Rekonstrukcja rządu przebiegła pod znakiem zabezpieczania skuteczności pisowskiej maszynki do głosowania. Dlatego Henryk Kowalczyk, reprezentujący niepewną “grupę wiejską” w klubie, która uprzednio utrąciła sławetną “piątkę Kaczyńskiego”, został nie tylko nowym ministrem rolnictwa, ale i wicepremierem. Zaś chociaż inny wicepremier, czynny dżudoka Piotr Gliński zna się na sporcie, do zarządzania została mu już tylko kultura, bo wyodrębnienie tego pierwszego resortu okazało się niezbędne na użytek Kamila Bortniczuka, wprawdzie w sporcie niezbyt biegłego, za to reprezentującego klubową drobnicę.
PiS czekają dwa istotne głosowania w sprawie przyszłości Mariana Banasia, niedawno powołanego na prezesa Najwyższej Izby Kontroli z rekomendacji partii rządzącej, teraz zaś jej głównego oponenta: stał się autorem kłopotliwych dla władzy raportów o roztrwonionym na cele partyjne Funduszu Sprawiedliwości, zaburzonych finansach rządowej TVP oraz kosztach niedoszłych wyborów kopertowych, kiedy to Poczta Polska miała przeprowadzić głosowanie powszechne na prezydenta. Teraz PiS chce pozbawić Banasia immunitetu oraz udaremnić powołanie komisji śledczej w sprawie działań organów państwa przeciw niemu (w tym represji wobec syna), o co wnioskuje opozycja. Dlatego partia rządząca potrzebuje każdego głosu. I do ich pozyskiwania sprowadza się logika większości spośród niedawnych zmian w rządzie.
Podobnymi motywacjami przy kolejnych rekonstrukcjach rządu Jerzego Buzka kierowała się Akcja Wyborcza Solidarność, kiedy to przed niespełna ćwierćwieczem, po wprowadzeniu czterech reform, zwanych wielkimi (chociaż do dzisiaj przetrwała z nich wyłącznie samorządowa), starała się zachować korzystną dla siebie sejmową arytmetykę, obdzielając stanowiskami rywalizujące frakcje.
Kowalczyk aż promienieje…
Powołany na wicepremiera Henryk Kowalczyk dzień później w Sejmie sprawiał wrażenie wprost rozpromienionego. Jeszcze przed rokiem był w partii rządzącej dysydentem: zawieszono go w PiS, gdy nie poparł nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, zwanej wtedy “piątką Kaczyńskiego”. Szkodliwa dla ekonomii polskiej wsi, promowała faktycznie zagraniczną konkurencję naszych hodowców. Jednak wobec oporu społecznego PiS musiał niechlubną “piątkę” zarzucić. Teraz “grupa wiejska” w PiS otrzymała wielką satysfakcję. Odszedł z ministerstwa rolnictwa wielki promotor “piątki” Grzegorz Puda, który nie poradził sobie również z plagą ASF oraz z gospodarczymi następstwami pandemii dla wsi. Krzywdy nie zaznał: objął inne stanowisko ministerialne, od funduszy i polityki regionalnej. Za to Kowalczyk nie tylko został jego następcą w resorcie rolnictwa ale przydano mu tytuł wicepremiera, który poprzednikowi nie przysługiwał.
Grupa wiejska nie ma więc powodu, by narzekać: jej liczebność oblicza się przecież na kilkanaście głosów (tylu posłów przejawiło opór wobec “piątki”), a Kaczyński nadal uznaje, że na godność wicepremiera wciąż nie zasłużył teoretycznie silniejszy lider Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro, pozostający tylko “zwyczajnym” ministrem sprawiedliwości. Prezes dzieli więc i rządzi. Skala wyzwań dla Kowalczyka pozostaje jednak również niebagatelna: poradzić sobie ma, zapewne w trybie negocjacyjnym, z liderem radykalnej AgroUnii Michałem Kołodziejczakiem. Jego formacja organizuje protesty na ulicach i drogach m.in. przeciwko wysokim cenom nawozów i niskim skupu płodów rolnych, a niektóre sondaże dają jej nawet miejsca w przyszłym Sejmie.
Kowalczyk był już chociaż wiceministrem rolnictwa, pełnił też inne funkcje, technokratą pozostaje sprawnym. Za to o walorach Kamila Bortniczuka, nowego ministra sportu, trudno cokolwiek powiedzieć, podobnie jak o atutach jego zastępcy Łukasza Mejzy, co do Sejmu wszedł z listy PSL, a do rządzących przystał później. W tym wypadku to akwizycja głosów rozstrzygnęła o ponownym wyodrębnieniu resortu kosztem domeny wicepremiera Piotra Glińskiego, któremu pozostaje do zarządzania tylko kultura. Dostrzec w tym można niesprawiedliwość wobec jedynego intelektualisty w rządzie Mateusza Morawieckiego, pozostającego mocnym punktem tej ekipy.
Porównania do AWS są korzystniejsze historycznie, za to internautów w dniu rekonstrukcji pochłonęło bez reszty zagadkowe zachowanie prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Wszechwładny lider w trakcie wspólnej konferencji z ministrem obrony Mariuszem Błaszczakiem podsypiał: siedział z zamkniętymi oczami i opadała mu głowa, gdy tamten przemawiał. Za to gdy mówił sam, szamotał się kurczowo z własnym telefonem komórkowym, który odezwał się w nieodpowiednim momencie.
Masowo więc pojawiają się porównania lidera PiS do Leonida Breżniewa, który w ostatnim okresie swoich rządów nad ZSRR znajdował się w podobnej kondycji. Słynne stało się jego spotkanie z aktywem partyjnym Floty Czarnomorskiej, w trakcie którego sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego trzykrotnie odczytał ten sam fragment przemówienia, bo zapominał kartkę przerzucić, a zanim ktoś zdobył się na odwagę i w tym Breżniewowi dopomógł, obecni zmuszeni byli robić dobrą minę do złej gry. Analogie nasuwają się same. Warto też jednak pamiętać, że rozkład ówczesnego systemu okazał się wprawdzie spektakularny, ale… wcale nie natychmiastowy.
…a Morawiecki mniej samotny
Nawet jeśli przypisać Kaczyńskiemu zasadę “po mnie choćby potop”, to na razie gra twardo o zachowanie istniejącego stanu posiadania. I temu, a nie wzmocnieniu rządowej ekipy, niedawne zmiany służą.
Wbrew rozlicznym, nie zawsze głębokim komentarzom, wcale nie jest z ich powodu pokrzywdzony Mateusz Morawiecki. Na odwołaniu za sprawę Elektrowni Turów (którą władze Unii Europejskiej po skardze Czech nakazują zamknąć) ministra klimatu Michała Kurtyki i zastąpieniu go Anną Moskwą tylko zyska. Nowa minister pracowała wcześniej, ale o szczebel niżej, w zlikwidowanym już resorcie gospodarki morskiej. Niewiele oznacza objęcie przez Pudę resortu zajmującego się funduszami i polityką regionalną. Za to zmianą nader istotną okazuje się wskazanie, po dłuższej zwłoce, następcy Jarosława Gowina w resorcie rozwoju i technologii.
Nowy minister Piotr Nowak wydaje się nie tylko ukształtowany na obraz i podobieństwo Morawieckiego, ale bez przesady nazwać go można jego klonem. Albo koszmarem sennym Antoniego Macierewicza, zważywszy, że nowy szef resortu rozwoju jest zarówno absolwentem Wojskowej Akademii Technicznej jak byłym doradcą dyrektora Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Przed laty powołaniu samego Morawieckiego towarzyszył w PiS ogromny opór: w aparacie partyjnym krążył materiał, opracowany przez ekonomistę, zasiadającego dziś w zarządzie jednej z wielkich spółek Skarbu Państwa, w którym nowego faworyta Kaczyńskiego, a wcześniejszego doradcę Donalda Tuska przedstawiano jako “bankstera”, całkiem podporządkowanego globalnym instytucjom finansowym. Wciąż wie Morawiecki, że w partii, co go teoretycznie wspiera, popularny nie jest. Wraz z wprowadzeniem do rządu Nowaka zyskuje kolejnego po Pawle Borysie (wpływowym szefie Polskiego Funduszu Rozwoju) współpracownika, myślącego podobnie, jak sam premier. Zwiększy to jego poczucie bezpieczeństwa.
Piotr Nowak był wprawdzie już wiceministrem finansów pisowskiej ekipy, ale pracował też w Kancelarii Prezydenta Bronisława Komorowskiego. O Międzynarodowym Funduszu Walutowym była już mowa: działał także jako dealer walut w PKO BP, pracował w funduszu hedgingowym Swiss Re oraz przy instrumetach pochodnych w firmie Kalyon. Cybernetyk oraz specjalista od bankowości i finansów, z doskonałym curriculum vitae, dyplomem MBA i niewielką skłonnością do ujawniania osobistych poglądów wydaje się postacią nader charakterystyczną dla rządowej drużyny Mateusza Morawieckiego.
Po raz kolejny okazuje się, jak znakomicie populistyczna w deklaracjach władza i międzynarodowe instytucje finansowe o orientacji liberalnej potrafią grać w jednej orkiestrze. Zaś przełomu w dokonanych w rządzie zmianach, chociaż nie mają też oczywiście kosmetycznego charakteru, trudno się dopatrzyć: dominuje taktyka, obliczona na przetrwanie.
Znaczące, że w rządzie, gdzie na każdą nominację wpływ rozstrzygający zachowuje pomimo swoich publicznych już perypetii z wizerunkiem Jarosław Kaczyński, premierem pozostaje dawny doradca Tuska, a kluczowe ministerstwo gospodarcze objął właśnie były doradca Komorowskiego. Włoski noblista Giuseppe Tomasi di Lampedusa w powieści “Lampart” stwierdzał ustami jednego z bohaterów, zaangażowanych w zjednoczenie Włoch w XIX wieku, że wiele trzeba zmienić, aby wszystko zostało po staremu.