Na brak wiadomości o sytuacji na granicy białoruskiej skarżą się posłowie spoza partii rządzącej, nawet dodatkowe posiedzenie Sejmu niewiele w tej kwestii zmienia. Jednak najbardziej pesymistyczny wariant to wcale nie ten, że władza wprawdzie dysponuje informacjami, ale je skrzętnie ukrywa. Dużo gorsze i prawdopodobne okazuje się domniemanie, że rządzący sami nie ogarniają kryzysu granicznego.

Z pozoru władza ma wszystko, żeby skutecznie działać: stan wyjątkowy, wprowadzony wcześniej na terenach przygranicznych, deklaracje opozycji, że gotowa jest współdziałać (składali je m.in. Jarosław Gowin i Władysław Bartoszewski) – wreszcie akurat w tej kwestii poparcie opinii publicznej dla obrony i umocnienia polskiej granicy.

72 procent Polaków nie życzy sobie przyjmowania imigrantów z białoruskich rubieży [1]. W rzadko której kwestii jesteśmy ze sobą równie zgodni.  
A już na pewno wśród Polaków nie widać znamion najmniejszej sympatii czy zrozumienia dla Aleksandra Łukaszenki, “bat’ka” słusznie uchodzi raczej za postać z postradzieckiego skansenu. Władimir Putin fascynuje niektórych sprawnością władzy, prezydent Białorusi wzbudza wyłącznie negatywne emocje.

Jeśli więc nie wiemy, co się na granicy polsko-białoruskiej dzieje – nie jest to winą sytego społeczeństwa, które odzwyczaiło się od zagrożeń (groza pandemii pokazała, ze zwykli ludzie mobilizują się w ramach sąsiedzkiej czy rówieśniczej samopomocy szybciej niż władza), ale decydentów. 
Służby specjalne dużo wcześniej zostały przez PiS rozbrojone. Przyczyniło się do tego przyjęcie zasady politycznej lojalności jako dominanty w polityce kadrowej. Słabość specsłużb wyszła na jaw przy okazji sukcesów rosyjskich hakerów, włamujących się do skrzynek członków rządu i ujawniających ich zawartość, kłopotliwą nie tylko dla szefa premierowskiej kancelarii Michała Dworczyka, ale i dla zwierzchników podpowiadającego mu po godzinach żurnalisty TVN Krzysztofa Skórzyńskiego. Służby wojskowe zostały faktycznie zlikwidowane przez Antoniego Macierewicza i nawet po zmianie władzy nie uda ich się szybko odbudować. W dodatku ujawnienie ich informatorów zraziło obcokrajowców do współpracy ze służbami polskimi. Żaden skuteczny wywiad czy to wojskowy czy cywilny własnych agentów nie sypie.

Łukaszenka, jak zauważa Katarzyna Pełczyńska- Nałęcz, ekspertka i była ambasador w Moskwie (2014 -16), poprzez kryzys uchodźczy odwraca uwagę od stanu praw człowieka na Białorusi. Więźniów politycznych jest tam więcej niż w Rosji, chociaż Białoruś liczy niewiele ponad dziewięć milionów mieszkańców, a jej wschodni sąsiad piętnaście razy więcej. 

Wobec Białorusi zawiodła cała dotychczasowa polityka, polegająca na zachwalaniu za pośrednictwem telewizji Biełsat zachodniego modelu demokracji i podobnym misjonarstwie. Priorytetem od dawna powinien się stać – a tak nie było – los społeczności polskiej za kordonem. Tymczasem za kratami od ponad pół roku znajdują się liderka Związku Polaków Andżelika Borys i niezależny redaktor Andrzej Poczobut, a państwo polskie, zamiast się o nich upominać, zepchnięte do defensywy, troszczyć się musi o uszczelnienie granic. Zapomina się przy tym, że po drugiej stronie muru – pomysł zaczerpnięto z polityki prezydenta USA Donalda Trumpa wobec Meksyku, zapominajac, że również przez to przegrał kolejne wybory i oddał urząd – znajdą się działacze polskich stowarzyszeń zdani na łaskę i niełaskę szachującego Europę dyktatora. Przedtem jednak sternicy polskiej polityki zagranicznej woleli słuchać zachodnich ekspertów, nierzadko, zwłaszcza jak niemieccy pracownicy think tanków, hołdujących wciąż pochodzącym sprzed ponad stu lat koncepcjom oby jak najbardziej podzielonej i skonfliktowanej “Mitteleuropy” oddzielającej Niemcy od Rosji – niż pójść po radę do najlepiej znających temat środowisk kresowych. Obecnemu szefowi dyplomacji, którym pozostaje Zbigniew Rau, brakuje wizji i charyzmy, jaka cechowała pełniącego ten urząd za pierwszych rządów PiS Stefana Mellera, mówiącego po francusku jak po polsku – czy choćby osobowości i biografii poprzednika na urzędzie Jacka Czaputowicza.   

Polacy nie bez racji obawiają się imigrantów, skoro uprzednio selekcjonują przybyszów nieprzyjazne służby specjalne sąsiedniego kraju, a przeważają wśród nich – wbrew demagogii organizacji humanitarnych wcale nie kobiety ze zmarzniętymi w lesie dziećmi lecz młodzi, wysportowani, okutani w kurtki puchowe i wyposażeni w smartfony mężczyźni, nie sprawiający wrażenia ofiar prześladowań. Podobno uciekają przed trzecioświatowymi dyktaturami, jednak gdyby rzeczywiście byli ich oponentami, zapewne woleliby z nimi na miejscu walczyć, niż marzyć o pobieraniu zasiłków w Europie i sprowadzeniu tam rodzin, co liczbę beneficjentów świadczeń zwielokrotni. Nie o nich jednak powinniśmy się martwić.

Brak jasnych powiadomień, co się na granicy dzieje, nieudolność wykazywana także przez rządzących – to kolejne rozciąganie przez nich granic cierpliwości społecznej. Plaga imigrantów, szturmujących tysiącami granice, to jednak w odróżnieniu od pandemii klęska dająca się przewidzieć. W trakcie nieskutecznej walki z COVID-19 Polacy zżymają się na władzę, że robi za mało, ale co najwyżej ją zastępują poprzez solidarność sąsiedzką i prostą wymianę ostrzeżeń i informacji (z początków pandemii pamiętamy powiadamianie się, w której aptece nie zabrakło jeszcze masek ochronnych, przywodzące na myśl wspólne polowanie na mydło i papier toaletowy w pierwszych miesiącach niedoborów stanu wojennego). Inwazja imigrancka nie zawiera w sobie jednak dominującego elementu siły wyższej czy klęski żywiołowej. I dlatego jednoznaczne poglądy społeczeństwa, dotąd sprzyjające rządzącym, jeśli kryzys stanie się chroniczny, mogą się przeciwko nim obrócić.  

Jak na ironię, jedyną agencją unijną, mającą swoją siedzibę w Warszawie pozostaje Frontex, wyspecjalizowany w ochronie granic. Wprawdzie jej szef złożył wizytę na wschodniej rubieży, zresztą tenże francuski dyrektor wykonawczy agencji Fabrice Leggeri podobno był nawet “pod wrażeniem” polskich zabezpieczeń – jednak o harmonijnym współdziałaniu nie ma co mówić. Trudno to przypisać szczupłości środków, jakimi dysponuje Frontex, wbrew usprawiedliwieniom rzeczniczki PiS Anity Czerwińskiej. Wina nie leży jednak wyłącznie po stronie obecnych polskich władz.

Zawieszenie ułatwień wizowych jako restrykcja wobec Białorusi – co Unia Europejska ogłosiła w drugim dniu eskalacji – to wobec różnic potencjałów UE i rzucającej jej wyzwanie prowincjonalnej dyktatury wodza z Mińska… strzał z patyka. Łukaszenka się nie wystraszy. Póki inni robią z nim interesy.  

Imigrantów transportują samoloty leasingowane przez białoruskich przewoźników w Irlandii, na co z kolei zwrócił uwagę Szymon Hołownia. Unia umywa ręce. Co gorsza, zarabia na otwarcie niemoralnej polityce Łukaszenki. Do postawy państw unijnych wobec zagrożenia pasuje niepoprawna polityczna anegdota o tym, jak europejski podróżnik spotyka na pustyni kilkunastu Murzynów uciekających w panice przed jednym jedynym Arabem.
– Stójcie – woła. – Przecież was jest tylu, a on jeden?
– A skąd mamy wiedzieć, któremu wp…li – odpowiada jeden z biegnących. I umyka dalej.
Dokładnie tak.

[1] badanie Pollster dla Super Expressu z 13-14 września 2021 r.

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 1

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here