Przeciwko pomysłowi zmiany ordynacji wyborczej przez PiS Koalicja Obywatelska będzie protestować. W istocie jednak jego realizacja doprowadzi do sytuacji, że o tym, kto zasiądzie w Sejmie decydować będą dwie osoby: Jarosław Kaczyński i Donald Tusk.

Teraz z każdego z okręgów wybiera się do Sejmu od siedmiu (Częstochowa) do dwudziestu (Warszawa) posłów. Po zmianie, którą zapowiada nieoficjalnie Prawo i Sprawiedliwość wchodziłoby ich czterech lub pięciu, bo liczba okręgów zwiększyłaby się z 41 do stu. Oznaczałoby, że mandaty padną łupem dwóch ugrupowań. I tylko one wprowadzą do Sejmu swoich przedstawicieli. Z kolei w Senacie okręgów będzie mniej, w miejsce obecnych jednomandatowych pojawią się takie, z których wybierać się będzie paru mandatariuszy. To sposób PiS na to, żeby w kolejnej kadencji nie pojawiła się tam podobna demokratyczna większość, jaką w obecnej tworzą Platforma Obywatelska-Koalicja Obywatelska, Polskie Stronnictwo Ludowe, Polska Partia Socjalistyczna (jej senatorowie uzyskali mandaty z poparciem Lewicy), Polska 2050 Szymona Hołowni (sen. Jacek Bury miał poparcie PO-KO), Porozumienie (dawny przedstawiciel PiS) i niezależni. 

Po przedwyborczym kontrakcie, na mocy którego demokratyczne ugrupowania uzgadniały kandydatów, żeby ci startując osobno nie odbierali sobie nawzajem głosów z korzyścią dla PiS, który zaowocował dobrym dla opozycji wynikiem – w izbie refleksji wybrano marszałkiem Tomasza Grodzkiego (PO-KO) chociaż wcześniej rządziła tam partia Kaczyńskiego. Ta ostatnia zamierza zapobiec powtórce takiej sytuacji, jaką wróżą symulacje sondażowe.

Najważniejszy pozostaje jednak Sejm, gdzie obowiązująca ordynacja promuje wprawdzie najsilniejsze partie, daje jednak gwarancje uzyskania poselskiej reprezentacji każdej z nich, która w wyborach przekroczy próg 5 proc poparcia. 

W praktyce wygląda to w ten sposób, że – jak analizuje prof. Andrzej Hennel na podstawie aktualnych sondaży poparcia – “dla okręgu 7-mandatowego otrzymamy wynik: PiS – 4 mandaty, KO – 2 mandaty, Polska 2050 – 1 mandat. Przy okręgu 8-mandatowym pojawi się pierwszy mandat dla Lewicy. Dopiero przy okręgu 13-mandatowym pojawi się pierwszy mandat dla Konfederacji” [1]. Zaś PSL, wedle uśrednionych badań opinii notujące 5 proc poparcia, mogłoby w nowym Sejmie spodziewać się jednego tylko posła, ale tym wynikiem zanadto nie należy się przejmować, bo ludowcy tradycyjnie uchodzą za partię niedoszacowaną: ankieterzy bowiem słabiej docierają na wieś a zwolennicy PSL zachowują powściągliwość w ujawnianiu przed wyborami swoich preferencji politycznych.  

Zaś po zmianie – nie pozostawia złudzeń prof. Hennel: “jeśli (..) zostanie wprowadzone 100 okręgów wyborczych, wówczas w czterdziestu okręgach 4-mandatowych po dwa mandaty zdobędą PiS i KO, a w sześćdziesięciu okręgach 5-mandatowych PiS zdobędzie po trzy mandaty, a KO po dwa. Żadna inna partia nie zdobędzie żadnego mandatu. Sejm byłby wyjątkowo nieskomplikowany. PiS – 260 mandatów, KO – 200 mandatów” [2]. Oczywiście jeśli wynik wyborów okaże się podobny jak obecnych badań poparcia.  

Ponieważ obie partie, zarówno PiS jak PO (nowa marka KO to koalicja tylko pozorna) pozostają formacjami wodzowskimi – w praktyce o tym, kto zasiądzie w przyszłym parlamencie decydowaliby wyłącznie dwaj szefowie, układający listy wyborcze: Jarosław Kaczyński i Donald Tusk.

Zaś zamiast dobrowolnej listy demokratycznej zawiązanej na zasadzie porozumienia podobnego jak poprzednie senackie, pojawiłaby się taka wyłącznie z konieczności: liderzy mniejszych ugrupowań pielgrzymowaliby do Tuska, żeby przyznał im “miejsca biorące” jak mandatodajne lokaty nazywają w swoim slangu politycy.

Na to zapewne liczy Kaczyński, który z niepokojem przypatruje się sondażom, wedle których PiS nawet razem z Konfederacją nie zyska w przyszłym Sejmie większości, za to uda się to koalicji partii demokratycznych. I za wariant dla PiS korzystny uznaje wspólną listę opozycji, z którą – we własnym przekonaniu – sobie poradzi, bo na przykład zwolennicy Szymona Hołowni oraz część wyborców Lewicy i PSL nie poprą drużyny Tuska. Raczej wtedy zostaną w domu niż zagłosują na PiS, ale to do kolejnego zwycięstwa wystarczy.  

Liderzy Platformy Obywatelskiej traktują Polskę 2050 Szymona Hołowni czy jej ewentualną koalicję z PSL bardziej jak konkurenta niż partnera. Dlatego chociaż plany PiS kuluarowo są już znane – zbyt gorąco przeciwko nim nie protestują. Bo zmiana ordynacji to dla nich wariant korzystny. W najgorszym wypadku okażą się bowiem jedyną siłą opozycji reprezentowaną w Sejmie. Dwa ugrupowania wezmą wszystko. W praktyce podzielą między siebie Polskę. W praktyce oznacza to utrwalenie plemiennego podziału na “lemingów” i “moherów” jak obelżywie określają siebie nawzajem zacietrzewieni zwolennicy obu formacji. Stawiają na to zgodnie “Gazeta Wyborcza” i media pisowskie. Zaś około 40 procent aktywnych wyborców, którym nie odpowiadają ani PiS ani PO-KO w ogóle zostanie pozbawionych własnej sejmowej reprezentacji.  

Jakie znaczenie ma dobór ordynacji dla wyniku – pokazuje na przykładzie słynnych wyborów z 4 czerwca 1989 r. znakomity analityk Marek Mikołaj Kamiński, w latach 80 szef podziemnego wydawnictwa STOP, zaś teraz profesor nauk politycznych i ekonomii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine, specjalizujący się w teorii gier i wyboru społecznego. W czerwcu 1989 r. – pisze Kamiński w książce “Ordynacje większościowe…” “według moich obliczeń, na Solidarność oddano w wyborach do Sejmu RP 71,1 proc głosów, na kandydatów PZPR zaś przynajmniej 20 proc. W wyborach do Senatu RP kandydaci wspierani przez PZPR uzyskali jeszcze lepszy wynik szacowany na ok. 25 proc głosów (..) kandydaci Solidarności osiągnęli zaś 67 proc głosów (..). Metoda większościowa z dogrywką i podobny we własnościach głos limitowany zamieniły te głosy na wszystkie z 35 proc mandatów sejmowych i 99 proc mandatów senackich. Inna ordynacja mogłaby dać więcej mandatów komunistom. Dlaczego strona rządowa zaproponowała ordynację większościową? (..) Ordynacja ta praktycznie gwarantowała zarówno znaczącą reprezentację Solidarności, jak dawała duży margines bezpieczeństwa komunistom?” [3].

Z jakiego jeszcze powodu PZPR nie przeforsowała wcześniej innej ordynacji? “Ordynacja proporcjonalna z listami wymaga partii politycznych. Przy Okrągłym Stole komuniści uważali legalizację niezależnej partii opozycyjnej za cenę zbyt wysoką do zapłacenia” [4].        

W demokracji o tym, kto rządzi, decyduje fakt, jak głosują obywatele. W totalitaryzmie – wedle znanego powiedzenia – kto liczy głosy. Zaś w systemach autorytarnych o wyniku rozstrzyga ordynacja, dobrana tak, żeby okazała się korzystna dla rządzących. Chyba, że się pomylą. Pozostaje mieć nadzieję, że znów źle skalkulują, całkiem jak komuniści w 1989 r. Albo, że opór społeczny zniweczy przygotowane zmiany, pozbawiające 40 procent społeczeństwa własnej reprezentacji w Sejmie.

[1] Andrzej Hennel. Zmiana ordynacji. Sto okręgów to mordercza pułapka dla słabszych partii. “Gazeta Wyborcza” z 20 maja 2022
[2] ibidem
[3] Marek M. Kamiński. Ordynacje większościowe i JOW-y. Kompendium reformatora ordynacji wyborczej. Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2018, s. 110-111
[4] Kamiński, Ordynacje… op. cit, s. 111

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here