, lecz określenie szans ich realizacji. Zaś te zależą od aprobaty ze strony społeczeństwa.
Amnestia w zamian za abolicję
Warunki brzegowe wydają się oczywiste: Polacy przystaną na amnestię dla polityków – oznaczającą faktycznie ich bezkarność – w zamian za rozsądną abolicję dla zwykłego obywatela, obejmującą choćby podatkowe zaległości wynikające z następstw pandemii dla gospodarki, umorzenie związanych z tym należności lub rozłożenie ich w czasie. Nie przyjmą za to sytuacji, w której politycy rozgrzeszają siebie nawzajem – licząc na wzajemność i nie pytając o zdanie wyborców.
Nie oznacza to, że nie warto pochwalić Hołowni, chociaż często drwi się z niego, iż pozuje na świętego młodzianka. Znaczące jednak pozostaje, że tego samego dnia, gdy lider Trzeciej Drogi wskazał na potrzebę pojednania, występując przed warszawskim pomnikiem Solidarności – przewodniczący konkurencyjnej Koalicji Obywatelskiej Donald Tusk w Przemyślu wolał mówić o rozliczeniach.
W praktyce jednak ewentualna wspólna deklaracja liderów partii demokratycznych, przymierzających się do koalicji powyborczej i przyszłego współrządzenia, naturalnie jeśli wynik na to pozwoli – zapowiadająca amnestię dla sprawców przynajmniej łagodniejszych naruszeń prawa z obozu rządzącego krajem przez ostatnich osiem lat, w nieunikniony sposób przyczyniłaby się do obniżenia agresji w ostatnim tygodniu kampanii. A poza tym byłaby politycznie opłacalna dla jej sygnatariuszy: w sposób oczywisty rozbroi bowiem przeciwnika, zmusi go do porzucenia zamysłów kuglowania przy samych wyborach czy utrudniania przyszłego przekazania władzy następcom. Sprawcy takich antydemokratycznych działań nie mieliby bowiem na co liczyć. Przyjęcie przez demokratów podobnego zobowiązania stałoby się więc bardziej miarą rozwagi niż wielkoduszności.
Znajdziemy bez trudu trochę zapiekłych i zacietrzewionych, kurczowo upierających się, że koniecznie muszą zobaczyć Zbigniewa Ziobro w więzieniu, do którego wielu sam wcześniej posłał bez wystarczających ku temu racji – czy czekających w napięciu na proces Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu, nadawany na żywo przez wszystkie stacje telewizyjne, w tym TVP przejętą przez dotychczasową ekipę TVN, żądną zemsty na tych, których zastąpi, choćby za niedawne wspieranie starań o odebranie koncesji ich stacji.
Bez porównania jednak więcej napotykamy współrodaków o przekonaniach szczerze demokratycznych, którym wystarczy w zupełności, by tak Ziobro jak Kaczyński zwyczajnie oddali władzę i zajęli się w spokoju pisaniem pamiętników, w których – podobnie jak niegdyś Wojciech Jaruzelski (“Stan wojenny. Dlaczego…”) udowadniać będą ogółowi, że chcieli dobrze. Amnestia to nie mrzonka. Tylko konkretne rozwiązanie polityczne. Nawet jeśli debata o niej wielu – o ironio – demokratów przerasta.
Nieodzowne pozostaje jednak zapewnienie sobie zrozumienia i aprobaty opinii publicznej. Pamiętamy, jak ogół Polaków odbierał wynegocjowaną w Magdalence i kuluarach Okrągłego Stołu bezkarność komunistycznej ekipy, która zresztą wcześniej też nikogo o zdanie nie pytając, przystąpiła do tworzenia spółek nomenklaturowych z części zawiadywanego przez siebie majątku państwowego. Co znaczące – w tym samym czasie amnestii odmówiono pospolitym przestępcom, stąd fala brutalnych i desperackich buntów w więzieniach, gdy stało się jasne, że nadzieje z tym łączone zawiodły, zaraz po objęciu władzy przez ekipę wywodzącą się z Solidarności.
Są w Ojczyźnie rachunki krzywd…
Społeczeństwo przystanie na to, że politycy ułaskawiają siebie nawzajem tylko wówczas, gdy wiązać się to będzie z regulacjami, zdolnymi ulżyć sytuacji zwykłego obywatela. Przedsiębiorcy, zagubionego w gąszczu podatkowych przepisów, sprawiających wrażenie nawzajem sprzecznych. Kredytobiorcy, pokonanemu przez wahania kursów walutowych, niemożliwe dla niego do przewidzenia. Niejeden też rat nie zapłacił nie ze złej woli, tylko dlatego, że jemu z kolei nie przekazał umówionej kwoty za wynajmowane mieszkanie w czasie pandemii kelner z zamkniętego wtedy przymusowo baru albo student, co wrócił do siebie, by stamtąd zdalnie łączyć się z wykładowcami, zamiast jak wcześniej przesiadywać w uniwersyteckiej sali. Miarą grozy pozostaje, że gdy w czas koronawirusa zawieszano kłódki tak samo na siłowniach jak na teatrach – pełną parą działały i zgarniały zyski kosztem ludzkich krzywd firmy windykacyjne i lichwiarskie, wbrew nie tylko przyzwoitości ale zdrowemu rozsądkowi. Ofiarom tamtych złych praktyk coś się od państwa należy, jeśli nie mają nabrać przekonania, że jest wobec nich wrogie.
Podobnie rolnicy nie mogą płacić bankructwem za napływ toksycznych czasem tylko, za to zawsze nie spełniających żadnych norm produktów ze wschodu, którego to zalewu nie umiała powstrzymać indolentna władza, lub zabezpieczyć polskiego wytwórcy przed nim nie chciała, bo zarabiały na tym powiązane z rządzącymi spółki. Polski pszczelarz nie jest winien, że w parę tygodni do nas zwieziono tyle miodu z Ukrainy, ile pozyskuje się go przez dwa lata ze wszystkich krajowych pasiek. Tyle, że nieśmieszne dowcipy o miodzie ze wschodu mówią, że ponieważ pochodzi z okolic Czarnobyla, w nocy świeci tak, iż w kuchni nie potrzeba zapalać żarówki, gdy idzie się tam w nocy po szklankę wody. Próby – ujmijmy rzecz najłagodniej – optymalizacji podatkowych na własną rękę podejmowane wynikały często nie ze złej woli, lecz determinacji i rozpaczy. Zaś obowiązujące prawo powielaczowe, niestabilne, niejednoznaczne czy wręcz nieczytelne jakby wprost do nich zachęcało.
Urząd i sąd, nasi powszedni wrogowie
W podejściu urzędów skarbowych czy sądów do zwyczajnego obywatela z trudem dawało się w ostatnich latach oddzielić złą wolę od ignorancji i urzędniczej czy jurystycznej niekompetencji. Najchętniej operuję przykładami z własnego doświadczenia, co zwykłem kwitować żartem, że wtedy pewien jestem, że mi się informator nie wycofa z podanych wiadomości. Gdy w śródmiejskim urzędzie podatkowym przedstawiłem poświadczenie dziedziczenia, pani z okienka z całą powagą zażądała ode mnie “testamentu babci”. A przecież student pierwszego roku prawa powinien oblać egzamin, jeśli profesor wykaże mu nieznajomość faktu, że notariusz takie poświadczenie wydający, testament u siebie zatrzymuje. Innym razem, gdy pod tym samym adresem przy Lindleya domagano się ode mnie innego absurdalnego papierka, rozeźlony odpowiedziałem urzędniczce, że jeśli nie robi na niej wrażenia fakt, że jestem uczciwym obywatelem demokratycznego państwa – niech weźmie pod uwagę inny: iż pozostaję na “ty” z ojcem urzędującego premiera (nieodżałowany Kornel Morawiecki jeszcze wtedy żył, a jego syn Mateusz już kierował rządem). Gdy od okienka odszedłem, podeszła do mnie nieznana pani, z wyglądu przedsiębiorczyni i spytała, czy sprawę załatwiłem. Gdy potwierdziłem, dodała tylko: “Z nimi tak właśnie trzeba”. Warto też jednak wziąć pod uwagę, że w powiatowych urzędach skarbowych zapewne z podobną indolencją przemieszaną z arogancją spotykamy się bez porównania częściej, niż w śródmiejskim w stolicy, a nie każdy wykonuje zawód zaufania publicznego, pozwalający mu na przywołanie bliskiej znajomości z członkiem rodziny szefa rządu.
Bezduszne podejście do podatnika, co walcząc o byt własny i rodziny zdecydował się na ominięcie przepisów przypomina w obecnej sytuacji skazywanie w majestacie prawa niczym zawodowego złodzieja osobnika, który z głodu schował za pazuchę kajzerkę i baton z osiedlowej żabki, co media głównego nurtu wiele razy piętnowały jako absurd, bardziej szkodzący poszanowaniu tegoż prawa niż je umacniający. Zwłaszcza, że akurat ekipa Ziobry dopiero co podniosła do 800 złotych granicę, od której kradzież przestaje być wykroczeniem a okazuje przestępstwem.
Z każdej abolicji – jeśli ma się udać czyli zostać społecznie zaakceptowana – wyłączyć jednak należy potentatów, na których optymalizacje podatkowe pracowały za milionowe gaże wyspecjalizowane kancelarie doradcze. I co oczywiste – koncerny zagraniczne. Bo to nasza polska sprawa. I wewnętrzne tylko regulacje. Polska jako jedyny kraj w Europie poniosła nie tylko dotykający wszystkich koszt pandemii ale również odczuła następstwa wojny za wschodnią granicą, przyjmując więcej ukraińskich uchodźców niż jakikolwiek inny kraj świata, pomimo historycznych zaszłości, dzielących oba narody.
Pojednanie to piękne słowo. Ale zarazem zobowiązujące. I jeśli ma się udać, musi okazać się nie tylko zrozumiałe ale i korzystne dla zwykłego obywatela. Polacy nie przystaną na kolejne dogadywanie się tych na świeczniku. Jeśli więc stawiamy na wyrozumiałość, to dla wszystkich. Nie tylko tych, co państwem sterują, ale przede wszystkim dla obywateli przez jego bezduszność pokrzywdzonych lub choćby tylko zapomnianych wraz ze swoimi dramatycznymi problemami.