Miejsce po Hołowni

0
16

czyli kto zagospodaruje centrum polskiej polityki

Polityka bywa okrutna, co oczywiście nie oznacza, że musi być niemoralna. O jej brutalności przekonał się sam Winston Churchill, kiedy wygrał dla Wielkiej Brytanii II wojnę światową po czym przegrał demokratyczne wybory. Ale to właśnie on pozostaje autorem powiedzenia, że demokracja ma same wady ale lepszego systemu rządzenia nikt nie wymyślił. 

Pogląd ten podziela wciąż 80 proc Polaków. Demokracja polega również na minimalizowaniu przymusu. Ogranicza go do sfery podatków, reguł ruchu drogowego oraz w krytycznej chwili – obrony kraju i walki z żywiołem. Skoro więc Szymona Hołowni nie da się zmusić do dalszego sprawowania roli lidera a zarazem depozytariusza nadziei obywateli rozczarowanych praktykami zarówno PiS jak PO, zasadne okazują się rozważania, kto w polskiej polityce zagospodaruje jej umiarkowany środek, zajmowany kiedyś przez Trzecią Drogę, zbudowaną na fali jego sukcesu z 2020 r, potwierdzonego w wyborach parlamentarnych z 15 października 2023 r, kiedy ten sojusz PSL z Polską 2050 umożliwił odsunięcie PiS od władzy, z korzyścią dla Polski.

Szymonowi Hołowni zawdzięczamy również – całkiem niedawno – zduszenie w zarodku fatalnego pomysłu rozczarowanych hunwejbinów pokroju Romana Giertycha, ażeby odwlekając zaprzysiężenie Karola Nawrockiego uniemożliwić mu objęcie funkcji i tym samym podważyć wynik demokratycznych  wyborów prezydenckich pod pretekstem sporadycznych nieprawidłowości odnotowanych w komisjach. Przecieraliśmy wtedy oczy ze zdumienia, bo amok osiągnął taką skalę, że żurnalistka TVN z całą powagą na sejmowym korytarzu pytała jednego z polityków partii rządzącej (z ostrożności, bo pisowiec mógłby jej odpowiedzieć nieuprzejmie), czy ponowne przeliczenie głosów nie wzmocni aby mandatu Karola Nawrockiego. Cześć i chwała Hołowni, że tę psychozę zakończył, publicznie zapowiadając odebranie przysięgi od zwycięzcy wyborów, na którego pomimo jego szpetnych uwikłań (wyzucie seniora z kawalerki czy znajomości z gangsterami) zagłosowało prawie 11 milionów naszych rodaków, o prawie 400 tys więcej niż na jego konkurenta Rafała Trzaskowskiego.

Za nazwanie pomysłu adwokata rodziny Tusków zamachem stanu Hołownia zapłacił wysoką cenę hejtu rozciągającego się od “Gazety Wyborczej” po przeróżne Soki z Buraka, pożyteczne za pisowskich rządów, ale teraz rozdające ciosy już na oślep. Podobne gromy spadły na niego za spotkanie z liderem partii mającej najwięcej posłów, a więc niewątpliwie leżące w zakresie obowiązków Marszałka Sejmu a taką właśnie funkcję pełni od dwóch lat Hołownia. Ze szczególnym oburzeniem przyjęto nocną porę rozmowy z prezesem Jarosławem Kaczyńskim – zupełnie jakby czczony przez autorów tych filipik Donald Tusk przed 33 laty w blasku dnia odwoływał rząd Jana Olszewskiego. Kto pamięta, ten wie, o co chodzi. Kto zaś chce się dowiedzieć, temu odradzam jako źródło film “Nocna zmiana” Jacka Kurskiego, choćby z tego powodu, że całkowicie pomija on istotny wątek tzw. szantażu lustracyjnego, który próbowano, byle tylko u władzy pozostać, zastosować wobec podwładnych pomówionego wtedy o rzekomą agenturalność Leszka Moczulskiego. Pomimo to posłowie Konfederacji Polski Niepodległej zagłosowali wtedy przyzwoicie, za honorem swojego Przewodniczącego.   

Czy PiS wspólnie z KO odegrają rolę umiarkowanych w następnym Sejmie 

W istocie Hołownia robił tylko to, co sam zapowiadał w obu zwycięskich kampaniach – prezydenckiej z 2020 r, kiedy stał się czarnym koniem (trzecie miejsce i 14 proc poparcia) i parlamentarnej 2023, kiedy z kolei został języczkiem u wagi (znów 3. miejsce i 14 proc głosów na Trzecią Drogę): starał się przezwyciężać podziały. Z oczywistym założeniem, że sam na tym nie straci. Nie powiodło się. Z  własnego wyboru opuszcza polską politykę. A nam pozostaje roztrząsanie, kto go zastąpi. Nie na czele zdekapitowanej przez lidera Polski 2050, bo ta nieuchronnie stanie się kanapą – lecz w roli eksponenta centrum politycznego.                 

Jeśli użyć bezdusznego języka strategów politycznych i specjalistów od przepływu elektoratów – problem sprowadza się do tego, kto teraz obsłuży target umiarkowanych wyborców.

Polityka bowiem, podobnie jak natura ze znanego powiedzenia – nie znosi próżni. Kto wykaże się polityczną sprawnością i sprawczością (to zresztą było ulubione słowo Hołowni jako marszałka), ten zagospodaruje zwalniającą się przestrzeń.

Znamy sondaże, wedle których do przyszłego Sejmu oprócz PiS i KO, które – choć odpowiadają za obecną dwubiegunowość – rozsiądą się w centrum sceny politycznej, wejdą jeszcze Konfederacja Sławomira Mentzena i ewentualnie jeszcze Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna z jednej strony, zaś z drugiej Nowa Lewica Włodzimierza Czarzastego i Razem Adriana Zandberga, obie zresztą z minimalną i starczającą tylko na koła a nie kluby reprezentacją poselską.

To jednak sytuacja przejściowa, bo badania opinii wcale nie potwierdzają narastającej radykalizacji Polaków. Wręcz przeciwnie, wskazane już na początku tego skromnego szkicu wysokie nawet jak na Unię Europejską uznanie Polaków dla demokracji pozostaje od wielu lat na niezmiennym 80-procentowym poziomie. Niezmiernie rzadko w jakiejkolwiek sprawie pozostajemy równie zgodni.

Symetryści niczym rewizjoniści 

Rymowanka “PiS, PO, jedno zło” oddaje niewątpliwie przekonania znacznej części Polaków. Publicyści “Wyborczej” stygmatyzują ich mianem “symetrystów”. Podobnie jak niegdyś rodzice wielu z nich naklejali etykietkę “rewizjonistów” tym, co wprawdzie w obalenie komunizmu nie wierzyli, ale zachowali sceptycyzm wobec praktyki socjalizmu realnego. Odłóżmy jednak żarty na bok. Przeciwnicy dwubiegunowego podziału nie zagłosują na żadną z dwóch partii, które go zawiniły. Brzydzą się agresją, więc nie obstawią też żadnej z wymienionych już partii skrajnych.

Na Hołownię w 2020 r. oraz Trzecią Drogę w trzy lata później zagłosowali pragnący odsunięcia PiS od władzy wyborcy, zrażeni jednak do Koalicji Obywatelskiej z powodu łączonych z nią afer z czasów, kiedy rządziła, bądź za sprawą arogancji jej polityków (nagrania ze spelunki Sowa i Przyjaciele) oraz ich zaplecza medialnego (histeria TVN oraz “Gazety Wyborczej” na rzecz jedynej słusznej jednej listy obozu demokratycznego pod batutą Tuska). Ten elektorat nie znika. Tyle, że zostanie w domu, jeśli nic nowego pośrodku sceny politycznej do wyborów w 2027 r. nie wyrośnie. A w tym wypadku PiS nie tylko obejmie władzę, ale rządzić będzie samodzielnie – i samowolnie – nie potrzebując dzielenia się łupami z Mentzenem a tym bardziej z Braunem. Obu ich zresztą wyklina objeżdżający Polskę Kaczyński.

Za wcześnie, by ogłaszać pogrzeb Polskiego Stronnictwa Ludowego, jedynego obecnego pod tą samą nazwą we wszystkich demokratycznych sejmach po 1991 r. Wiele razy podnosiło się z sondażowych nizin. Jednak to nie Władysław Kosiniak-Kamysz pozostaje pierwszym pretendentem do zagospodarowania przestrzeni po niedawnym koalicjancie z Trzeciej Drogi. Nie wiadomo nawet, czy ludowcy do Sejmu pójdą z własną listą czy przykleją się do paternalistycznej i fałszywie patrycjuszowskiej Koalicji Obywatelskiej. Nie za bardzo nawet zaskoczy zwłaszcza ich tradycyjnych wyborców możliwy zwrot o 180 stopni i sojusz z Prawem i Sprawiedliwością. Nowoczesna historia ruchu ludowego mającego 130 lat tradycji zaczyna się przecież od odwrócenia sojuszy przez ówczesne Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, co umożliwiło utworzenie rządu Tadeusza Mazowieckiego w 1989 r. zaś samym ludowcom dało osiemnaście lat udziału w rządach po tej dacie. Teraz jednak najpierw muszą uporać się z własnymi problemami. Co nie zaowocuje raczej otwarciem na innych, spoza własnego wieloletniego elektoratu, który trzeba odbudować.

Na rejteradzie Hołowni nie skorzysta Czarzasty. Dla umiarkowanych wyborców pozostaje dawnym bohaterem afery Lwa Rywina. Reprezentuje przy tym technologię władzy tylko, co zupełnie nie przemawia do wyobraźni. A przy tym zalecanie się Nowej Lewicy do bojówkarzy Ostatniego Pokolenia odstraszy wszystkich, co czują się zmęczeni awanturami. Bo też rzeczywiście odnotowujemy ich nadmiar w rodzimym życiu publicznym.

Jak wiele da się zrobić przez dwa lata, czyli przykład AWS inspiruje i ostrzega

Na obu flankach mamy po dwie formacje wedle sondaży walczące o miejsce w przyszłym Sejmie. Zakładać można, że pewna w nim okaże się masowa obecność tak PiS jak KO, teraz zajętych głównie zwalczaniem siebie nawzajem. Pośrodku pozostaje wolna przestrzeń do zagospodarowania. Dla nowych inicjatyw, jeśli tylko powstaną. Do wyborów pozostają dwa lata. Na taki czas przed 1997 r. nawet nie istniała Akcja Wyborcza Solidarność, która wtedy wybory wygrała. Skutecznie zajęła wolną przestrzeń po skompromitowanych partiach prawicy, ukaranych przez wyborców w 1993 r. jak Porozumienie Centrum Kaczyńskiego czy Koalicja dla Rzeczypospolitej Antoniego Macierewicza a część niedawnych przegranych zwyczajnie skaptowała. Nie chodzi o to, by rekomendować powtórkę tamtej drogi, zwłaszcza, gdy się pamięta jak samą Akcję po czterech latach jej rządów ocenił elektorat głównie za swarliwość i niefrasobliwe podejście do majątku narodowego. Tylko o przypomnienie, jak wiele da się zrobić w polskiej polityce w zaledwie dwa lata. Chociaż Marian Krzaklewski ani główny organizator AWS Janusz Tomaszewski nie byli strategicznymi geniuszami ani wizjonerami, lecz zręcznymi graczami tylko, a w dodatku za konkurenta mieli Ruch Odbudowy Polski charyzmatycznego mecenasa Jana Olszewskiego, którego szanse pogrzebali wtedy za sprawą rozłamu Kurski z Macierewiczem, chociaż program gospodarczy zawarty w ropowskiej Umowie z Polską przygotowanej m.in. przez Dariusza Grabowskiego i Andrzeja Kieryłłę nie tylko w obozie postsolidarnościowym nie znalazł wtedy żadnej godnej merytorycznie konkurencji.  . 

Niewykluczone, że zwolenników cnoty umiarkowania przekona teraz ten, kto pokaże, że polska polityka a tym bardziej życie publiczne nie muszą sprowadzać się do konieczności wyboru między braćmi Kurskimi a tym bardziej pomiędzy Giertychem a Macierewiczem. Nie od rzeczy znów przypomnieć, że psychiatrzy dwubiegunowość uznają jasno za jednostkę chorobową.

Warto też przyglądać się środowiskom, dziś nie tylko w polityce ale i życiu publicznym własnej reprezentacji pozbawionym: to przedsiębiorcy i w ogóle “pracujący na swoim”, młodzież w odróżnieniu od Ostatniego Pokolenia mająca większe ambicje niż przyklejanie się do asfaltu czy rosnąca nie tylko liczebnie ale i zyskująca na znaczeniu (bo jej pracy nie da się zastąpić sztuczną inteligencją) klasa kreatywna. Być może z któregoś z tych środowisk wyjdzie impuls, by skrzyknąć pozostałych. Im uboższa oferta polityków głównego nurtu, tym większa na taki scenariusz szansa.  Zmiana dokonać się może jednak nie wcześniej niż za dwa lata. Na razie zrozumiały w sytuacji zagrożenia ze wschodu tzw. efekt flagi – skupienia się przy sprawujących władzę ugrupowaniach – rozkłada się równomiernie na zakonserwowanie poparcia zarówno dla rządzącej KO jak prezydenckiego PiS. Nie potrwa to jednak w nieskończoność, zwłaszcza, że obie partie władzy nie wykazują się w chwili próby, co już ocenić można, żadnymi nadzwyczajnymi umiejętnościami, chociaż nie brakowało im czasu, by je zdobyć. 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here