czyli małe jest piękne
Z braku wielkich wydarzeń obraz przedwyborczy kształtują te drobniejsze. I sporo wiedzy dostarczają. Konfederacja, zapraszając na listę wyborczą Jakuba Banasia wykonała zręczny ruch, odbierając tym samym PO-Koalicji Obywatelskiej monopol na obronę prześladowanych przez podległe pisowskiemu rządowi służby: wszyscy bowiem wiedzą, że liczne sprawy karne są zakładane przedsiębiorcy Banasiowi w ramach zemsty na jego ojcu Marianie, zachowującemu niezależność szefowi Najwyższej Izby Kontroli. Co nie oburza jakoś tak zwykle skłonnych do obrony demokracji żurnalistów “Gazety Wyborczej”, zaś o TVN-ie, który zaczął “czarny PR” wymierzony w Banasia akurat gdy ten się od PiS uniezależniał, wspominać w tym kontekście nawet nie warto.
Z kolei również publiczne skaptowanie przez Polskie Stronnictwo Ludowe dawnego rzecznika partii Jarosława Gowina – młodego i uprzejmego Jana Strzeżka stanowi dowód, że osobiście żyrujący ten transfer prezes Władysław Kosiniak-Kamysz poważniejszych koalicjantów jeszcze nie znalazł. Sam Strzeżek bowiem nawet posłem nie jest, nie przystali natomiast do ludowców nawet ci parlamentarzyści, którzy w czas najtrudniejszy wytrwali przy Gowinie (sam wicepremier po psychicznym załamaniu w obrzydliwy sposób opisanym przez “Newsweeka”, nigdzie już kandydować nie zamierza).
Nic straconego, chciałoby się powiedzieć, przecież to dopiero prekampania. Szpetne to słowo z politycznego slangu oznacza okres w polityce rządzący się własnymi prawami. Nie wszystkie wykonywane wtedy ruchy skutkują na czas dłuższy. W prekampanii przed pamiętnymi wyborami z 2001 r. kiedy to wiatr historii w sposób porównywalny może tylko z wcześniejszymi latami 1989 r. kiedy to komuniści władzę stracili oraz 1993 r. kiedy powrócili do niej triumfalnie już z przedrostkiem “post” i w barwach niebieskich a nie czerwonych – otóż właśnie w przedbiegach tego decydującego wyścigu w dwunastym roku odrodzonej w Polsce demokracji Jan Olszewski zawarł sojusz z Marianem Krzaklewskim. AWS i ROP iść miały razem jako AWSP. Nic z tego nie zostało: mecenasa wprawdzie wybrano posłem, ale z konkurencyjnej wobec AWS listy Ligi Polskich Rodzin zaś dla przewodniczącego Solidarności, ostatniego, którego nazwisko jeszcze zapamiętywano (jego następców Janusza Śniadka i Piotra Dudę nawet dziennikarze nagminnie mylą z innymi) w ogóle zabrakło miejsca w Sejmie. Jeszcze mniej trwała okazała się też prekampanijna ugoda wspomnianego Krzaklewskiego jako szefa największego parlamentarnego klubu AWS z marszałkiem Sejmu Maciejem Płażyńskim. Też mieli pójść z jednej listy. O losie Krzaklewskiego była już mowa przed chwilą, a Płażyński – kiedyś przez niego wyciągnięty z odległego szeregu jako zapomniany już dawny wojewoda gdański, zamiast się odwdzięczyć, stał się budowniczym Platformy Obywatelskiej, która odegrała rolę gwoździa do trumny zarówno AWS jak jej koalicjantki Unii Wolności.
Dziś są to już szyldy zapomniane. Obecni polityczni celebryci, uformowani w tamtych czasach, pomni doświadczeń patronów, swoje własne na czas zwijają. Zbigniew Ziobro pogrzebał Solidarną Polskę. W pięknym dniu 3 Maja narodziła się nowa marka. Suwerenna Polska pozostaje jednak kanapą i nie wybija się na niezależność. Z tego powodu cierpliwość do kuglujących kolegów, którym wystarczy rola przystawek Prawa i Sprawiedliwości, straciła Anna Siarkowska. Wedle nieoficjalnych informacji, wystartuje ona – podobnie jak Jakub Banaś – z konfederackiej listy.
Konfederacja bowiem zyskuje na wyrazistości oraz… pisowskim pomyśle referendum antyimigranckiego. Jak wiadomo Jarosław Kaczyński długo szukał – i znalazł – jednej sprawy, w której Polacy pozostają niemal jednomyślni. Oczywiste zagrożenie zalewem fałszywych uchodźców rodzi bowiem niepokój całkiem uzasadniony, zaś próba narzucania nam przez eurokratów sławetnych “kwot” – czyli po prostu liczby przybyszów z III Świata przeznaczonych przymusowo do przyjęcia – kojarzy się z głęboką niesprawiedliwością, w sytuacji gdy gościmy u nas wielką liczbę prawdziwych wojennych uchodźców ukraińskich. Ich serdeczne przyjęcie to zasługa społeczeństwa, otwierającego przed poszkodowanymi przez putinowską agresję sąsiadami drzwi, serca i portfele. Nie władzy przecież. Potwierdziło się znane jeszcze z czasów Rzeczypospolitej Szlacheckiej powiedzenie: Polska nie rządem stoi, lecz prawem. W tym wypadku – prawem człowieka. Zwyczajni ludzie wiedzą o tym doskonale, więc nie zamierzają premiować PiS sondażowym poparciem za referendalne pomysły Kaczyńskiego. Być może prezes się zakiwał, jeśli użyć piłkarskiego języka. Na razie bowiem na planie połączenia jesiennych wyborów parlamentarnych z pytaniem referendalnym zyskuje w badaniach opinii… nie PiS lecz Konfederacja. Kaczyński zawsze bał się, że ktoś obejdzie go z prawej strony. Stąd pospieszna przed laty polityczna egzekucja Marka Jurka i Mariana Piłki. Być może koszmar prezesa właśnie się dopełnia. I ma twarz nowej gwiazdy polskiej polityki, Sławomira Mentzena.
Na razie – jak dyskretnie sugeruje zwykle doskonale poinformowany dziennikarz “Polityki” Mariusz Janicki – Mentzen rozmawia już nawet z Donaldem Tuskiem. Jak łatwo się domyślić, nie o aborcji. Tylko w sprawie podziału tortu po PiS. Jak kiedyś bowiem, w 2005 r, też w prekampanii przecież, słowem kluczem pozostawał “PO-PiS” jako nazwa niedoszłej koalicji rządowej (pogrzebało ją odpalenie kwestii Tuskowego dziadka z wermachtu przez Jacka Kurskiego, już wtedy pełniącego przy Kaczyńskim rolę faceta od brudnej roboty) – tak teraz istotne nie tylko dla najbardziej elokwentnych demokratów pozostaje, kto rządzić będzie… po PiS właśnie. Dla wielu cel tak bliski uświęca środki.
Gdy Tusk zaraz po briefingu w podcieniach Senatu, w trakcie którego przykładnie bronił pacjentki z Krakowa paskudnie potraktowanej przez policjantów i – niestety – lekarkę, w szybkim tempie ruszył do samochodu, nie odpowiadając na pytania dziennikarzy, ktoś rzucił na stronie, scenicznym szeptem, a ja, ponieważ pracowałem kiedyś jako kierownik literacki teatru, rejestruję i takie głosy:
– Pewnie się spieszy na spotkanie z Mentzenem.
Nic dodać, nic ująć.
Spokojnie, chciałoby się powiedzieć, to tylko awaria… Przepraszam: prekampania.