W Polsce nie toczy się żadna święta wojna. Większość Polaków ani nie uznaje homoseksualizmu za normę ani nie opowiada się za jego zwalczaniem. Wobec LGBT przyjmujemy postawę zdroworozsądkową – to jednoznaczny wniosek, jaki płynie z sondaży i statystyk.

Łukasz Perzyna

Wszystko wskazuje na to, że tradycyjna polska tolerancja, za którą przez stulecia byliśmy podziwiani w Europie jako „państwo bez stosów”, jak głosi genialna formuła historyka Janusza Tazbira [1] i która w latach 80 znalazła też wyraz w wyrzeczeniu się przemocy w procesie odzyskiwania niepodległości i demokracji – przetrwa kolejną próbę importowania do nas ideologicznych konfliktów, rozgrzewających wcześniej opinię publiczną innych krajów.

Podpalić stadion, byle nie przegrać meczu

Mamy do czynienia z paradoksem, radykałowie obu stron działają praktycznie wspólnie na rzecz tego, żeby konflikt do Polski implementować. Propagandyści rządowego publikatora dodają do swojego produktu naklejki „strefa wolna od LGBT” a radykalny poseł opozycji wpisuje w tęczową symbolikę nawet znak Polski Walczącej, wcześniej podobnie czynili lewacy z Matką Boską a bojówkarze skrajnej prawicy – z tą samą co Piotr Misiło akowską kotwicą.

Tonący brzytwy się chwyta – głosi znane polskie powiedzenie. PiS a zwłaszcza jego betonowa frakcja musi odwrócić uwagę od kosztujących polskiego podatnika, czyli nas wszystkich, cztery miliony złotych niskich lotów marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego, traktującego specjalny transport vipowski jak darmową taksówkę dla siebie i rodziny. Ale nie ma darmowych taksówek tak samo jak darmowych lunchów… Z kolei środowiska lewackie łączy z betonem PiS krytyczna sytuacja: właśnie obyczajowych radykałów pogonił z Koalicji Obywatelskiej Grzegorz Schetyna, pamiętający przez kogo przegrał wybory europejskie.

Zaś entuzjastom tęczowych koalicji grozi, że nie sforsują jesienią progu wyborczego. Jedni i drudzy walczą o przeżycie, więc potrzebują siebie nawzajem. Gotowi są też podpalić stadion, byle tylko nie przegrać meczu. Ich determinacja nie stanowi wyłącznie osobistego problemu, skoro na ich działaniach cierpi międzynarodowa reputacja Polski. Ale tak jak Donaldowi Tuskowi i jego dawnej partii nie udało się odciąć od odpowiedzialności za Leszka Jażdżewskiego opowiadającego o polityce jak o zapasach ze świnią w błocie – tak dziś upartyjnione państwo pisowskie nie wyprze się infantylnych i prowokacyjnych naklejek, dodawanych do publikatora, utrzymującego się na rynku wyłącznie za sprawą sutych zleceń reklamowych od spółek Skarbu Państwa. Warto odwołać się do badań i statystyk, które lepiej opisują sytuację niż propaganda radykałów, a zarazem uświadamiają podatnikowi, kogo – nie pytany o zdanie – utrzymuje.

Raport z oblężonego Miastka

Łączna liczba harcowników w trakcie zajść w Białymstoku – żałosnych i pożałowania godnych, potępionych zgodnie przez władze kościelne jak i środowiska liberalne – po obu stronach sporu jest mniejsza niż uczestników każdej z pogodnych kulturalnych imprez wakacyjnych, takich jak nadmorski festiwal Opener, Mrągowo czy wreszcie jeśli ktoś woli Kostrzyn Jerzego Owsiaka. Dostrzeże to każdy, kto potrafi liczyć.

W samym zaś Białymstoku zarówno tęczowy marsz jak blokująca go z użyciem przemocy kontrmanifestacja liczone łącznie wzbudziły mniejsze zainteresowanie niż byle jaki mecz miejscowej Jagiellonii, od paru lat bezskutecznie walczącej o piłkarskie mistrzostwo Polski. Łatwo też postawić pytanie, czy na termin marszu w Białymstoku i towarzyszącej mu kontrmanifestacji całkiem przypadkiem wybrano taki weekend, w którym wspomniana Jagiellonia mecz ekstraklasy rozgrywała akurat na wyjeździe, co pozwalało liczyć na wzmożoną uliczną obecność jej nudzących się zwolenników… Sporo podobnych zbieżności da się dostrzec wokół białostockiej awantury..

Podlasie od dawna szykowane było do roli polskiej Alabamy czy Luizjany, znów wbrew oczywistym faktom, tradycji, statystykom i sondażom. Również stolicy regionu, wielobarwnego i przez to kulturowo fascynującego, pracowicie przyprawiano gębę wylęgarni ksenofobii i przemocy. W agorowej publicystyce, zwłaszcza w wywiadach równie skłonnej do naklejania innym obraźliwych etykietek co sama „Gazeta Polska” Agnieszki Kublik również Łomża zwykła się pojawiać jako symbol i matecznik PiS-u.

Na własny użytek nazywam to metodą Gduli, przez analogię do praktyk socjologa i niedoszłego eurodeputowanego partii Wiosna Roberta Biedronia. Maciej Gdula jak wiadomo napisał książkę o Miastku, jak wiemy poważną i naukową, umiejscawiając je na Mazowszu i na jego przykładzie analizując fenomen czerni pisowskiej, czy – bardziej elegancko rzecz ujmując – twardego elektoratu partii rządzącej [2]. Tyle, że każdy interesujący się geografią licealista wie doskonale, że prawdziwe Miastko istnieje, ale na mapie Polski umiejscowione jest gdzie indziej. Nie na Mazowszu, lecz na Pomorzu, w powiecie bytowskim. Zaś jego mieszkańcy w ostatnich latach chętniej głosują na Platformę Obywatelską niż na PiS.

Żeby nie być gołosłownym, przyjrzyjmy się wynikom: w ubiegłorocznych wyborach na burmistrza Miastka kandydat PiS Mariusz Wojciech Łuczyk odpadł w pierwszej turze zyskując ledwie 22,9 proc. głosów. W drugiej Danuta Ewa Karaśkiewicz ze Wspólnoty Samorządowej pokonała z 52,4 proc. poparcia Jana Stanisława Ponulaka z jego własnego komitetu. A jak wybierano w prawdziwym Miastku posłów? W wyborach do Sejmu z 2015 r. Platforma Obywatelska uzyskała tam 31,29 proc. głosów, podczas gdy PiS ledwie 28,81 proc. [3] Najkrócej rzecz ujmijmy, w badaniu Gduli wszystko gra jak w dowcipie o Radiu Erewań: nie w Moskwie lecz w Leningradzie, nie samochody lecz rowery i nie sprzedawali lecz ukradli.

W Łomży niedawne wybory na prezydenta miasta wygrał z przewagą ponad 10 tys głosów samorządowiec i 35-latek Mariusz Chrzanowski będący kontrkandydatem popieranej przez PiS Agnieszki Muzyk, której nie pomogło poparcie publicznie udzielone przez Beatę Szydło. W Białymstoku kolejną kadencję sprawuje urząd prezydenta Tadeusz Truskolaski z Platformy Obywatelskiej. Uznawany jest za jednego z najsprawniejszych włodarzy i cieszy się zaufaniem mieszkańców.

Zresztą stosunek do marszów równości nie zależy od barw politycznych. Sprzeciwiał im się w Lublinie prezydent z PO Krzysztof Żuk zaś w Rzeszowie wywodzący się z lewicy Tadeusz Ferenc. Tego drugiego Włodzimierz Czarzasty za to wyklął. Przyjął go – z tego samego powodu – na listę wyborczą Grzegorz Schetyna. Jak pamiętamy, w Warszawie niechętni marszom równości byli zarówno Lech Kaczyński z PiS jak katoliczka z PO Hanna Gronkiewicz-Waltz. Długo można mnożyć argumenty, że rzeczywistość pozostaje dalece bardziej skomplikowana, niż próbują ją przedstawiać propagandyści.

Dotyczy to również postaw Kościoła. Biskup Marek Jędraszewski mówi o tęczowej zarazie, która pojawiła się w miejsce czerwonej. Zasłużony dla walki o prawa człowieka w czasach komunizmu ojciec Ludwik Wiśniewski woli podkreślać, że również homoseksualista jest bliźnim. Episkopat potępił użycie przemocy przez kontr-demonstrantów w Białymstoku. To już sfera faktów, nie opinii. Oświadczenie rzecznika Konferencji Episkopatu Polski ks. Pawła Rytla-Andrianika nie pozostawia wątpliwości: „Przemoc i pogarda w żadnym przypadku nie mogą być usprawiedliwiane i akceptowane. Trzeba wyrazić jednoznaczną dezaprobatę wobec aktów agresji, takich jak te, które miały miejsce w Białymstoku podczas sobotniej Parady Równości” [4].

Milcząca większość silniejsza od histerii

W sondażu CBOS większość badanych, bo 54 proc. uznaje, że homoseksualizm jest wprawdzie odstępstwem od normy, lecz należy go tolerować. Z poglądem, że homoseksualizm nie jest rzeczą normalną i nie można go tolerować zgadza się raptem 24 proc. Polaków. Homoseksualizm jest rzeczą normalną dla 14 proc. z nas [5].

Trudno o wynik bardziej jednoznacznie pokazujący, co myśli milcząca większość Polaków. Zwolenników tolerancji nieskłonnych jednak do uznania homoseksualizmu za normę jest półtora raza więcej niż wyznawców obu skrajnych wykładni razem wziętych. To całkiem logiczne: homoseksualiści nie są w Polsce dyskryminowani. Nawet skłonna do łamania demokratycznych standardów partia rządząca nie próbuje ograniczać ich praw. Z kolei opozycja wcale nie zamierza tychże rozszerzać. Rafał Grupiński z PO indagowany w trakcie jednej z prodemokratycznych demonstracji o ustawę o związkach partnerskich odpowiadał, że można będzie o niej mówić po wyborach.

Tyle, że wtedy tak jak teraz zabraknie większości na rzecz jej uchwalenia, o czym polityk doskonale wie. Platformersi już wiosną mieli serdecznie dosyć tęczowych, trudno im się dziwić, skoro ci ostatni podczas jednej z manifestacji w obronie demokracji potrafili rozwinąć swój wielobarwny szpaler na samym czele wraz z progejowskimi transparentami, a na zwróconą uwagę, że nie tego marsz dotyczy, butnie replikowali: “Zawsze szliśmy na końcu, to teraz będziemy na przedzie”. Trudno mieć żal do Schetyny, że nie chciał tego zadufanego tałatajstwa na listach wyborczych. Tym bardziej, że środowiska LGBT mają przecież na kogo głosować, działa formacja Biedronia i buduje szerszy układ.

Od chwili publikacji słynnego reportażu Barbary Pietkiewicz „Gorzki fiolet” na łamach „Polityki” w odwilżowym roku 1981 r. [6] nikt nie tłumi w Polsce dyskusji o dylematach i prawach homoseksualistów, a paradoks polegał na tym, że druk tekstu na kontrowersyjny temat w piśmie KC PZPR, nawet zawiadywanym wówczas przez liberalną frakcję stał się możliwy za sprawą presji konserwatywnej obyczajowo Solidarności, wymuszającej poluzowanie cenzury. Zaś ostatnie w Polsce represje wobec środowisk gejowskich miały miejsce w latach 1985-87 w ramach Akcji Hiacynt, kiedy to milicja i SB pod pretekstem walki z zagrożeniem epidemią AIDS przesłuchiwały i inwigilowały 11 tys. polskich homoseksualistów [7]. Powstałe wtedy różowe teczki – jak zapewniają wtajemniczeni – wyjaśnić mogą niejedno zagadkowe zachowanie katolickich i konserwatywnych polityków w czasach dużo późniejszych.

Jak się wydaje, Polacy mają dziś zupełnie inne problemy. Bardziej niż przyszłość LGBT niepokoi ich drożyzna w sklepach i na targowiskach, los rodaków z Anglii po Brexicie i nękająca przedsiębiorców biurokracja. Misjonarze, pragnący przenosić do Polski wojny ideologiczne, żeby zarobić parę punktów w sondażach, nie znajdują tu posłuchu. I całe szczęście.

Kto sieje wiatr, zbiera burzę, powiada stare przysłowie. Wszystko wskazuje jednak na to, że tym razem będzie to wyłącznie burza w szklance wody

Jak sądzisz?

[democracy id=”51″]

[1] por. Janusz Tazbir. Państwo bez stosów. Szkice z dziejów tolerancji w Polsce w XVI-XVII w. Iskry, Warszawa 1967, passim
[2] por. Maciej Gdula przy współpracy Katarzyny Dębskiej i Kamila Trepki. Raport z badań – „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Krytyka Polityczna, Warszawa 2017
[3] parlament2015.pkw.gov.pl
[4] cyt wg Wbrew nauce Jezusa… radiozet.pl z 21 lipca 2019
[5] Centrum Badania Opinii Społecznej, lipiec 2019
[6] por. Barbara Pietkiewicz. Gorzki fiolet. „Polityka” nr 8 z 21 lutego 1981
[7] por. Paula Szewczyk w rozmowie z Andrzejem Selerowiczem. Akcja „Hiacynt”. Jak PRL walczył z gejami. „Newsweek” z 15 listopada 2017

Czytaj teksty Łukasza Perzyny:

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 9

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

2 KOMENTARZE

  1. Tolerancja dotyczy zła. Dobra nie dotyczy. Jeśli ktoś coś robi, a ja o tym nie wiem, to czy można tu mówić o tolerancji? A dowiadywać się nie zamierzam. Bo i po co?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here