Kłopoty to moja specjalność – powtarzał bohater klasycznego kryminału Raymonda Chandlera detektyw Philip Marlowe zapewne bardziej znany niż noszący to samo nazwisko narrator ambitniejszych bez porównania powieści Josepha Conrada. Trawestując tę formułę, rzecz można, że specjalnością premiera Węgier Viktora Orbana pozostaje sprawianie kłopotów innym, z korzyścią dla siebie, skoro zyskał właśnie kolejne cztery lata.

Urząd premiera Viktor Orban pełni już szesnaście lat (1998-2002 oraz od 2010) z ośmioletnią przerwą, a w Europie tylko jeden polityk władzę sprawuje równie długo: Władimir Władimirowicz Putin też z czteroletnią cesją prezydentury na rzecz Dmitrija Miedwiediewa. Właśnie przez pryzmat znakomitych kontaktów z rosyjskim liderem świat postrzega zarówno przedłużające się rządy Orbana jak jego kolejne zwycięstwo wyborcze.  

Jak rodakom z Zakarpacia immunitet u Putina załatwił

Dla demokratycznej opinii to Putin odniósł zwycięstwo w demokratycznych wyborach w samym środku Europy. Rodzi się panika, bo równie proputinowska Marine Le Pen stopniowo zrównuje się z Emmanuelem Macronem w sondażach przed wyborami prezydenckimi we Francji. Wybór Węgrów zadaje kłam opinii o powszechnej izolacji Rosji: wszak Orban sympatii dla Putina nie ukrywa, a w głosowaniu wygrał. Niby z początku opowiedział się za sancjami Unii Europejskiej nakładanymi na Rosję za agresję na Ukrainie ale zarazem też potwierdził wspólny węgiersko-rosyjski projekt z dziedziny energetyki jądrowej jak również umowy na dostawy gazu.

Po zwycięstwie rzecz wygląda jeszcze gorzej. Premier Węgier pokpiwa z prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego zaliczając go do pokonanych przeciwników polityczych. Publicznie daje też gwarancje bezpieczeństwa Węgrom z Rusi Zakarpackiej, co na niego głosowali (prawo udziału w wyborach węgierskich daje już tamtejszy odpowiednik naszej Karty Polaka tzn. certyfikat potwierdzający pochodzenie), tym samym albo przyznaje, że załatwił z Putinem, gdzie bomby i rakiety na Ukrainie mogą spadać a która przestrzeń ma być chroniona – lub, co jeszcze gorsze, blefuje w tej sprawie.  

Budapeszt w Warszawie? Na psa urok…

Kłopot mają polscy przyjaciele Orbana, których zresztą wiele razy do wiatru wystawiał: prezes rzadzącego PiS Jarosław Kaczyński oraz premier Mateusz Morawiecki. W odróżnieniu od pani Le Pen pozycjonują się bowiem jako wrogowie Putina. I obrońcy wykpiwanej przez Orbana Ukrainy. Jak wiadomo, po porażce w krajowych wyborach w 2011 r. zresztą drugiej z kolei – Kaczyński obiecywał Budapeszt w Warszawie. Teraz przychodzi mu własny język połknąć.  

Gdy ważyły się losy drugiej kadencji Donalda Tuska jako prezydenta Zjednoczonej Europy – Orban poparł w końcu kandydaturę tego polityka, który dla jego samozwańczego przyjaciela stanowi przedmiot patologicznej i obsesyjnej nienawiści. Okpił więc PiS jak należy. Ekipa premier Beaty Szydło zaznała wówczas humorystycznej w swoim wymiarze klęski, w sprawie powtórnego wyboru Tuska przegrywając głosowanie 1 do 27 co w formacie anegdoty przeszło do annałów Unii Europejskiej. Orban bowiem wolał wobec brukselskich i strasburskich przyjaciół wykazać się zmysłem praktycznym niż wobec pisowskich lojalnością. Nieudacznikom z Nowogrodzkiej pokazał, że ślubu z nimi nie brał.   

Podobnie jak wtedy, gdy wygrali kolejne wybory, a on gratulacje do kamer złożył “premierowi Mazowieckiemu” niby się przejęzyczywszy, bo o Morawieckiego chodziło: wiele wskazuje na raczej zamierzony lapsus. Orban, w latach 80 autor pracy magisterskiej o Solidarności laikiem w sprawach Polski wcale bowiem nie jest. Przyjeżdżał tu w dobie przełomu, konferował z liderami NZS i NSZZ “S”. Na studiach w Wielkiej Brytanii w Oksfordzie korzystał ze stypendium spekulanta George’a Sorosa, którego teraz niby zwalcza. Założył FIDESZ, przerabiając ruch młodzieżowy w partię, ale zaczynał tak, że gdy manifestował liberalizm i wielkie ambicje równocześnie, zestawiano go raczej z Donaldem Tuskiem jako obiecującym liderem Kongresu Liberalno-Demokratycznego niż z wiecznie sfrustrowanym starym kawalerem Kaczyńskim, opierających się na przegranych transformacji ustrojowej.

Krach mitu wspólnej listy

Teraz to Tuskowi stworzył Orban poważny problem, wygrywając ze zbieraniną od Jobbiku (węgierski odpowiednik Konfederacji) po socjaldemokratów, szóstką partii tworzącą skierowany przeciw rządzącym blok demokratyczny. Nie pomógł Peter Marki-Zay, przeciwstawiany Orbanowi samorządowiec z siódemką dzieci. Wyborcy na nie wcale nie patrzyli – podobnie jak na uciekające przed bombami i rakietami dzieci i matki ukraińskie. Wygrał swój chłop, dawny piłkarz, który w rodzinnej miejscowości zbudował stadion z większą pojemnością niż wynosi liczba jej mieszkańców. 

Upadł mit wspólnej listy jako cudownego remedium na wszelkie choroby od pandemii koronawirusa po putinowskie zainfekowanie rządzących. Tusk nie ma już czym szantażować Szymona Hołowni, nawet na podupadającego Włodzimierza Czarzastego to za mało. Zresztą podobnie w wyborach do europarlamentu w 2019 r. na wiosnę szeroki sojusz PO z PSL i Lewicą pomimo marki Koalicji Europejskiej sromotnie przegrał z PiS, zdobywajacym wtedy aż 45 proc poparcia. Paradoks sprawił wtedy, że główny jej promotor ówczesny przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna, przed laty nieugięty antykomunista z radykalnej Solidarności Walczącej, teraz z własnej chociaż poszerzonej listy zapewnił wysokie apanaże eurodeputowanych dawnym sekretarzom PZPR różnych szczebli z Leszkiem Millerem i Włodzimierzem Cimoszewiczem na czele. Nie starczyło to jednak, żeby wygrać.

Kłopot stwarza jednak Orban przede wszystkim eurokratom, bo właśnie zyskał świeżą legitymację demokratyczną. Ekipa pisowska jakąś korzyść z tego zapewne odniesie, bo skoro problemem głównym dla Brukseli staje się Budapeszt, Kaczyński z Morawieckim schodzą zarazem z linii strzału i łatwiej teraz przyjdzie im się dogadać co do wymaganej przez UE likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego czy funduszy Krajowego Planu Odbudowy, wedle nieoficjalnych wiadomości już odmrażanych.    

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here