nie mrzonka lecz wariant rozwoju sytuacji

W dniach gorącej inwazji na Ukrainę Władimir Putin nie zaniedbał wysłania Michaiłowi Gorbaczowowi życzeń z okazji 91 urodzin ostatniego przywódcy ZSRR. To symboliczne, że zamykający galerię dawnych sekretarzy generalnych polityk, pomimo nawału dramatycznych wydarzeń, dostaje laurkę od przecież nawet nie bezpośredniego następcy u steru państwa, który jednak rozpad Związku Radzieckiego uznaje za najpoważniejszą katastrofę geopolityczną. A przy tym próbuje skutki tego faktu odwrócić.  

Moskiewscy liderzy zwykle tracili władzę, kiedy nikt się tego nie spodziewał. Nikitę Chruszczowa współpracownicy pozbawili przywództwa akurat gdy skutecznie zdestalinizował kraj i wygrał wyścig technologiczny ze Stanami Zjednoczonymi, wzbudzając tam szok posputnikowy i posyłając Jurija Gagarina jako pierwszego człowieka w kosmos. Wspomniany już Michaił Gorbaczow, podziwiany na Zachodzie, przestał rządzić pomimo udanej pieriestrojki i głasnosti oraz Pokojowej Nagrody Nobla, bo najpierw odsunęli go neostalinowscy puczyści, potem demokraci pod wodzą Borysa Jelcyna. Inni jednak panowali aż do śmierci, jak Leonid Breżniew, Jurij Andropow czy Konstantin Czernienko bądź też – jak wspomniany już Jelcyn – aż do własnej decyzji, komu władzę przekazać, zachowując gwarancję nietykalności. Putin ją dał. I nie zawiódł, chociaż mistrzem dotrzymywania słowa nie jest, o czym boleśnie przekonali się w ostatnich tygodniach Ukraińcy a wraz z nimi cały przestraszony agresją świat. 

Teraz rozpatrywanie wariantu odsunięcia Władimira Putina od władzy przez najbliższych współpracowników wydać się może wishful thinking czyli typowym myśleniem życzeniowym właściwym zachodnim ekspertom. Pamiętać bowiem można, że aneksja Krymu przed ośmiu laty podbiła popularność rosyjskiego prezydenta z 60 do 80 proc. Przyłączenie Krymu przy biernej i obłudnej postawie Zachodu, niby wspierającego już wtedy proeuropejskie aspiracje Ukrainy, stanowiło jednak oczywisty sukces.

To wtedy do dotychczasowych zwolenników Putina dołączyli “krymnaszyści”, jak określano uczestników patriotycznej histerii wzbudzonej aneksją półwyspu. Obecne efekty marszu rosyjskich czołgów na Ukrainę – zarówno przyłączenie republik donieckiej i ługańskiej, jak walki toczone na przedpolach Kijowa i Charkowa, wcale do euforii nie upoważniają. Zaś ubogi Cherson to nie symboliczny dla każdego znającego historię Rosjanina Sewastopol, gdzie przodkowie opierali się w dobie wojny krymskiej w poł. XIX w. armiom francuskiej i brytyjskiej, a później w latach 40 ub. stulecia jeszcze dzielniej stawiali tam czoła hitlerowcom.  

Mrzonką pozostaje raczej liczenie zachodnich sztabowców na załamanie zdrowotne Władimira Putina. Rosyjski prezydent ma zaledwie siedemdziesiątkę, a więc pozostaje równo o dekadę młodszy od swojego globalnego rywala Joego Bidena. Inny uczestnik światowego koncertu mocarstw, do którego Rosja niestety wnosi ostatnio głównie kakofonię dźwięków wydawanych przez wyrzutnie rakietowe, chiński przywódca Xi Jinping jest od rosyjskiego raptem o rok młodszy. Przy tym Putin pozostaje wysportowany, uprawia judo, więc choćby w porównaniu z wszechwładnym w Polsce, ale abnegackim i zapuszczonym Jarosławem Kaczyńskim (rocznik 1949) rosyjski prezydent (urodzony w 1952) uchodzić może za wzór tężyzny fizycznej.

Tyle, że ich akurat mało kto porównuje. W KGB zresztą, z której Putin się wywodzi, zaniedbywano wiele spraw, ale z pewnością nie zaliczały się do nich ćwiczenia sportowe. Jeśli więc nawet zachodni eksperci życzą Putinowi jak najgorzej, to w tej akurat materii nie mają na co liczyć.    

Za to rosyjski prezydent może władzę stracić nieuchronnie, jeśli padnie ofiarą rozbudzonych oczekiwań, których zaspokoić nie jest w stanie. Siłowikom obiecywał triumf, otrzymują jego namiastkę. Liberałów mógł sobie zjednywać stanowczością wspierania ich działań (dlatego trzyma z nim choćby German Gref, jeden z architektów reform gospodarczych poprzednich dekad, obecnie prezes Sbierbanku) – teraz spotykają się z przymusową izolacją rosyjskiej gospodarki, na skutek sankcji stającej wobec widma autarkii.

Generalicja z kolei wie najlepiej, że sukcesy na froncie okazują się pozorne i nie porwą społeczeństwa przekonanego już przez propagandę, że z ogromną Ukrainą pójdzie równie łatwo jak kiedyś z Krymem. Oczywiście można wskazać, że Putin przetrzymał już mizerny efekt wojny z Gruzją (2008 r.) ale była to raczej ekspedycja karna a nie podbój. Podobnie jak druga wojna czeczeńska (pierwszą poprowadził jeszcze Jelcyn).

Empatia nie jest z pewnością najmocniejszą stroną Putina. Pierwsza przekonała się o tym dziewczyna dobrze zapowiadającego się oficera KGB Ludmiła. Gdy z grobową miną poprosił ją o chwilę poważnej rozmowy – była przeświadczona, że Władimir zakomunikuje jej o zerwaniu. Tymczasem jej się oświadczył. 

Jednak ten sam Putin potrafił, już w przywódczej roli, pozyskać poparcie laureata Literackiej Nagrody Nobla, sędziwego już wtedy Aleksandra Sołżenicyna. Afiszowali się też z nim chętnie liczni zachodni celebryci, w tym Gerard Depardieu, który przed laty zagrał Dantona w słynnym filmie Andrzeja Wajdy. Teraz jednak, gdy czołgi ruszyły a po dziesięciu dniach nic nie wskazuje, aby prezydent Rosji zamierzał je do baz zawrócić, starania marketingowe najbliższego otoczenia mogą nie zapobiec strąceniu lidera w otchłań, jeśli zawiedzie nadzieje tych, którzy na niego postawili.

Przywództwo Putina dające mu dyktatorski zakres władzy, nieporównywalny z możliwościami szefa któregokolwiek z większych państw świata (nawet chińskiego Xi Jinpinga ogranicza kolegialność i zasada transmisji partyjnych pokoleń) wyłoniło się bowiem ze specyficznego połączenia potrzeb Zachodu pozyskania sojusznika w globalnej wojnie z terroryzem, odrodzenia się aspiracji mocarstwowych w Rosji, a wreszcie cen paliw i surowców.   

Wydana raptem na rok przed dojściem Putina do władzy książka Andrzeja Grajewskiego “Tarcza i miecz” o rosyjskich służbach specjalnych, chociaż kilkusetstronicowa i nieźle udokumentowana… nie zawiera nawet w indeksie jego nazwiska. Źle to oczywiście świadczy o profesjonalizmie autora, zresztą niedoszłego prezesa Instytutu Pamięci Narodowej (pewną niemal kandydaturę Grajewskiego na to stanowisko utrącono za pomocą fałszywych, jak się później okazało, zastrzeżeń lustracyjnych). Wcześniej przecież już Putin mocniej zaznaczył swoją obecność, pracując w administracji liberalnego burmistrza Sankt Petersburga Anatolija Sobczaka, któremu tylko przedwczesna śmierć uniemożliwiła odegranie istotnej roli w centralnej rosyjskiej polityce.

Warto jednak pamiętać, że w byłym ZSRR przyszły przywódca nie zaliczał się nawet do kagiebowskiej elity. Jego placówka w zaprzyjaźnionym NRD nie była prestiżowa, jak posady rezydentów w krajach zachodnich, nie niosła też za sobą elementu przygody, jak Sri Lanka, gdzie dzięki biegłej znajomości języka syngaleskiego zdobywał szlify do przyszłej służby państwowej obecny szef dyplomacji Siergiej Ławrow ani Egipt, gdzie pod przykryciem korespondenta agencji Nowosti służył socjalistycznej ojczyźnie przyszły premier Rosji Jewgenij Primakow.

Nazwiska następcy Putina być może więc nie znamy, ponieważ nie funkcjonuje w obiegu publicznym. 

Gdy Jelcyn przekazywał Putinowi pełnię władzy w zamian za gwarancje bezpieczeństwa i zachowania majątku całej familii, dotrzymane zresztą przez następcę – zaskoczenie okazało się tak zupełnie, że wszyscy renomowani moskiewscy korespondenci polskich stacji komentowali wydarzenie… z warszawskiego studia swoich telewizji, bo sądząc, że nic się nie wydarzy pomiędzy polskimi a rosyjskimi Świętami Bożego Narodzenia zwyczajnie przyjechali do domów na urlopy.

Podobnie niespodziewanie, również dla zachodnich obserwatorów wyjechały na moskiewskie ulice czołgi w trakcie trzydniowego (19-21 sierpnia 1991 r.) puczu Giennadija Janajewa, zmierzającego do restytucji poprzedzającej pierestrojkę formy radzieckiego komunizmu. Gorbaczow – niczym polscy korespondenci w niemal dekadę później – też przebywał wtedy na urlopie, tyle, że na Krymie, gdzie puczyści go internowali. Poskromił ich dopiero Borys Jelcyn, zwołując ludzi pod moskiewski Biały Dom. Gorbaczowa wprawdzie z Krymu uwolniono, ale Jelcyn już władzy mu nie oddał. Scedował ją dopiero na Putina.    

W istniejącej sytuacji Putina obalić mogą wyłącznie siłowicy. Liberałowie za to bez oporów dołączą do spisku, gdy tylko stanie się skuteczny. Łatwo o taką koalicję, gdy jedni i drudzy uznają ją za jedyny sposób na zachowanie zgromadzonych już wpływów i fortun. W Rosji izolowanej, wyłączonej z międzynarodowego systemu finansowego jedne i drugie zaczną topnieć. Oligarchów i notabli nie wpuszcza się już do Szwajcarii ani “Londongradu”, pozostają im na szczęście Malediwy, muzułmańskie i nie związane z Amerykanami umową o ekstradycji, wciąż jest więc gdzie te jachty zacumować. Za to czterdziestomilionowa rosyjska klasa średnia pozbawiona pozostaje wprawdzie własnej reprezentacji i prawa głosu, ale to ona utrzymuje państwo z podatków i danin. Jej krach – choćby związany z odcięciem od nowoczesnych technologii czy nawet form płatności – przełoży się na obumieranie kraju.  

Dotychczas wszelkie spekulacje, odnoszące się do następstwa po Putinie, oficjalnie głoszone przez resztówki dawnych instytutów kremlistycznych i sowietologicznych, teraz pospiesznie reanimowanych wobec powrotu grozy “na kierunku wschodnim” – niewiele okazywały się warte. Kiedyś przeciwstawiano Putinowi Dmitrija Miedwiediewa, gdy objął po nim funkcję prezydenta, bo ówczesna rosyjska konstytucja – inaczej niż później zmieniona – liczbę dopuszczalnych kadencji limitowała. Jednak młodszy od Putina o pół pokolenia (rocznik 1965) i pochodzący z profesorskiej rodziny Miedwiediew liberałem okazywał się tylko co do środków a nie celów działania, stał się też typowym politykiem biznesowym, najbardziej zainteresowanym pomnażaniem własnych zasobów: o osobistym bogactwie byłego prezydenta i premiera krążą w Rosji legendy.  Pomagał tylko w rotacji u władzy jako uczestnik scenariusza Putina a nie jego oponent. Inny, wymieniany jako pretendent Siergiej Szojgu po pierwsze jest nie Rosjaninem lecz Tuwińcem, co przy obecnym nacjonalistycznym nastawieniu Rosjan całkiem go z sukcesji eliminuje, po drugie pozostaje od Putina młodszy raptem o trzy lata, po trzecie zaś i najważniejsze – jako urzędujący minister obrony ponosi pełną odpowiedzialność za wojnę ukraińską, w tym również za rozczarowanie jakie jej efekt wywołuje w samej Rosji. Bardziej miarodajna może okazać się kandydatura Aleksieja Kudrina (rocznik 1960), kiedyś ministra finansów przez lat jedenaście, za którego rządów spłacone zostały rosyjskie długi.

Tyle, że przed pięciu laty spekulowano, że w roli własnego sukcesora miał go widzieć sam Putin. Gdyby teraz zmiana miała się dokonać gwałtownie, a inny tryb w wypadku państwa prowadzącego gorącą wojnę przeciw kilkudziesięciomilionowemu sąsiadowi i propagandową przeciw reszcie świata, trudno sobie raczej wyobrazić, tamto wskazanie dawnego kasjera Rosji jako putinowskiego delfina może mu bardziej zaszkodzić niż pomóc. Za Kudrinem przemawiać może natomiast fakt, że parę lat temu jako szef rosyjskiego centrum analiz strategicznych przestrzegał, że bez inwestowania w rozwojowe dziedziny Rosja zamieni się w skansen. Co bardziej światli decydenci starali się temu zapobiec, budując podmoskiewskie centrum nowoczesnych technologii Skolkowo. Teraz dzieje się rzeczywiście to, przed czym Kudrin alarmował, ale za sprawą izolacji i sankcji jako ceny agresji przeciw Ukrainie.    

Następca Putina wyłonić się może z nagłego paroksyzmu przewrotu pałacowego. Sam prezydent wydaje się doskonale o tym widzieć. Przecież jeśli swoje wystąpienia telewizyjne wygłasza nie z Kremla, lecz z chronionego specjalnie bunkra na Uralu, to nie dlatego, żeby bał się zachodnich komandosów. Tak jak niemal z niebytu się wyłonił, tak za sprawą dotychczasowych podwładnych może w ponowny niebyt popaść. Przecież dopiero niedawne życzenia, jakie złożył Michaiłowi Gorbaczowowi w dniu 91 jego urodzin, uświadomiły milionom rodaków obu polityków, że… dawny sekretarz generalny jeszcze żyje. Bo pamiętali przecież jak przez mgłę, że ktoś z Gorbaczowych umarł, ale nie wiedzieli już, czy to gensek czy jego do końca elegancka żona Raisa. A przecież jeszcze nieco ponad trzy dekady temu był to najpotężniejszy po Ronaldzie Reaganie a potem jego następcy George’u Bushu seniorze przywódca świata.    

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here