Za ponownym przeliczeniem głosów w drugiej turze wyborów prezydenckich opowiada się niespełna 45 proc z nas, bez porównania mniej, niż poparło przegranego w nich Rafała Trzaskowskiego. Przeciw temu jest 52 proc, więcej niż zagłosowało na zwycięzcę – Karola Nawrockiego [1]. Sen o trzeciej turze, o powtórce głosowania powszechnego, wizja hołubiona teraz przez część strony przegranej w niedawnych wyborach prezydenckich, może wiele kosztować obóz demokratyczny i osłabić demokrację w Polsce, już i tak daleką już od ideału.
Giertychówki, protesty wyborcze składane masowo, ale wedle jednego szablonu – szkodzą powadze niedawnych zwycięzców z 15 października. W potocznym bowiem przeświadczeniu, kto nie umie przegrywać, ten nie zasługuje na to, by wygrać w przyszłości.
Odkrywanie Ameryki… po półtora roku
Mija się również z celem odkrywanie Ameryki post factum. Jak zachłystywanie się oświadczeniem jurystów z Sądu Najwyższego, że powołana w oparciu o pisowskie procedury i za poprzednich rządów izba kontroli nadzwyczajnej, jako nie uznawana przez instytucje europejskie, nie ma prawa o ważności wyborów orzekać. Przecież to właśnie ona skwitowała wynik wyborów z 15 października. Nie ciskano się wtedy, że bezprawnie.
Nawet wicemarszałek Sejmu z koalicji rządzącej Włodzimierz Czarzasty (Nowa Lewica) przyznaje, że stworzony przez PiS dualizm wymiaru sprawiedliwości pozostaje znany od dawna, więc oświadczenie sędziów nowej jakości nie wnosi.
Ilu prezydentów będziemy mieć w Polsce
Z kolei też koalicyjny marszałek tej izby Szymon Hołownia (Polska 2050) nie pali się wcale do realizacji podpowiadanego mu awanturniczego wariantu, żeby nieprawidłowości w komisjach wykorzystać jako pretekst do zawieszenia obrad Zgromadzenia Narodowego – które 6 sierpnia br. ma Nawrockiego na prezydenta zaprzysiąc – jakoby do czasu ich wyjaśnienia. Ponieważ kadencja Andrzeja Dudy się kończy, obowiązki prezydenckie przejąłby wtedy czasowo sam marszałek Sejmu. Zdążyłby podpisać ustawy, ułatwiające rządzenie kolegom z koalicji. Problem jeden za to zasadniczy: Hołownia nie kwapi się tego scenariusza wprowadzać w życie jako destrukcyjnego dla demokracji.
Obrażający się teraz na rzeczywistość i społeczeństwo, że nie dorosło, zwycięzcy z 2023 r. i zarazem przegrani w niedawnych wyborach prezydenckich lekkomyślnie wyzbywają się poczucia moralnej racji, które legło u podstaw pierwszego z tych wyników. Drugi zaś okazał się porażką na własne życzenie. Gdy pozwala się na to, by twarzą zamierzeń obozu demokratycznego stawał się Roman Giertych, dawny wicepremier w pisowskim rządzie Jarosława Kaczyńskiego – łatwo o podejrzenia, że wyznaje się moralność Kalego, znaną z “W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza a nie wartości naprawdę demokratyczne w tym cechującą ten sposób rządzenia zasadę prawdy względnej. Zgodnie z nią w demokracji rację ma większość. Zaś tej kandydat Rafał Trzaskowski w drugiej turze wyborów nie uzyskał, o czym – niezależnie od ujawnionych nieprawidłowości – zdecydowały liczne mankamenty jego kampanii. A także osobisty brak charyzmy. To już wina obozu demokratycznego, że nie zdobył się na wystawienie lepszego pretendenta. A nie rywala, że tę słabość wykorzystał.
Kwestionujący wynik Roman Giertych, co do polityki powrócił jako adwokat rodziny Tusków wyrasta – zapewne ex aequo ze znaną z dręczenia zmarłej po przesłuchaniu Barbary Skrzypek prokuratorką Ewą Wrzosek na najbardziej odrażającą postać polskiego życia publicznego, podobnie jak w czasach, gdy próbował usunąć Witolda Gombrowicza z listy lektur szkolnych. Tyle, że nienawistna śledcza Wrzosek już została od sprawy “dwóch wież” (zapewne największej od czasów Telegrafu i rozliczeń z Januszem Iwanowskim Pineirą afery Jarosława Kaczyńskiego) odsunięta, a Giertych w roli obrońcy demokracji występuje nadal. Nie ośmiesza to panującego w Polsce ustroju lecz tylko Donalda Tuska, który na to zezwala. Giertych przy Tusku zaczyna odgrywać rolę podobną, co Antoni Macierewicz przy Jarosławie Kaczyńskim: typa od brudnej roboty po prostu. Nie jest to jednak wcale tylko osobisty problem premiera, niezależnie od wdzięczności, że mecenas, choć marny, syna mu z afery Amber Gold wybronił.
Czym się różnimy od Ukrainy
Podważanie wyniku wyborczego prowadzi do utraty przekonania obywateli o sile własnego głosu. Czyli wprost wiary w możliwości demokracji jako najdoskonalszego systemu rządzenia. Tego, o którym noblista i zwycięzca II wojny światowej Winston Churchill mówił, że wprawdzie ma same wady, ale nikt nic lepszego nie wymyślił.
Sny o drugiej turze mogą się okazać nader kosztowne. Polska to nie Rumunia ani Ukraina z lat 2004/5. Na razie trzeciej tury – czyli częściowego choćby powtórzenia wyborów prezydenckich nikt zdrowy psychicznie sobie w szczegółach nie wyobraża. Gdyby zaś do niej doszło, przekora Polaków zdecyduje, że znów wygra Karol Nawrocki. Więcej bowiem wyborców oburzonych wydaje się kuglowaniem obecnego obozu władzy niż domniemanymi masowymi nieprawidłowościami w komisjach wyborczych. Narracja Giertycha urąga zdrowemu rozsądkowi. Zaś bardziej umiarkowani nie są w stanie przebić się do głosu.
I tylko wyborca pozostaje do własnego głosu przywiązany i przekonany, że niczego nie fałszował, gdy już się za tą kotarą znalazł.
Jeśli polski obywatel poczuje się okradziony, następne i jeszcze kolejne wybory wygrają z pewnością zwolennicy drogi na skróty, dawni koalicjanci Giertycha, których łączy z nim przekonanie, że demokracja dobra jest tylko wtedy, kiedy my wygrywamy.
Nie z tego powodu przecież od wielu lat niezmiennie 80 procent Polaków uznaje ją za najlepszą formę rządzenia państwem [2].
[1] sondaż IBRIS dla Polskiego Radia z 24 czerwca 2025 r.
[2] por. CBOS: Demokracja – postawy i oceny. Komunikat z badań nr 128/2024