Tegoroczna literacka Nagroda Nike przypadła Radkowi Rakowi, 33-latkowi, który pracuje jako weterynarz pisze w chwilach wolnych od leczenia zwierząt, za powieść nawiązującą do znanej również z “Wesela” Stanisława Wyspiańskiego jako jedno z widm postaci wodza rabacji galicyjskiej Jakuba Szeli. W konwencji fantasy, traktującej zarazem o historii i ponadczasowych problemach nierówności społecznych.
Nike to bogini zwycięstwa, a pochodzący z Dębicy – niedaleko od miejsc, gdzie Szela grasował przed prawie 175 laty, wyrzynając polskich panów z poduszczenia władz austriackich – zaś leczący dziś zwierzęta w Krakowie Rak okazuje się zwycięzcą bezapelacyjnym ze swoją powieścią “Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”.
Nie ma co wydziwiać na wcześniejszych laureatów, skoro znaleźli się wśród nich nobliści poprzedni (Czesław Miłosz) i przyszli (Olga Tokarczuk najpierw dostała Nike, potem dopiero nagrodę akademii szwedzkiej), godni uznania seniorzy nurtu chłopskiego (Marian Pilot i Wiesław Myśliwski), poeci kultowi (Stanisław Barańczak) oraz zasługujący dopiero na promocję, którą laur im zapewnił (Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki), wreszcie reportażyści (Mariusz Szczygieł). Oczywistym absurdem stało się za to przyznanie nagrody Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi, uosabiającemu zły smak i podlizującemu się władzy, czego smutnym wyrazem stał się jego wiernopoddańczy wiersz do Jarosława Kaczyńskiego, kojarzący się z podobną odą Jarosława Iwaszkiewicza do Bolesława Bieruta sprzed niemal 70 lat, z jedną istotną różnicą: wieloletni prezes Związku Literatów Polskich pisał lepiej. Za to Szczepan Twardoch, znany i uwielbiany, Nike jeszcze nie dostał, wyróżniali go tylko czytelnicy, ale nie jury. Bez nagrody sobie poradził.
Tegoroczny laur wykracza poza ramy czysto literackiego zdarzenia, zresztą nie po to jest Nike, jedyna powszechnie znana z krajowych nagród.
Pod koniec PRL czy to w opozycyjnym drugim obiegu czy w mniej cenionym księgarnianym pisarzem młodym był nawet pięćdziesięciolatek. Zresztą Igor Newerly swoje najlepsze książki (“Zostało z uczty bogów” oraz “Wzgórze błękitnego snu”) wydał po osiemdziesiątce.
Tegoroczny laureat ma 33 lata, co rodzi oczywistą symbolikę – jest w wieku Chrystusowym – ale też innym piszącym młodym daje czytelny sygnał, że warto.
Trudno wskazać, że nie jest pisarzem zawodowym, bo nie reprezentuje przecież twórczości amatorskiej, ale literatura jest jego drugą profesją. Na co dzień leczy bowiem psy i koty w Krakowie jako dyplomowany weterynarz. To znak czasu.
Kolejny – to ujęcie tematyki historycznej w wersji odrealnionej. Od czasów “Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego oraz jego kolejnych filmowych i komputerowych przybliżeń obraz przeszłości przestał być bliski narracji “Trylogii Henryka Sienkiewicza”, zaangażował mit, podanie ludowe i wolną grę wyobraźni. Widzimy to również u Twardocha. Na pewno też – u Jerzego Woźniaka w jego “Trylogii mazurskiej”, gdzie świat ducha i fantazji na równi z werdyktami historii wyznacza ludzkie losy. Jej autor też podobnie jak Rak nie żyje wyłącznie z pióra. Literatura – jeśli pominąć odosobnioną noblistkę Olgę Tokarczuk – znalazła się dziś w rękach tych, którzy kochać jej nie przestali, chociaż nie są w stanie z niej wyżyć, co świadczy nie o niej, tylko o Polsce, jaką przez ostatnie trzy dekady zbudowaliśmy.
Zapewne pandemia wzięła w nawias realistyczne doświadczenie. Gdy nastała, książka Raka była już gotowa, ale na decyzję jury zawirowanie z COVID-19 miało niewątpliwy wpływ. Chłodny świat porządkowany przez kartezjański rozum i encyklopedyczną wiedzę leży w gruzach, zaś filozof Slavoj Zizek przekonuje nas, że wobec upadku dotychczasowej normalności przyjdzie nam na ruinach budować nową albo nastanie powszechne barbarzyństwo, czego oznaki już widać. Ale słoweński myśliciel utrzymuje też, że z historii niczego się nie nauczymy, z czym Radek Rak z pewnością się nie zgodzi.
Chociaż czarty są w jego opowieści silniejsze od abstrakcyjnych praw tej ostatniej. Zaś pana od chama, jak przekonuje nas narracja, różnią nie urodzenie i posiadanie, lecz strach. Chamstwo to lęk, zaś pan niczego się nie boi – dowiadujemy się z książki Raka. Nie takie to wcale jednak proste, skoro obaj mogą się nawet zamienić rolami. Ale uwolnić od demonów – nigdy. Te zawsze ich dopadną.
Z kwestią nierówności społecznych, o których pomimo mitycznego kostiumu “Baśń…” traktuje, zetknęliśmy się w ostatnich latach za sprawą zaskakujących decyzji, podejmowanych przy urnach przez rodaków, uznających się za skrzywdzonych przez transformację ustrojową, choć dokonany już wybór w niczym nie poprawił ich statusu.
Znaczącą kwestią pozostaje skromność autora, który sam wskazuje, że jego książka to nie pismo święte, lecz apokryf. Pierwszy polski pisarz umieścił słowo “wtóre” w tytule dzieła i zupełnie mu to nie zaszkodziło. Wszystko już było, jak wiemy… Jak mu teraz krytyk zarzut wtórności postawi?
Postać Jakuba Szeli, chłopa sprowokowanego na przedwiośniu 1846 r. przez austriackich zaborców do wyrzynania szlachty i nagrodzonego za to majątkiem na Bukowinie, zawsze fascynowała twórców. Rabacja galicyjska, na której czele stanął, nie miała charakteru powstania chłopskiego, bo nie zwracała się przeciwko władzy. Uprzedziła wybuch Powstania Krakowskiego, kierowanego przez Edwarda Dembowskiego, szlacheckiego rewolucjonistę, który aby rzeź powstrzymać, wyruszył z krzyżem na czele pokojowej procesji, ale zamiast chłopów napotkał wojsko austriackie i padł od kuli. Rabacja zaś trwała, zabierając życie 3 tys. osób. Zniszczono 90 proc dworów w Tarnowskiem, rzeź objęła też okolice Bochni, Wieliczki i Nowego Sącza, dziedziców i ich rodziny zabijano z niebywałym okrucieństwem. Echa tego odnajdujemy w dziejącym się pół wieku później “Weselu” Stanisława Wyspiańskiego, gdzie Szela jest jednym z widm i dosłownie ma krew na rękach. – Myśmy wszystko zapomnieli – zapewnia w chłopskiej rozśpiewanej, jak to ujmuje Rachela, chacie Pan Młody. O rabacji traktuje również ponury “Turoń” Stefana Żeromskiego, gorzki dalszy ciąg “Popiołów”.
Autorem “Słowa o Jakubie Szeli”, do którego bezpośrednio odwołuje się również w tytule Rak, był komunizujący pisarz Bruno Jasieński. Chociaż dał się poznać jako autor znakomitych wierszy, w tym erotyków (doskonała “Miłość na aucie”), “Słowo…” nie stało się dziełem najbardziej udanym w jego dorobku, a autor po wyjeździe do ZSRR zakończył życie w następstwie stalinowskiej wielkiej czystki. W latach 50. komunistyczni historycy próbowali Szelę rehabilitować, jako przywódcę powstania chłopskiego, podobnie jak Aleksandra Kostkę – Napierskiego z XVII-wieku, który wtedy buntował Górali w porozumieniu z Bohdanem Chmielnickim oraz szykującymi się do najazdu Szwedami. W ostatnich latach do postaci Szeli nawiązali w realizacji scenicznej Monika Strzępka i Paweł Demirski (“W imię Jakuba S.”), zestawiając go po swojemu nawet z Andrzejem Lepperem i losem współczesnej klasy średniej, ale efekt również nie okazał się imponujący.
U Raka ważne okazuje się co innego niż populistyczne oskarżenie i wina dziejowa: wiedźmy, wychowujące bohatera, jego podwójna tożsamość chłopska i pańska, doświadczenie odrzuconej miłości, poznawanie kolejnych tajemnic.
Chociaż Rak samokrytycznie przyznaje, że jego dzieło jest wtórne (ściślej – “wtóre”), wychodzi w udany sposób poza schemat. Nie ma sensu udowadniać, że książka zasługuje na nagrodę, ponieważ obroni się sama. Podobnie jak inne warte lektury i refleksji powieści, które tegorocznej Nike nie otrzymały, choćby “Stramer” Mikołaja Łozińskiego w sposób wolny od stereotypów pokazujący dzieje rodziny żydowskiej – zbiegiem okoliczności również z Tarnowa, którego okolicom Szela najbardziej dał się we znaki – gdzie jedni wyginęli w Holocauście, inni ewakuowali się z ziem wschodnich wraz z uciekającą przed Niemcami władzą radziecką, zaś jeszcze innym przyszło w okupowanym Paryżu wykonywać wyroki w imieniu francuskiego Resistance: w tym atrakcyjnym formacie znajdujemy wszystkie powikłania polskiego i żydowskiego losu.
Zaś Radek Rak pokazuje nam, że ubiegłoroczny Nobel dla polskiej literatury nie był przypadkiem. Młodszy o ćwierć wieku od autorki “Biegunów” weterynarz z Krakowa pisujący w sposób oryginalny i sugestywny udowadnia nam również, że Olga Tokarczuk nie jest w swojej misji sama… Pozostaje tylko czekać, co pokaże, gdy z Radka stanie się Radosławem…