Prezes Trybunału Konstytucyjnego a ściślej tego, co z tej instytucji zostało po latach rządów pisowskich, Bogdan Święczkowski ogłosił, że złożył zawiadomienie o zamachu stanu, jakiego miałyby dokonać obecne władze. Powołany jeszcze za Zbigniewa Ziobry przez Mateusza Morawieckiego zastępca prokuratora generalnego Michał Ostrowski twierdzi, że już prowadzi w tej sprawie postępowanie, a nawet przesłuchuje świadków, choć tylko z PiS związanych. Obecne władze prokuratury odpowiadają, że nawet nie mógłby tego robić z przynajmniej dwóch względów: ponieważ blisko jest związany ze Święczkowskim, podlegałby wyłączeniu z tej sprawy zgodnie z art. 40 par 1 kodeksu karnego.
Co więcej – tej ostatniej w świetle prawa nie ma, ponieważ nie została zarejestrowana i nie nadano jej nawet sygnatury.
Galimatias widać więc gołym okiem, co zrozumiałe, skoro Święczkowski tuzem prawa konstytucyjnego nie jest. Za to za pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości w latach 2006-7, kiedy premierem pozostawał prezes tej partii Jarosław Kaczyński – właśnie Święczkowski pełnił funkcję szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Niebawem Sejm decydować ma o wniosku w sprawie aresztowania Zbigniewa Ziobry, którego wcześniej trzeba było dowozić na komisję śledczą, badająca aferę z systemem inwigliacji Pegasus. Nie przesłuchano go zresztą, bo chociaż pod konwojem – pojawił się tam spóźniony, ponieważ wcześniej występował na żywo w telewizji Republika.
Już po enuncjacjach Święczkowskiego dowiedzieliśmy się, że ta sama Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którą obecny prezes Trybunału Konstytucyjnego kierował za pisowskich czasów, zatrzymała teraz byłego rzecznika wciąż urzędującego i wywodzącego się z PiS prezydenta Andrzeja Dudy – Błażeja Spychalskiego. Jego sprawa wydaje się mieć bardziej pospolity niż destrukcyjny dla urzędu prezydenckiego charakter, bo ma związek z aferą Collegium Humanum, pospiesznie m.in. przyznającego za rządów PiS uprawnienia niezbędne do zasiadania we władzach spółek Skarbu Państwa.
W takim klimacie pojawiają się wiadomości, przekazywane przez Święczkowskiego i Ostrowskiego, dawnych przybocznych Ziobry, pospiesznie dementowane przez podwładnych obecnego szefa wymiaru sprawiedliwości Adama Bodnara, w tym prokurator Annę Adamiak.
Histeria werbalna sprzyja skrajnym kandydatom, więc zdrowy rozsądek zostaje w domu
Przekomarzania dotyczące domniemanego zamachu stanu, bez skutków prawnych na razie, wiele mówią raczej o stanie umysłów polskich polityków.
Świadczą o tym nie tylko zachowania Święczkowskiego i Ostrowskiego, tonący bowiem brzytwy się chwyta, ale także pryncypialne na granicy śmieszności komentarze prominentnych polityków obozu, który rządzi obecnie.
Zamach stanu to nie żarty. W naszej historii przeżyliśmy w 1926 r. przewrót majowy dokonany przez Józefa Piłsudskiego kosztem kilkuset śmiertelnych ofiar trzydniowych walk w Warszawie. Zapoczątkował dyktatorskie tendencje w trakcie trzynastoletnich rządów sanacji. Pośrednio zmniejszył też zdolność obronną Polski we wrześniu 1939 r.
Zamachem stanu czasem potocznie i raczej bez podstaw – bo była to tylko operacja wojskowo-milicyjna przeprowadzona przez rządzących wtedy komunistów przeciwko opozycyjnej Solidarności – nazywano wprowadzenie stanu wojennego z 12 na 13 grudnia 1981 r, rzutujące negatywnie przez siedem kolejnych lat na perspektywy rozwoju Polski.
Nie ma więc z czego żartować, nawet gdyby ktoś bardzo chciał. Chociaż wiele a nawet prawie wszystko trzeba odgadywać, skoro koperty z zawiadomieniem o przestępstwie, dostarczonej przez pracownika TK do prokuratury, tam wciąż nie otwarto – wiele wskazuje na to, że pisowscy prawnicy określają mianem zamachu stanu przejęcie Prokuratury Krajowej oraz mediów publicznych przez Koalicję 15 Października po objęciu przez nią władzy. Nie uwzględniają, że z pogwałceniem prawa wcześniej PiS przechwyciło te właśnie instytucje, nawet jeśli ich późniejsze odzyskanie przez obóz demokratyczny odbyło się drogą “na skróty” po czym zostało z opóźnieniem i “na gębę” nie tyle zalegalizowane co rozgrzeszone przez premiera Donalda Tuska pod marką demokracji walczącej. Podejmowanie teraz polemiki z Ostrowskim i Święczkowskim nie sprzyja jednak z kolei powadze demokratów. Przynajmniej jeśli chcą nam pokazać, że rzeczywiście Polską rządzą a nie tylko administrują.
Histeryczna narracja, która towarzyszy obwianianiu obecnej władzy o zamach stanu, ale i jej podobnie pełnym fałszywego dramatyzmu zaprzeczeniom – bez wątpienia pozostaje w interesie głównych aktorów polityki, skoro do wyborów prezydenckich zarówno Koalicja Obywatelska, jak Prawo i Sprawiedliwość wystawiły kandydatów skrajnych. Na razie cieszą się więc z podgrzewania nastrojów zarówno Rafał Trzaskowski jak Karol Nawrocki. Zdrowy rozsądek wydaje się… pozostawać pośrodku. Na razie zaś nożyce rozwarły się szeroko.
Słowa na wiatr rzucane
Natrętna gadanina o zamachu stanu, czy pro czy kontra, może się jednak okazać kosztowna z punktu widzenia międzynarodowego postrzegania Polski jako czynnika stabilizującego w naszej części Europy. Z perspektywy walczących o utrzymanie niepodległości Ukraińców, ale też gnębionych przez dyktatury Białorusinów i Rosjan.
W naszej części Europy, także w ostatnich 35 latach – nie było bowiem z zamachami stanu żartów. W sierpniu 1991 r. świat wstrzymał oddech, gdy reprezentujący betonową frakcję Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Giennadij Janajew wraz z grupą spiskowców powołał juntę, co na trzy dni przejęła władzę i internowała przebywajacego na Krymie na urlopie prezydenta i sekretarza generalnego Michaiła Gorbaczowa. Za sprawą determinacji Borysa Jelcyna i jego demokratycznych zwolenników, broniących przed spiskowcami moskiewskiego Białego Domu, zamach okazał się tylko puczem.
Niestety w nieco ponad dwa lata później ten sam Borys Jelcyn jako prezydent Rosji w październiku 1993 r. sam dokonał z kolei konstytucyjnego zamachu stanu, nakazując szturm na tenże Biały Dom, gdzie tym razem schronili się neobolszewiccy deputowani. W trakcie obu epizodów padły ofiary śmiertelne. Pamięć o tym stać się powinna oczywistym argumentem, aby w warunkach demokracji pewnych słów na wiatr nie rzucać.
Znawcy polityki międzynarodowej pamiętają również nieudany zamach stanu w Turcji, przeprowadzony całkiem niedawno, bo w lipcu 2016 r. przez armię przeciwko prezydentowi Recepowi Erdoganowi. Tyle, że właśnie tego ostatniego oskarża się o zainscenizowanie puczu, po to, by go stłumić i zyskać uzasadnienie dla utwardzenia polityki wewnętrznej. Jak więc widać, nie tylko sąsiadów ze wschodu, ale również ważnych partnerów ze strategicznej flanki NATO polscy politycy, nawet jeśli sądzą inaczej, opowieściami o zamachu stanu raczej nie rozśmieszą. Nawet jeśli takim odruchem w kraju reaguje na nie opinia publiczna.