Przedsiębiorca, erudyta, bohater opozycji

0
656

Na ósmą rocznicę odejścia Jacka Madanego

Za nic miał surowe klauzule tajności i groźbę pięciu lat więzienia, gdy prasie KPN ujawnił jak komunistyczna władza może wykorzystać dla inwigilacji obywateli przeprowadzany wówczas spis powszechny. Po zmianie ustroju szkolił pilotów, ale nie myśliwców, lecz wycieczek zagranicznych. Prowadził firmę z branży turystycznej. Mija osiem lat, jak odszedł. Takich ludzi jak Jacek Madany bardzo we współczesnej Polsce brakuje.

Zapewne znalazłby mnóstwo pomysłów na wychodzenie turystycznej firmy i branży z lockdownu biurokratycznego w dobie pandemii koraonawirusa. Inwencji miał wiele i nie ograniczał jej tylko do sfer zawodowych.

Ekscentryczny, bardziej niż tylko oryginał, zwykle w kowbojskich butach, czasem w takim też kapeluszu i kamizelce, słuchający muzyki country, której gwiazdą w polskim wydaniu pozostawała jego siostra. W życiu zachował postawę pozytywnego bohatera, który w klasycznym westernie niezmienie nadchodzi z prawej strony ekranu. Jak wtedy, gdy 4 maja 1982 r. przyszedł do liceum Batorego jak zawsze na ósmą ale z mocno podrapaną twarzą, bo dzień wcześniej strumień z zomowskiej armatki wodnej na placu Zamkowym rzucił go na mur jednej z kamienic. Również sześć lat później, kiedy za moim pośrednictwem zdemaskował w podziemnej prasie KPN, jaki użytek władza może uczynić z trwającego spisu powszechnego ludności, przy czym ujawniając newralgiczne dane ryzykował podwójnie, bo żona była zatrudniona w MSW “przy PESEL-ach”: zawsze zaznaczał, że jest pracownicą a nie funkcjonariuszką.

Piątka za wypracowanie   

Z “Orła Białego” z 1988 r. pisma Organizacji Akademickiej Konfederacji Polski Niepodległej mogliśmy się dowiedzieć za sprawą artykułu “Kulisy spisu powszechnego” zamieszczonego na pierwszej stronie: “Jednostką odpowiedzialną, która przeprowadza spis jest wprawdzie GUS, ale cichy patronat nad tym przedsięwzięciem objął resort informacji MSW tzn. Rządowe Centrum Informacji (..). Jeśli mnie nie ma w domu, brat z którym mieszkam musi rachmistrzowi wyjaśnić moją w tym domu sytuację i poinformować, gdzie się w danej chwili znajduję. Jeśli wejdzie do was taki emeryt, gdy przyjmujecie u siebie gości, to ma prawo was indagować o nich – i gości o was. Dobrze, że jeszcze nie dostał prawa do legitymowania waszego psa i kota (..). Obecny spis jest wymierzony przeciwko kombinacjom lokalowym i osobom mieszkającym nielegalnie, chodzi o kontrolę wynajmowania mieszkań, goszczenia cudzoziemców itd. Stąd pytania, na pozór niewinne, o warunki bytowe w zajmowanym lokalu (..). Są rachmistrzami studenci SGPiS i SGGW zobowiązani nakazem rektorskim (samorząd SGGW już wysłał do premiera Rakowskiego protest), licealiści i maturzyści przed studniówką oraz emeryci. Druga połowa rekrutować się będzie z funkcjonariuszy w cywilu, z uwagą, że będą to najbardziej spostrzegawczy i w miarę obrotni (..). Obecnie przeprowadzane sa kursy przygotowawcze dla przyszłych rachmistrzów (mam na myśli oczywiście czynnik społeczny). (..) Na zajęciach studenci zadawali niedyskretne pytania. Ciekawi zostali natychmiast wyłączeni z kursu i ze spisu. Wymaga się podpisywania zobowiązań o zachowaniu tajemnicy (..). Za przekazanie danych o całym przedsięwzięciu i danych osobowych osobom postronnym grozi już 5 lat więzienia bez zamiany na grzywnę” [1] – precyzował w ostatnich słowach czym ryzykuje rozbrajający tę bombę autor. O jego fachowości i przygotowaniu do tematu poza ekskluzywnymi i chronionymi klauzulami informacjami świadczy nawiązanie w artykule do wcześniejszego “kryzysu ankietowego” w RFN.          

Trochę kowboj trochę Cygan

Pióro miał lekkie, zapewne trochę po rodzicach: ojciec docent Edward Madany był cenionym znawcą literatur narodów Jugosławii, a monografia jego autorstwa stała w witrynie na Nowym Świecie, gdzie wtedy sprzedawano jeszcze książki a nie kebaby. Zaś matka tłumaczyła z bułgarskiego. Gdy na polonistyce, wykorzystując dla ominięcia cenzury przygotowaną w czasie pierwszej Solidarności ustawę o szkolnictwie wyższym, dającą kołom naukowym szansę wydawania prasy “do użytku wewnętrznego” ruszyliśmy z pismem literackim – wśród autorów znalazł się Jacek Madany, chociaż studentem nie był, pisał bowiem lepiej od adeptów filologii polskiej. Gdy po projekcjach zakazanych filmów, jak “Blaszany bębenek” Volkera Schloendorffa według Guentera Grassa czy “Miłość w Niemczech” Andrzeja Wajdy, które dawało się zobaczyć na zamkniętych pokazach w kościelnych katakumbach pod egidą Klubu Inteligencji Katolickiej wychodziliśmy z dziewczynami na kawę, te pytały go zwykle, co studiuje, uznając to za pewnik i nie mogły się nadziwić, że uczy się w szkole pomaturalnej, odsługuje wojo w MSW albo już pracuje, w zależności od fazy jego życia i sekwencji tych projekcji. Jeśli o wolną kulturę chodzi, Jacek był tam, gdzie coś się działo, zwykle jeden cynk wystarczył.  Zachował w sobie taką potrzebę. 

“Konwicki w moim rozumieniu jest autorem jednej książki. Widziałbym cały jego dorobek literacki z “Bohiń” włącznie, jako całość – książkę jego życia (..) stąd też w powieści osadzonej w realiach schyłku XIX wieku pojawi się nagle widmo Hitlera w nie do końca zaszyfrowanej osobie Schicklgrubera i osoba Stalina – widmo komunizmu. Będą też grali swoje mityczne role, tym razem adekwatnie do czasu, zagubiony mały Ziuk a późniejszy Naczelnik i pokutujący za panslawizm syn wielkiego Puszkina. I ta powieść Konwickiego obdarzona jest urokiem o posmaku tajemniczości (..). Bo przecież zastanawiający jest już sam tytuł  B o h i ń  (..). Dla Konwickiego boginią może być jego ojczysta ziemia litewska. A może bogini czasu, dzięki której ożywia i upamiętnia przeszłość” [2]. W ten wirtuozerski sposób interpretował jedną z najtrudniejszych, wbrew pozorom wynikającym z romansowej stylizacji, powieści najbardziej zagadkowego polskiego pisarza autor, który swoją formalną edukację zakończył na pomaturalnej szkole Informacji Turystycznej.

Na komisji wojskowej, kwalifikującej do dwuletniej służby zasadniczej prostoduszny pułkownik z komendy uzupełnień fałszywie skojarzył zawodową specjalność Jacka z informatyką – i posłał go do jednostki MSW przy Szczęśliwickiej, zajmującej się danymi osobowymi obywateli, w tym wprowadzanymi wówczas numerami ewidencyjnymi PESEL. Zaś Jacek, który z każdej sytuacji, nawet z pozoru opłakanej, potrafił zwykle wyciągnąć pozytywne następstwa, przez dwa lata odsługiwania “woja” w tym esbeckim odpowiedniku biblioteki aleksandryjskiej nie tylko znalazł sobie żonę (byli razem do końca) ale jeszcze uczynił społeczny pożytek z wiadomości, do których zyskał dostęp…      

Tożsamości autora artykułu “Kulisy spisu powszechnego” ukrytej pod kafkowskim kryptonimem “Maciej Paraluch” nie poznał wtedy nikt poza mną: nie tylko naczelna “Orła Białego” i późniejsza posłanka KPN Katarzyna Pietrzyk ani szef organizacji akademickiej Wojciech Gawkowski ale nawet Krzysztof Król ani Leszek Moczulski. Wiedzieliśmy doskonale, że Jacek Madany ryzykował więcej od nas, redagujących uniwersyteckie pismo. Ręką ktoś może machnie z lekceważeniem, że to był już przecież ostatni pełny rok komunizmu w Polsce. Prawda, ale nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, czy ustrój potrwa 12 miesięcy czy 12 lat a może jednak 120 jak rozbiory…

Dane Jacka jako autora ujawniłem dopiero na potrzeby encyklopedycznego wydawnictwa Instytutu Badań Literackich w drugiej połowie 1992 r. kiedy to ministrem spraw wewnętrzych po Antonim Macierewiczu został zrównoważony i umiarkowany Andrzej Milczanowski, bohater walki o niepodległość. Lapidarna notka: “Madany Jacek (ur. 1964, Warszawa), dziennikarz. pseud: Maciej Paraluch; Wacław Rybalski” – okazała się jedynym jego uhonorowaniem w nowej Polsce [3]. Sprawiła mu jednak wtedy wielką przyjemność.  Bo przecież znalazł się w jednym leksykonie ze znajomymi ze wspólnych z rodzicami wczasów w domu pracy twórczej literatów w Oborach czy związkowej stołówki na Krakowskim Przedmieściu. 

Bohater w nowej Polsce czyli przedsiębiorca bez prawa do opieki zdrowotnej

Każda demokracja wyróżnia i nagradza tych, którzy siedząc z rozkazu w twierdzach zła, potrafił zaryzykować przejście na jasną stronę mocy. Zwłaszcza, że Jacek Madany w odróżnieniu od Ryszarda Kuklińskiego czy Adama Hodysza znalazł się tam, gdzie był, nie z wyboru, lecz z poboru. Nowa Polska nie zapewniła mu nawet bezpłatnej opieki zdrowotnej, co okazało się dopiero, gdy ciężko zachorował a jego firma splajtowała. Jeśli zaś dzisiaj ktoś pyta po co odbudowywać nie istniejący od wojny powszechny samorząd gospodarczy jedna z możliwych odpowiedzi brzmi: żebyśmy nie notowali już więcej podobnych przypadków, wstydu dla nowej Polski…

Wierzył w nią przecież Jacek Madany, bo gdy odbębnił szkołę pomaturalną, zasadniczą służbę w MSW i niezbędne praktyki zawodowe w socjalistycznych jeszcze Gromadach, Almaturach i Harcturach – ruszył z własną firmą. Mieściła się pod arkadami mostu Poniatowskiego, obsługiwała m.in. rynek wycieczek niemieckich. Raz wystąpił w mojego autorstwa materiale w głównych Wiadomościach TVP, gdzie mówił o psychozie zagrożenia chorobami odkleszczowymi w polskich lasach, wzniecanej jego zdaniem przez nieuczciwych konkurentów naszych biur turystycznych, próbujących zrazić do przyjazdu do Polski. Pasja społeczna więc go nie opuściła, nie stał się obojętny. W tym czasie przedsiębiorcy raczej niechętnie występowali w mediach zwłaszcza gdy rysował się jakiś konflikt, trochę na zasadzie opisanej w dobie głasnosti i pierestrojki przez rosyjskiego poetę Jewgenija Jewtuszenkę: “żeby z tego czego nie było”.

Turystyczna firma Jacka Madanego świetnie prosperowała. Cieszył się i dzielił jej powodzeniem. Wreszcie mógł sobie zrekompensować wyrzeczenia z dawnych czasów. W szkole, elitarnym Liceum Batorego, ludzi oceniało się również po zawartości portfela, chociaż nie tylko z tego powodu. Zawsze mocno cierpiał dlatego, że rodzice literaci nie uważali pieniędzy za rzecz niezbędną nastolatkowi. Gdy w trakcie klasowego wypadu do Zakopanego zasiedliśmy we czworo w drogiej restauracji hotelu Giewont na rogu Krupówek i Kościuszki, z pół godziny zajęło Kasi i Monice przekonywanie Jacka, by nie ograniczył się do zamówienia śledzia na przystawkę, lecz wziął normalny obiad. Ze stoickim spokojem przysłuchiwałem się ich pertraktacjom, wiedząc, że rachunek i tak zapłacę, co zresztą – ponieważ ojciec wyjeżdżał na wykłady za granicę a ze względu na relację dolara i złotego każda zaoszczędzona dieta urastała wtedy do rangi kapitału – nie stanowiło na szczęście problemu. Zdawałem też sobie sprawę, że dla poczucia godności naszego kolegi rytuał perswazji musi zostać odprawiony w całości. Jacek po nieudanym egzaminie na romanistykę nie zdawał powtórnie na studia, bo prędzej chciał mieć własne pieniądze.

W latach 90 to Jacek zaprosił mnie na Starówkę do restauracji, jakiejś Rycerskiej czy Hetmańskiej, zasiedziały już w turystycznej branży na lokalach znał się doskonale, zamawialiśmy dziczyznę i drogie alkohole, a na koniec to on z widocznym poczuciem satysfakcji sięgnął do portfela. Dumny też był bardzo z czteropokojowego mieszkania na nowej Pradze, bo wcześniej z żoną gnieździli się u teściowej na Bródnie, zaś potem także wraz z dziećmi w przedzielonej przepierzeniem kawalerce za Żelazną Bramą.

Wiele lat później oprowadzał po gospodarstwie agroturystycznym grupę francuskich rolników, interesowały go już wtedy wyjazdy tematyczne, w tej branży to wyższa szkoła. Coś tłumacząc, czy o czymś opowiadając, stanął niefortunnie tyłem do okazałego byka. Zwierzę znienacka zaatakowało. Gdyby skończyło się na strachu, opowiadalibyśmy to zdarzenie jako anegdotę. Ale to ono zapoczątkowało kłopoty zdrowotne Jacka. Happy endu nie było… Pozostała po Madanym historia człowieka, który we własnym życiorysie połączył najlepsze cechy przedsiębiorcy i inteligenta, z poczuciem misji włącznie.   

[1] Maciej Paraluch [Jacek Madany]. Kulisy spisu powszechnego. “Orzeł Biały” nr 9 z 10 grudnia 1988
[2] Jacek Madany. BOHIŃ – Tadeusza Konwickiego. Warszawskie Koło Polonistów Materiały Naukowe. UW, Warszawa 1988, nr 1, s. 86-87 
[3] Kto był kim w drugim obiegu? Słownik pseudonimów pisarzy i dziennikarzy 1976-1989. Opr. Cecylia Gajkowska, Joanna Król, Irena Stemplowska, Dobrosława Świerczyńska. Wyd. Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 1995, s. 218

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.9 / 5. ilość głosów 59

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here