Pasek z TVN 24 obwieszczający z powagą, choć nie było to Prima Aprilis lecz 23. dzień lipca “nowe otwarcie w rządzie Tuska” przebił podobne “napisy na szybie” z jakich słynęła za pisowskich rządów TVP Jacka Kurskiego. Po kosmetycznych zmianach gabinet pozostaje drużyną bez gwiazd.
Zastąpienie szerzej nieznanej nawet ludziom kultury “ministry” Hanny Wróblewskiej (nie dała się z niczego konkretnego zapamiętać również w trakcie pełnienia urzędu) przez równie bezbarwną Martę Cienkowską stać się może nie tyle najlepszym co najgorszym raczej symbolem jałowości operacji zwanej rekonstrukcją rządu. Odwracającej w istocie uwagę od postępującej degrengolady obozu władzy i niewypełniania obietnic wyborczych poczynionych przed historycznym i pięknym dla całej polskiej demokracji dniem 15 października.
Charakterystyczne, że zarówno wspomniana już Cienkowska jak nowy minister energii Miłosz Motyka kandydowali wspomnianego dnia z list nieistniejącej już Trzeciej Drogi do Sejmu. I żadne z nich mandatu nie zdobyło. To nowa tendencja do “zagospodarowania” w rządzie tych, którym posad odmówili uprzednio sami wyborcy.
Niedawno kierująca jeszcze wtedy tylko toyotą a nie resortem Cienkowska spowodowała w śródmieściu Warszawy wypadek, w którym poważnie ucierpiał motocyklista. To była jej wina. Z kolei fakt, że premier na szefową resortu wymagającego pewnej stateczności, jeśli tak powiedzieć można, nie znalazł lepszej kandydatki to już wyłącznie… wina Tuska jeśli odwołamy się do słynnego songu nieodżałowanego Wojciecha Młynarskiego.
Zastąpienie Czesława Siekierskiego przez Stefana Krajewskiego dalece bardziej niż rolników interesuje aparat Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Z ulgą natomiast powita zapewne opinia publiczna rozpędzenie liczego nadmiernie grona pełnomocniczek od spraw przeróżnych. Pełniące te funkcje “ministry” kojarzyły się wyłącznie z politycznym pieczeniarstwem a jedna z nich Katarzyna Kotula – wymieniana była nawet pomimo nikłej rozpoznawalności w sondażach typujących najgorszych członków rządu.
Otwierająca wszystkie te niechlubne rankingi “ministra” edukacji Barbara Nowacka pozostała na stanowisku, co wydaje się odzwierciedlać podejście Donalda Tuska zarówno do opinii publicznej jak środowiska nauczycielskiego, które wraz z rodzinami przesądziło o wyniku z 15 października “roku pamiętnego” a wspomnianej kierowniczki resortu ma szczerze dosyć. Nie tylko ze względu na nie dotrzymane obietnice płacowe.
Za to kolejne osoby uznawane w sondażach za najgorszych ministrów: Izabela Leszczyna (zdrowie) oraz Artur Bodnar (sprawiedliwość) jednak stanowiska straciły. Z kolei do rangi wicepremiera wywyższony został szef resortu obrony Radosław Sikorski, wysoko przez obywateli oceniany. Co dowodzi, że Tusk nie jest głuchy na nastroje społeczne. Raczej uparty – i wtedy nauszniki zakłada.
Postawił na swoim, powołując na ministra spraw wewnętrznych Marcina Kierwińskiego, którego niedawno wśród innych pretorianów wykpił na łamach “Gazety Wyborczej” Witold Gadomski. Ani autora ani pisma nie da się posądzić o wrogość ani nawet sceptycyzm wobec rządów demokratycznej koalicji. To raczej szczera troska przemówiła. Pozostaje mieć nadzieję, że Tusk powtórnie Kierwińskiego awansując udzielił mu przynajmniej ojcowskiego upomnienia co do naganności łączenia polityki z gorszącymi uwikłaniami obyczajowymi.
Obyczajów politycznych tak dokonana rekonstrukcja jednak z pewnością nie poprawi. Nie o to zresztą chodziło, bardziej o odwrócenie uwagi od odpowiedzialności za niedawne przegrane wybory prezydenckie. Rekonstrukcja to abstrakt tylko. Konkretem pozostaje dla wyborców worek kartofli Kingi Gajewskiej, który niedawno bezpowrotnie zatopił demokratycznego kandydata. Ale i bez niego na pływaka długodystansowego – pomimo tak reklamowanych przewag z rekinami – Rafał Trzaskowski się wyraźnie nie nadawał.
