Prezydent USA dobry dla Polski

0
59

Pożegnanie Jimmy’ego Cartera (1924-2024)

Żadne wspomnienie o Jimmy’m Carterze, prezydencie Stanów Zjednoczonych w latach 1977-1981 r. nie może pominąć jego zasług dla Polaków: podnosząc przestrzeganie praw człowieka do rangi doktryny polityki międzynarodowej ułatwił działanie KOR, utorował drogę KPN i legalnej Solidarności. Zapoczątkował tym samym marsz, który dokończył inny demokrata Bill Clinton, przyjmując nas w dwadzieścia lat później do Sojuszu Atlantyckiego. Bez tego stalibyśmy teraz samotnie wobec Rosji. 

Już w pierwszym roku prezydentury odwiedził Polskę, przy okazji udzielając wywiadu Leszkowi Moczulskiemu dla wydawanej poza cenzurą “Opinii” co w oczywisty sposób utrudniło komunistycznej władzy represjonowanie wszystkich wydawnictw niezależnych. Zaś w ostatnim roku kadencji po przekazaniu przez pułkownika Ryszarda Kuklińskiego informacji o szykowanej na grudzień 1980 r. inwazji armii Układu Warszawskiego na Polskę (wkroczyć do nas miało piętnaście dywizji radzieckich, dwie czechosłowackie i jedna NRD-owska) podjął subtelną grę dyplomatyczną, z udziałem polskiego Papieża Jana Pawła II (doradca Cartera Zbigniew Brzeziński konferował wtedy z Watykanem), która zniechęciła Kreml do agresji,   mającej zbrojnie zdusić legalną wówczas Solidarność.

Każde uczciwe pożegnanie Jimmy’ego Cartera musi też jednak uwzględnić przyczynę jego porażki po upływie jednej kadencji z republikaninem Ronaldem Reaganem. Śmigłowiec i samolot transportowy, wchodzące w skład floty powietrznej, wysłanej do Iranu w celu odbicia przetrzymywanych przez islamistów zakładników amerykańskich zderzyły się ze sobą, zanim doszło do walki z siłami ajatollahów i musiały się wycofać. Zginęło wtedy ośmiu Amerykanów a jedynym efektem operacji okazało się krótkotrwałe wzięcie w jasyr kilkudziesięciu irańskich cywilnych pasażerów autobusu, który znalazł się w pobliżu polowego lądowiska.  Wtedy w kwietniu 1980 r. doszło do spektakularnej klęski i upokorzenia Ameryki. Szyicki przywódca duchowy i faktyczny dyktator republiki islamskiej Ruhollah Chomeini nakazał uwolnić zakładników dopiero wówczas, gdy do Białego Domu wprowadzał się już republikanin Ronald Reagan. “Państwo zbójeckie” zatriumfowało w ten sposób nad najpotężniejszym mocarstwem wolnego świata. 

Zwykły facet z Południa

Jimmy Carter pochodził ze skromnej rodziny z niewielkiej miejscowości Plaines w stanie Georgia, gdzie jego ojciec miał plantację orzeszków ziemnych ale także wiejski sklep, gdzie można było kupić wszystko,   co   potrzeba od cukru i kawy po dżinsy i buty. Podczas II wojny światowej Jimmy wstąpił do Akademii Marynarki Wojennej. Specjalizację wybrał nader przyszłościową: stała się nią fizyka nuklearna. Na front go jednak nie wysłano, służył na Morzu Karaibskim. Potem zaś jako oficer na łodzi podwodnej. Odszedł jednak z wojska i przejął farmę po ojcu. 

Z czasem wywalczył miejsce w stanowym Senacie, zaś w 1970 r. wygrał wybory na gubernatora rodzinnej Georgii. W kolejnych kampaniach wyszło na jaw, że Jimmy Carter potrafi rozmawiać z każdym.   I wszyscy uznają go za swojego: farmerzy, bo był jednym z nich, przedsiębiorcy  – skoro zna się na cenach produktów rolnych i regułach gospodarowania, niezamożni biali żyjący z pracy własnych rąk – ponieważ nie wywodzi się z zamożnej rodziny, wreszcie Afroamerykanie – bo sprzeciwiał się segregacji, a kiedy już obejmował kolejne stanowiska, powoływał ich do własnej ekipy, nie z racji parytetów jednak, lecz kompetencji zawodowych.

Postawiła na niego Ameryka, obolała po podwójnej – militarnej i moralnej – klęsce w brudnej wojnie wietnamskiej a także aferze Watergate,  kiedy to zausznicy republikańskiego prezydenta Richarda Nixona włamali się do siedziby konkurencyjnej Partii Demokratycznej (w biurowcu o tej właśnie nazwie, która po polsku znaczy “śluza”), zaś nagabywany o to szef państwa, przyłapany na kolejnych łgarstwach, zmuszony był pod groźbą impeachmentu ustąpić z urzędu. Jego następca, a wcześniej wiceprezydent Gerald Ford podpisał wprawdzie latem 1975 r. porozumienia helsińskiej Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (wbrew nazwie uczestniczyły w niej także USA i Kanada), których “trzeci koszyk” zakładał wolny przepływ ludzi i idei – dwa pierwsze dotyczyły polityki i gospodarki – jednak nie przywiązywał do nich wielkiej wagi. Dopiero Carter, który już w stanowym parlamencie Georgii zasłynął tym, że  wszystkie projekty ustaw czyta w całości – uczynił z “trzeciego koszyka” moralną zasadę  globalnej polityki amerykańskiej.       

O nadziejach, jakie od początku wiązał z Carterem, tak pisze ustępujący prezydent Stanów Zjednoczonych,  inny demokrata Joe Biden: “Gdy nadszedł rok wyborów, zostałem (..) pierwszym urzędnikiem publicznym poza Georgią, który oficjalnie poparł Jimmy’ego Cartera w wyborach prezydenckich. Widziałem w nim wtedy przywódcę na okres przejściowy, niezbędnego w Partii Demokratycznej,  która traciła poparcie pracujących Amerykanów z klasy średniej. Uważałem, że Carter mógłby zasypać partyjne podziały. Był południowcem z postępowymi poglądami w kwestiach rasy. Mówił o zrównoważonym budżecie. Wierzył w ideały wojny z ubóstwem, jednocześnie nie popierając ślepo państwa opiekuńczego. Był gotowy negocjować ograniczenia zbrojeń z Sowietami, a także skoncentrować naszą politykę zagraniczną wokół praw człowieka” [1].

Z kolei trzydziestoletni wówczas Bill Clinton tak zapamiętał kampanię z 1976 roku, nie omieszkając  też podkreślić  roli, jaką w niej odegrał jego, a nie Catreta, rodzinny stan: “Prezydent Ford zrobił wielki wysiłek, by dogonić Cartera, głównie zgłaszając wątpliwości, czy gubernator z Południa, którego naczelnym hasłem jest stworzenie rządu tak uczciwego, jak naród amerykański, ma dość  doświadczenia, by być prezydentem. W końcu Carter pokonał Forda ledwie dwoma procentami oddanych głosów i stosunkiem 297 do 240 głosów elektorskich (..). W Arkansas na Cartera głosowało 65 procent wyborców, zaledwie o dwa punkty procentowe mniej, niż uzyskał w swojej rodzinnej Georgii (..)” [2].

Carter również jako prezydent lubił występować w dżinsach i swetrze, jeśli protokół nie  nakazywał inaczej. Obniżył podatki, co dla zwykłych ludzi miało dużo większe znaczenie, niż ubiór, w jakim się prezentuje. Dotrzymał wielu obietnic: dumą czarnoskórych stało się powołanie Andrew Younga na stanowisko ambasadora USA przy Organizacji Narodów Zjednoczonych,  co w sposób oczywisty ułatwiło też Amerykanom kontakty dyplomatyczne z Trzecim Światem. 

Za rządów Nixona amerykańscy studenci palili marihuanę, zaś mieszkańcy czarnych gett własne miasta, za to za prezydentury Cartera ci pierwsi wzięli się do robienia karier (pojawiają się pierwsi “yuppies” z pokolenia dobrobytu i przedsiębiorczości), zaś drudzy – zakładania własnych small businessów.   

Przywrócił godność pierwszemu mocarstwu świata

O Jimmy’m Carterze da się bez przesady powiedzieć, że przywrócił Ameryce godność, tak jak jego następca Ronald Reagan – siłę. Głęboko wierzący baptysta, w przemówieniach często przywołujący Biblię, demonstrował jednak –  poza niefortunnym przypadkiem akcji irańskiej – wyłącznie “soft power”. 

Doprowadził do zawarcia historycznego porozumienia z Camp David (1979 r.), kładącego kres ponad trzydziestoletniej wrogości między Izraelem a Egiptem. Ameryka odegrała tu rolę żyranta. Zaś obaj sygnatariusze – premier Izraela, wywodzący się z Polski dawny oficer armii gen. Władysława Andersa Menachem Begin (generał, w co trudno uwierzyć, choć prawdą to pozostaje, przystał na jego dezercję w Palestynie, uznając, że  podwładny ma… ważniejsze rzeczy do zrobienia) oraz egipski prezydent Anwar Sadat uhonorowani zostali za układy z Camp David pokojową Nagrodą Nobla. Jeden gorący front na Bliskim Wschodzie dzięki  nim zlikwidowano, przywrócono żeglugę na Kanale Sueskim. Bez geniuszu dyplomatycznego Cartera nie stałoby się to możliwe.         

W negocjacjach dotyczących zbrojeń jądrowych nie dało się zaś Carterowi zarzucić, że – przecież fizyk nuklearny z wykształcenia – nie zna się na rzeczy. W czerwcu 1979 r. podpisał w Wiedniu z Leonidem Breżniewem układ SALT II w sprawie ograniczenia zbrojeń strategicznych, którego jednak Stany Zjednoczone nie ratyfikowały z powodu radzieckiej inwazji na Afganistan (w grudniu tegoż 1979 r,). Przy założeniu,  że  Amerykanie znali z wyprzedzeniem plany Sowietów – co więcej niż prawdopodobne, zwłaszcza,  że Carter zwiększył także finansowanie CIA a nie tylko wojska – sekwencja zdarzeń okazała się dyplomatycznym  majstersztykiem. Carter zademonstrował bowiem wolę porozumienia, nic przy tym nie tracąc, przy założeniu, że układ był korzystny głównie dla ZSRR.

Na radziecki desant na Kabul Jimmy Carter zareagował również rzuceniem hasła bojkotu Igrzysk Olimpijskich w Moskwie (1980 r.). W następstwie apelu i późniejszych starań oprócz Amerykanów zabrakło tam reprezentacji Republiki Federalnej Niemiec, Japonii i Chin oraz wielu państw muzułmańskich, oburzonych sposobem potraktowania współwyznawców z Afganistanu. Legendarny bokser Muhammad Ali na prośbę Cartera objeżdżał Afrykę i wzywał do bojkotu. W wielu dyscyplinach sportu (jak boks, judo czy pływanie) igrzyska okazały się więc “zawodami przyjaźni” państw socjalistycznych, co uniemożliwiło Breżniewowi wykorzystanie ich dla celów propagandowych.           

Ze sporą dyplomatyczną finezją rozwiązał Carter sporną przez lata kwestię Kanału Panamskiego, podpisując  umowę, że Amerykanie wycofają stamtąd wojsko do końca wieku i przestanie istnieć osobna “strefa kanałowa”, ale wpływy zostaną zachowane. 

“(..) Nie wciągnął narodu w żadną wojnę” – napisał o Jimmy’m Carterze “International Herald Tribune” [3].  Po doświadczeniach Johna Kennedy’ego (wsparcie kubańskich emigrantów w Zatoce Świń oraz październikowy kryzys rakietowy z ZSRR w 1962 r.) oraz  Lyndona Johnsona i Richarda Nixona (wojna w Indochinach i jej kolejne eskalacje) ten minimalistyczny z pozoru komplement wyznacza prezydentowi z lat 1977-81 poczesne miejsce w amerykańskiej historii. Gdyby za jego czasów Ameryka nie zaleczyła ran, późniejszy renesans jej potęgi w czasach Ronalda Reagana nie okazałby się możliwy.              

Niezależny aż do końca

Za rządów Billa Clintona były prezydent Carter zaangażował się w skomplikowaną operację amerykańską wobec Haiti, gdzie panowała dyktatura. Stany Zjednoczone z jednej strony słały tam pomoc humanitarną dla ciężko doświadczonej i trapionej wszelkimi możliwymi klęskami, z epidemią cholery włącznie, ludności, z drugiej zaś szykowały interwencję zbrojną. Utyskujący wtedy na postawę Cartera rzecznik Clintona, George Stephanopoulos, mimowolnie wystawia mu zarazem świadectwo pomnikowo wręcz niezależnej postawy: “Były prezydent jest szczerze oddany idei humanitaryzmu, skłania się także ku filozofii pacyfizmu, a te cechy mogą osłabić wymowę ultimatum Clintona. Carter lubi działać na własną rękę. Przed rokiem, gdy doszło do ostrej konfrontacji z Koreańczykami z Północy na tle ich programu budowy własnego potencjału nuklearnego, Carter udał się do Phenianu. O tym, co tam robił i co zaproponował, dowiedzieliśmy się z CNN” – żali się Stephanopoulos [4].  Jeśli ktoś by nie wiedział, dlaczego Carter w wiele lat po odejściu z urzędu został uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla – podane przez doradcę Clintona przykłady za uzasadnienie pewnie wystarczą.             

[1] Joe Biden. Spełniając obietnice. Znak, Kraków 2021, tł. Agnieszka Sobolewska i Marcin Sieduszewski, s. 194 

[2] Bill Clinton.  Moje życie. Świat Książki, Warszawa 2004, tł. Piotr Amsterdamski i in, s. 229 

[3] “International Herald Tribune” 19 II 1979

[4] George Stephanopoulos. Cały Clinton. Wspomnienia doradcy prezydenta. Wyd.  Magnum, Warszawa 1999, przeł.  Grzegorz Woźniak, s. 310

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here