Wybory, wspólne dobro Polaków

0
49

Skoro marszałek Sejmu przestrzega przed sytuacją, w której Polska mieć będzie  dwóch prezydentów: bo obecny nie uzna wyniku wyborów i nie odejdzie – to widać wie,  co mówi. Nie z racji zasług tylko – chociaż to głosy oddane na Trzecią Drogę tegoż Szymona Hołowni przesądziły o przełomie demokratycznym jaki nastąpił w Polsce po 15 października 2023 – ale z tego powodu,  że to on zarządza wybory, a w razie niemożności sprawowania urzędu przez prezydenta (lub dwóch, jak kto  woli) go zastępuje.

Nie chcielibyśmy z pewnością, żeby w Polsce działo się jak w Rumunii, gdzie z powodu lub pod pretekstem kremlowskiej ingerencji w kampanię, na dwa dni przed drugą turą głosowania odwołano ją i anulowano wyniki pierwszej.

Wybory: bez nich nie ma demokracji

W wielu bowiem krajach takich jak północna Korea rządzona przez dynastię  Kimów czy socjalistyczna wciąż Kuba, mamy wybory bez demokracji. Pamiętamy je z czasów PRL. Pisał o nich Stanisław Barańczak, niezapomniany poeta i założyciel Komitetu Obrony Robotników, że kartkę do urny wrzuca, nawet na nią nie patrząc, 99 proc narodu.

Nigdzie natomiast nie ma demokracji bez wyborów. Nawet ta niedoskonała przecież szlachecka, funkcjonująca od XV wieku kiedy to wydano przywilej “neminem captivabimus” oznaczający nietykalność każdego dobrze urodzonego, póki nie zostanie “zwyciężony” wyrokiem niezawisłego sądu – opierała się na głosowaniach, chociaż z prawa tego korzystać mogło ledwie 10 proc społeczeństwa:  na sejmikach, potem w Sejmie.  Wreszcie z czasem – na wolskich polach w trakcie wolnej lekcji panującego, ustanowionej w kolejnym stuleciu. 

Przed 15 października 2023 r. nie brakowało obaw, że jeśli Prawo i Sprawiedliwość nie uzyska w wyborach parlamentarnych wyniku gwarantującego sprawowanie władzy – po prostu tej ostatniej nie odda.  Na szczęście okazały się płonne. Nie dlatego, że Jarosław Kaczyński pozostaje szczerym demokratą, lecz z tego powodu, iż nie zalicza się do odważnych, czego dowodzi niezbicie fakt,    że jak słusznie wypominają mu demonstranci przed jego żoliborską willą, w 1981 roku “13 grudnia spał do południa”.

Kto głosuje i jak liczą głosy

“Nie śpij, bo Cię przegłosują” – głosił słynny plakat z budzikiem w  kampanii przed 4 czerwca 1989 r. W tamtych wyborach po raz pierwszy od 1928 r. w Polsce głosy policzono uczciwie (wcześniej wyniki fałszowała najpierw sanacja, potem komuniści). chociaż rozdzielanie mandatów objęto jeszcze kontraktem politycznym. W związku z tym, że umawiające się przy Okrągłym Stole strony nie wzięły pod uwagę, że Polacy okażą  się takimi antykomunistami,  że odrzucą  wszystkich z wyjątkiem dwóch najprzyzwoitszych (Mikołaja Kozakiewicza i Adama Zielińskiego) kandydatów z listy krajowej,  skupiającej prominentów PZPR i “stronnictw sojuszniczych” – po policzeniu wyników nastąpił moment paniki, że nowa sytuacja posłuży przegranym ale wciąż dysponującym aparatem przymusu (Ludowe Wojsko Polskie i Milicja Obywatelska) właścicielom PRL za pretekst do unieważnienia wyborów. 

Strach ten posłużył kierownictwu Komitetu Obywatelskiego Solidarność za alibi do oddania wakujących mandatów komunistom: po prostu  pomiędzy pierwszą i drugą turą zmieniono ordynację, stwarzając zamiast ponad 30 wakatów w Sejmie możliwość wyboru posłów wyłącznie spośród kandydatów partii władzy. Niesłychana ta manipulacja przeszła jednak niemal bez echa, bo niedługo potem wykonawcy stanu wojennego Czesławowi Kiszczakowi nie udało się i tak sformować rządu, a odwrócenie sojuszy przez dotychczasowych satelitów PZPR: Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne, umożliwiło powołanie pierwszego od wojny niekomunistycznego premiera: Tadeusza Mazowieckiego. Nawet prezydentura autora stanu wojennego gen. Wojciecha Jaruzelskiego, chociaż stanowiła plamę na honorze Solidarności (której przedstawiciele żeby umożliwić ten wybór unieważniali własne głosy w Zgromadzeniu Narodowym)  nie powstrzymała już demokratyzacji w Polsce. 

Polakom nie ukradziono wyborów z 4 czerwca 1989 r, z których wciąż możemy być dumni. Kolejne parlamentarne: jesienią 1991 r. okazały się całkiem wolnymi. 

Pierwszymi zaś, które ten wymóg spełniły stały się już w maju 1990 r.   wybory do samorządów, a ściślej rad gmin tylko, bo prawdziwa reforma samorządowa wprowadzona została dopiero w 1998 r. połączona z decentralizacją i umożliwiająca powrót sejmików  wojewóðzkich znanych jeszcze z  demokracji szlacheckiej. Ludzie zresztą widzieli kadłubowy format tamtego głosowania. Dlatego też… zagłosowali nogami.   O ile w czerwcu ’89 do urn poszło 62 proc z nas, to  już w niespełna rok później niewiele  ponad 40 proc, czemu trudno się dziwić.    

Za to jeszcze w tym samym roku 1990, w  listopadzie i grudniu, Polacy wybrali w miejsce znienawidzonego Jaruzelskiego (który jednak, chociaż jeśli wierzyć biografom w tym Peterowi Rainie, kiedyś dzielny żołnierz frontowy – zachowywał się w tym czasie całkiem podobnie jak w wiele lat później… Kaczyński po 15 października 2023 r, tzn. za bardzo nie przeszkadzał, skupiając się na obronie bezkarności swoich) – prezydenta w wyborach powszechnych i wolnych. Chociaż do drugiej tury wszedł znany z podejrzanych kontaktów Stanisław Tymiński, bo Polacy woleli go od Mazowieckiego po prawie półtora roku rządów, nikt nie próbował – jak teraz w Rumunii – decyzji wyborców unieważniać. Okazało się to nie tylko uczciwe, ale też roztropne i z racją stanu zgodne, skoro w drugiej turze prezydentem Polacy i tak wybrali Lecha Wałęsę.  

Nie święto, lecz istota demokracji

Czasem wybory nazywa się świętem demokracji. Nie jest to ścisłe określenie. Tym mianem można określić co najwyżej zaprzysiężenie prezydenta lub inauguracyjne posiedzenia Sejmu i Senatu.

Wybory to nie święto, lecz sama istota demokracji.  Jej sedno. I warunek sine qua non jej funkcjonowania.

Prawda ta musi dotrzeć do obecnych decydentów, zarówno do koalicyjnej większości jak prezydenta Andrzeja Dudy.  

Demokracja nie jest dla nas luksusem. Zachodnią nowinką, którą wprowadzano w państwach zwanych “azjatyckimi tygrysami”, gdy można już było sobie na to pozwolić i żeby być lepiej postrzeganym przez Zachód, z korzyścią dla rynków zbytu własnych produktów, chociaż rozwiązanie demokratyczne nie leży w tamtejszej tradycji. W naszą wpisuje się jak najbardziej. Co więcej – w czasach I Rzeczypospolitej pomimo anachroniczności gospodarki folwarcznej akurat w kwestii wprowadzania demokratycznych mechanizmów okazaliśmy się prekursorami. I nie chodzi tylko   o   Konstytucję 3 Maja, nazwaną odrodzeniem w upadku, bo nie zdążono wprowadzić jej w życie.

Przykład Węgier za rządów Viktora Orbana, teraz udzielających azylu oskarżonemu o nadużycia b.wiceministrowi Marcinowi Romanowskiemu, a także Słowacji, kierowanej przez Roberta Fico niezbicie wykazuje, że nawet miękki autorytaryzm, z zachowaniem członkostwa w Sojuszu Atlantyckim i Unii Europejskiej – wystawia kraj na szwank bezkarnej infiltracji ze Wschodu, czyniąc go polem podejrzanych kremlowskich interesów. Na razie pozornie sprzyja to rządzącym tam autokratom, z czasem zaznaczająca się tam realnie anarchizacja przez oddanie władzy oligarchom posłużyć może wymianie sterników na jeszcze bardziej uległych wobec  Władimira Putina następców.

Demokracja stanowi dla Polaków wartość niezbywalną nie tylko dlatego,  że wpisuje się w naszą tradycję i polskie DNA. Ani nawet z tego powodu, że w badaniach   opinii publicznej za taką – pochodzącą z wolnych wyborów – formą rządów opowiada się przygniatająca    większość Polaków.

Wolne wybory,  których wynik pozostaje uznawany powszechnie – to fundament polskiej racji stanu.

Kraj, graniczący z Ukrainą, dotkniętą od prawie już trzech lat gorącą agresją z Kremla oraz z zarządzaną przez dyktaturę Białorusią, posyłającą nam przez “zieloną granicę” współczesnych barbarzyńców pod marką imigrantów – nie może sobie pozwolić na destrukcję tego, co przez 35 lat ostatnich w   kwestiach ustrojowych zbudowano.

Nie jest więc najważniejsze, jakimi sposobami politycy rozwiążą obecny galimatias, związany z zakwestionowaniem kompetencji izby Sądu Najwyższego, orzekającej o ważności wyborów – przez Państwową Komisję Wyborczą właśnie. Pewne okazuje się jedno:  muszą z tym zdążyć przed wyborami.

W przedświątecznych kolejkach do kas w Biedronce ani Carrefourze,  Lidlu ani Rossmanie ludzie nie spierają się o “neosędziów” ani “paleosędziów”.

Politycy i juryści zdać sobie muszą sprawę, w jakim celu zostali wybrani lub powołani.

Obowiązki tych, co odpowiadają nie tylko za siebie ale za państwo, trafnie ujął pół tysiąclecia temu Jan Kochanowski w słynnym hymnie z “Odprawy posłów greckich”: “Wy,  którzy Pospolitą Rzeczą władacie”. Od tego czasu nikt nic mądrzejszego nie wymyślił. Nie przypadkiem nazywany jest ojcem literatury polskiej.                                     

Wiedza, dostępna inteligentnemu licealiście, nie może być obca sternikom państwa i prawa w Polsce.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 2

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here