Lech Wałęsa przed wyborami poparł Polskie Stronnictwo Ludowe. Pokojowy noblista wiele razy w trudnych dla Polski momentach wykazał się doskonałym wyczuciem historii, chociaż popełniał błędy, a wiele jego wypowiedzi miało gorszący charakter, jak niedawna o Kornelu Morawieckim.
Łukasz Perzyna
publicysta pnp24
Kto nie zna Lecha Wałęsy, tego może zaskoczyć fakt, że jeszcze tego samego dnia były prezydent wypowiedź z poparciem dla PSL usunął z jednego z mediów społecznościowych. Pozostał jednak jego wywiad telewizyjny, w którym uzasadnia, dlaczego PSL wybrał. Rękopisy nie płoną, jak wiemy z „Mistrza i Małgorzaty” Michaiła Bułhakowa, a nagrania trwają, więc zacytujmy:
– Zależy mi na tym, by PiS przegrał. Kalkuluję tak, by wspierać wszystkie możliwości, które do tego prowadzą – powiedział Lech Wałęsa TVN 24. I dalej rozwinął, jak to widzi: – PO sobie poradzi, natomiast z rolnikami jest problem, dlatego wydaje mi się, że trzeba im pomóc, żeby weszli do parlamentu, bo mogą nie wejść. Wtedy PiS weźmie parę punktów. Tak rozumując, jako stary polityk ustawiam się, żeby osiągnąć dla Polski zwycięstwo [1].
Trudno tej wypowiedzi odmówić spójności i logiki, a z pewnością nie potrzebujemy do jej tłumaczenia pomocy otaczających noblistę doradców o szerzej nieznanych nazwiskach i dorobku (kto wie, kim jest Mirosław Szczerba?), nawet jeśli próbują przy okazji dziennikarzy nie tylko pouczać, ale nawet obrażać. Miejsce, jakie Wałęsa pomimo swoich licznych błędów zajmuje w historii Polski, jego rozpoznawalność w świecie i Pokojowa Nagroda Nobla każą dostrzec w telewizyjnej wypowiedzi byłego prezydenta – nawet jeśli fejsbukową unieważnimy – coś więcej niż kolejny fake news tej kampanii w stylu śmieci Trzaskowskiego w całej Polsce – to autentyczne zdanie z okładki jednego z propisowskich tygodników. Chociaż wiemy, że Trzaskowski jest prezydentem tylko Warszawy, a całej Polski Duda.
Zapowiadając, że zagłosuje na PSL, Lech Wałęsa równocześnie wycofał poparcie dla Platformy Obywatelskiej – Koalicji Obywatelskiej, na której konwencji występował jeszcze w przedwyborczą niedzielę.
Przywódcy Polskiego Stronnictwa Ludowego wstrzemięźliwie odnieśli się do deklaracji byłego prezydenta. Prezes Władysław Kosiniak-Kamysz podkreślił, że o poparcie Wałęsy nie zabiegał. Uznał też, że powinien on przeprosić za wypowiedź o Kornelu Morawieckim. Z kolei Piotr Zgorzelski, miarodajny poseł ludowców zaznaczył, że liczy się każde wsparcie.
Słowa o Kornelu Morawieckim, którego dzień po jego pogrzebie Wałęsa nazwał zdrajcą to jedna z jego wielu budzących sprzeciw deklaracji. Na początku lat 90. mówił o „NATO bis”, które jego zwolennicy interpretowali jako szczebel do członkostwa w pakcie, przeciwnicy – jako alternatywę dla właściwego NATO. Głosił potrzebę wzmacniania lewej nogi, w sytuacji gdy postkomuniści i tak rychło wygrali demokratyczne wybory. Skoro o kończynach dolnych mowa – w 1995 r. chciał podać nogę Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, co przyczyniło się do zaskakującej porażki legendy Solidarności w drugiej turze wyborów prezydenckich. Niełatwo więc wszystkie jego zachowania wytłumaczyć, nawet jeśli jest się egzegetą subtelniejszym niż wspomniany tu już Mirosław Szczerba. Samych tylko lapsusów Wałęsy starczy na pracę magisterską ambitnego studenta – obojętne, politologii czy polonistyki.
Dużo większe znaczenie miały jednak takie momenty, w których Lech Wałęsa – pozbawiony formalnego wykształcenia dawny elektryk ze Stoczni Gdańskiej – wykazywał się fenomenalnym instynktem politycznym, sprawnie oceniając sytuacje, których nie ogarniali jego doradcy z tytułami profesorskimi. W pierwszym okresie legalnego istnienia Solidarności, pod koniec marca 1981 r. w reakcji na pobicie przez służby działaczy w Bydgoszczy, związkowcy parli do strajku generalnego. Sceptyczny wobec tak radykalnego rozwiązania Wałęsa przegrał nawet pierwsze głosowanie w tej sprawie. Zaś stanowisko największego w Solidarności Regionu Śląsko-Dąbrowskiego brzmiało: „strajk generalny(..). Z rządem w ogóle nie rozmawiać”. Jednak to Wałęsa skutecznie przeforsował zawarte last minute porozumienie. Przedłużyło ono czas legalnego działania Solidarności do grudnia 1981.
Z tego, co dziś wiemy, chociaż historycy zwykli podkreślać, że gdybanie w ich nauce nie ma sensu – każdy inny wariant oznaczałby w końcu marca 1981 r. stan wojenny przy oporze społecznym bez porównania silniejszym, choćby ze względu na ciepłą wiosnę i większe poparcie dla związku, niż w osiem i pół miesiąca później. Rozwiązanie siłowe w marcu musiało oznaczać więcej ofiar niż w grudniu. Zaś w razie niepowodzenia operacji dokonywanej siłami krajowego aparatu przymusu wokół granic Polski czekały w gotowości dywizje państw Układu Warszawskiego. Toczące się w obrębie tych granic „manewry sojusznicze” po prowokacji bydgoskiej przedłużono. Część żołnierzy armii nieistniejących już dziś państw – ZSRR, NRD i Czechosłowacji – nie musiała więc nawet wtedy do Polski wkraczać, bo już tu była.
Po raz drugi politycznym instynktem Wałęsa wykazał się, gdy w latach 80. w okresie porażek podziemnej Solidarności, nieudanych protestów ulicznych i chybionych wezwań do strajków – doradcy związani z Kościołem namawiali go do porzucenia formuły i znaku NSZZ Solidarność na rzecz nowych, bliżej nieokreślonych chrześcijańskich związków zawodowych, na których rejestrację władza jakoby skłonna była przystać. Wałęsa się nie zgodził, co zaowocowało zwycięstwem 4 czerwca 1989 r.
Oczywiście porażki, które przyszły zaraz po sukcesie – od oddania komunistom mandatów z nieobsadzonej listy krajowej po prezydenturę Wojciecha Jaruzelskiego – również Wałęsę obciążają. Ale nie był sam: wcześniej w Magdalence w sekretnych rozmowach uczestniczyli zarówno Adam Michnik jak Lech Kaczyński. Zaś radykałowie – w tym ukrywający się wciąż Kornel Morawiecki – wydawali się zmarginalizowani. Nikt nie liczył się nawet z Konfederacją Polski Niepodległej, która wprawdzie do wyborów poszła, ale je przegrała. Pamiętajmy jednak, że gdyby Wałęsa wcześniej przystał na ugodę w wersji propagowanej przez Prymasowską Radę Społeczną – plebiscytu z 4 czerwca 1989 r. w ogóle by nie było.
Przegrany już w wyborach prezydenckich Lech Wałęsa tuż przed kolejnym głosowaniem do Sejmu zaskoczył zabiegających o jego poparcie polityków Akcji Wyborczej Solidarność równie mocno jak teraz liderów Platformy Obywatelskiej. W białostockim Pałacu Branickich, siedząc obok Mariana Krzaklewskiego, oznajmił niespodziewanie, że popiera zarówno AWS, jak Unię Wolności i Ruch Odbudowy Polski. Tym samym wskazał optymalną powyborczą koalicję. Jak wiadomo, utworzyły ją tylko AWS i UW. Ewentualny udział w rządach również ROP Jana Olszewskiego, na warunkach „koalicji nadwyżkowej” dającej bezpieczną z pewną rezerwą, a nie tylko czysto arytmetyczną większość, wykluczyłby podobny kształt prywatyzacji, jaką ostatecznie wtedy przeprowadzono – jeśli tak można w ogóle nazwać ówczesne przemiany własnościowe, skoro nabywcą Telekomunikacji Polskiej okazał się France Telecom, wcale nie prywatny, lecz państwowy.
Być może Wałęsa i tym razem wie więcej niż inni, w końcu pokojowej Nagrody Nobla nie przyznaje się za friko. Z pewnością Lech Wałęsa nie będzie jedynym wyborcą, który niemal last minute przerzuci swój głos z PO-Koalicji Obywatelskiej na Polskie Stronnictwo Ludowe.
Za tym przemawia bowiem fakt, że formuła PO-KO już raz okazała się nieskuteczna: w wyborach europejskich. Szeroki sojusz, nie zamykający bram nawet licznym radykalizmom (z osobistymi przeciwnikami Pana Boga włącznie) zraził wyborców pragnących spokojnej i rzeczowej alternatywy dla PiS. Poza tym koalicja miała tamte wybory wygrać, a nie tylko osiągnąć w nich dobry wynik. To sedno sprawy. Teraz Barbara Nowacka, na wyrost tytułująca Małgorzatę Kidawę-Błońską „panią premier” ,albo internetowa wojowniczka Klaudia Jachira nie oszczędzająca nawet pomnika AK, godzą we wrażliwość wyborców, którym marzy się polityka bez awantur i cechującego władzę PiS wszechwładnego lizusostwa, objawiającego się bezustannym zaczynaniem wypowiedzi od sławetnego „jak słusznie podkreśla pan prezes”.
Takiej wizji polityki, spokojnej i merytorycznej, a może nawet – w planie maksimum – eleganckiej i bezinteresownej, bliższa wydaje się jedyna nowa jakość, zbudowana w tej kampanii. Stworzyło ją Polskie Stronnictwo Ludowe z ruchem Kukiz’15 oraz przedsiębiorcami, współtworzącymi teraz program gospodarczy chłopskiej do niedawna partii. Postulaty emerytury bez podatku czy dobrowolnego ZUS dla przedsiębiorców pozostają bez porównania bardziej zrozumiałe od słynnej już szóstki Grzegorza Schetyny. Poza działaniami Koalicji Polskiej startującej pod marką PSL cała reszta w jesiennej kampanii – to odgrzewane kotlety. Nawet Konfederacja, pozująca na anty-systemową to partia z brodą, choć zapewne jej liderzy nie będą zachwyceni tym porównaniem.
Pewnie o to właśnie chodziło Lechowi Wałęsie. Chociaż odtwarzanie toku jego rozumowania wiąże się z ryzykiem. Wiele razy – nie z winy rozmówców – pozostawał nie zrozumiany. Jak wtedy, gdy powtarzał: jestem za, a nawet przeciw. Albo gdy jeszcze za pierwszej legalnej Solidarności zwracał się do dziennikarzy z pytaniem: – Pomożecie? Wzbudziło to ich śmiech, bo przypomniał się Edward Gierek sprzed dekady…
Ćwierć wieku temu przed kamerą Wiadomości TVP zadałem Wałęsie pytanie, pamiętam to doskonale, bo nasz dialog cytowały zagraniczne stacje telewizyjne a potem krajowe w przeglądzie wydarzeń roku.
– Dlaczego wbrew opinii prawników odwołał pan członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji?
– Bo jestem niezależny, samorządny i nazywam się prezydent.
Prezydentem akurat był Wałęsa słabym, a rozumowanie na zasadzie „Solidarność to ja” doprowadziło do roztrwonienia znacznej części dorobku dziesięciomilionowego ruchu społecznego, podziwianego w całym świecie. Pamiętajmy jednak, że żyjącego polskiego noblistę… mamy tylko jednego. I zapewne zagranica wsłucha się w jego deklarację z powagą i bez złośliwości, cechujących krajowych komentatorów.
Jak sądzisz?
[democracy id=”94″]
Czytaj teksty Łukasza Perzyny, publicysty pnp24.pl:
[1] por. Lech Wałęsa poparł PSL, teraz usunął wpis. Gazeta.pl z 8 października 2019