Tym razem w odległości mniej niż 100 kilometrów w prostej linii od Warszawy spadł dron ze Wschodu, kolejny nieproszony gość na polskim niebie. Nie strąciły go wcześniej, bo go nie wykryły systemy zabezpieczające. Po drodze uszkodził linie przesyłowe energii elektrycznej. Chociaż to zdarzenie samo w sobie wyjątkowo groźne, nie tylko ujawniane kolejne szczegóły, ale rozliczne wytłumaczenia wzbudzają dodatkowy niepokój.
Na polu kukurydzy w Osinach pod Łukowem dron rozbił się około godz. 23 z wtorku na środę (19/20 sierpnia) aż w wielu domach wyleciały szyby, wszędzie słyszalna była eksplozja i zewsząd widoczna łuna. Ale Ministerstwo Spraw Zagranicznych miało się o tym zdarzeniu dowiedzieć dopiero w środę o godz. 10 rano, jak wynika z wypowiedzi wiceszefa resortu Marcina Bosackiego (dla radia RMF).
Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz otwarcie mówi o rosyjskiej prowokacji. Za to Radosław Sikorski jako szef dyplomacji sugeruje, by sprawy nie przesądzać. Koordynacja między organami władzy zawodzi więc nie tylko na poziomie medialnym, a w grę wchodzi nie tylko abstrakcyjnie pojmowane bezpieczeństwo państwa, lecz konkretnych obywateli.
Dlaczego nie uczą się na błędach
Tym razem ofiar na szczęście nie było, Jednak wcześniej w Przewodowie pod Hrubieszowem na Lubelszczyźnie rakieta ze Wschodu w listopadzie 2022 r. zabiła dwóch cywilnych polskich obywateli, pracowników suszarni zboża. A o tym, co się wtedy stało, dowiedzieliśmy się dzięki dziennikarzowi agencji Associated Press, zresztą zwolnionemu za to z pracy pod pretekstem, że 35-letni wtedy James LaPorta, wcześniej w służbie w marines, od razu przypisał sprawstwo zdarzenia Rosjanom, nieważne, że pierwszy podał tę wiadomość. Paweł Wroński, wtedy z “Gazety Wyborczej” od razu z delatorską gorliwością pochwalił nie dziennikarza za wyprzedzenie innych, lecz jego szefów za ich reakcję: ” – Decyzja AP o zwolnieniu autora depeszy o tym, że to rosyjska rakieta spadła w Przewodowie niestety słuszna, choć człowieka szkoda (..)” [1]. Ponieważ teraz Wroński pracuje jako rzecznik MSZ i z powiadamianiem o następnym takim zdarzeniu sobie nie radzi, to wychodząc z podobnej logiki, doradzić można Radosławowi Sikorskiemu, by jego z kolei z pracy wyrzucił i w to miejsce zatrudnił Jamesa LaPortę. Zaangażowanie LaPorty suflowałem już prawie trzy lata temu ówczesnemu prezydentowi Andrzejowi Dudzie, śledząc bezradność obozu wtedy rządzącego w tym i podobnych przypadkach.
Nie chodzi bowiem o to, czy u władzy pozostaje PiS czy KO, ani o wizerunek rządzących, lecz o elementarne poczucie bezpieczeństwa zwykłych ludzi. Niepokoi ich w oczywisty sposób, gdy widzą, że groźne wydarzenia się przed nimi zataja lub powiadamia o nich z opóźnieniem lub gdy krążą sprzeczne dotyczące ich wersje, a nikt nawet nie próbuje ustalić ich porządku wedle prawdopodobieństwa. W dobie wojny hybrydowej nie trzeba tłumaczyć, jak to ważne.
Pole kukurydzy polem bitwy
Eksplodował pod Łukowem dron zwany wabikiem, bo jego zadaniem w warunkach bojowych pozostaje odciąganie uwagi obrony przeciwlotniczej od innych, uzbrojonych. Ten był dronem typu kamikadze, a więc zawierał tyle substancji wybuchowej, ile potrzebował do samozniszczenia. To już kwestie bezsporne.
Jednak w przekazach pojawiają się wersje o koreańskich napisach na jakie natrafiono w szczątkach obiektu, ale też, że był to konstrukcyjnie wywodzący się z Iranu Szached. Pewne za to pozostaje, że nie wychwycił go polski system obrony powietrznej. Nie uspokoi opinii publicznej ten, kto peroruje, że stało się tak dlatego, że nieproszony gość ze Wschodu leciał nisko i zawierał wiele części plastikowych, za to metalowych mało. Obecna też w przekazach wersja, że mógł to być dron należący do przemytników, chociaż się nie potwierdza, naprowadza nas na kolejne zagrożenie: specjaliści od kontrabandy posługują się już nawet statkami powietrznymi, a obrońcy polskich granic nie są w stanie temu przeciwdziałać.
Nieproszonych gości na polskim niebie z pewnością będzie coraz więcej, bo ich wysyłanie stanowi element strategii nieprzyjaznych nam dyktatur za wschodnią i północną granicą.
Wypracowanie sposobu reagowania na podobne zdarzenia pozostaje więc oczywistym zobowiązaniem władzy. Ale też powinnością całej klasy politycznej. Panika zwykle rodzi się z dezinformacji, ale odwlekanie przekazu o rzeczywistych wydarzeniach też może się przyczynić do jej wybuchu. Na razie widać, że przedstawiciele władzy w kryzysowych momentach nie umieją sprawnie informować nawet siebie nawzajem, a co dopiero obywateli.
W wojnie hybrydowej nawet pole kukurydzy staje się polem bitwy. “Fake news” rozpowszechniany w sieci i propaganda szeptana: nie potwierdzona, ale za to stugębna plotka czy sprzyjająca panice fałszywa choć bez złej intencji powtarzana pogłoska – stanowią broń dyktatury. Orężem demokracji pozostaje zaś sprawdzona i rzetelna informacja. Obywatele mają do niej prawo. Stanowi część naszego wspólnego poczucia bezpieczeństwa.
[1] Associated Press zwolniła dziennikarza za błędne informacje o eksplozji w Przewodowie. Wirtualne Media wirtualnemedia.pl z 23 listopada 2022