W wyznaczonym w Unii Europejskiej i NATO podziale ról przypada nam przyjmowanie uchodźców. Ze Wschodu przyjechało ich już ponad 2 mln, a doliczyć trzeba ich rodaków, co wcześniej u nas pracowali. Polacy masowo przyjmują ich we własnych domach. Tymczasem UE nie przeznaczyła jeszcze na pomoc im ani jednego euro, chociaż wojna zapoczątkowana napaścią Rosji na Ukrainę o świcie 24 lutego trwa już trzy i pół tygodnia.
Prezydent Turcji Recep Erdogan dostał 3 mld euro przed ośmiu laty na potrzeby przygarniętych uchodźców z Bliskiego Wschodu, uciekających nie przed represjami ale po pomoc socjalną, niemal wyłącznie młodych mężczyzn. Uchodźcy z Ukrainy teraz to głównie kobiety i dzieci, z kraju wygnała ich wojna. Gorąca a nie wirtualna. Bomby spadają już nie tylko na Kijów i Charków ale także Lwów i Odessę.
Unia Europejska jednak nie pomaga. Słaby rząd polski nie potrafi niczego od niej wyegzekwować.
Efekt? Do dziś ani jednego euro na pomoc ukraińskim uchodźcom, którzy znaleźli schronienie w Polsce. Tymczasem po 24 lutego, kiedy to rosyjskie czołgi ruszyły na Ukrainę, liczba mieszkańców Warszawy wzrosła o 17 proc. 300 tys Ukraińców dołączyło do 67 tys, którzy pracowali w stolicy już wcześniej.
Przed ogromnym kryzysem humanitarnym ratuje – nas i przybyszów ale pośrednio także i głuchą na ten problem całą Unię Europejską – wyłącznie ofiarność polskiego społeczeństwa. Do własnych domów zapraszają wygnanych przez wojnę braci Słowian nawet osoby starsze, pamiętające rzeź wołyńską i wyczyny ukraińskich formacji pomocniczych mordujących ludność cywilną w Powstaniu Warszawskim. Nie liczą się bowiem historyczne winy, lecz bieżące ludzkie potrzeby. Wystraszone ukraińskie dzieci ani ich matki nie odpowiadają za to, że niedawno radni z Tarnopola nadali miejscowemu stadionowi imię komendanta współpracującej z hitlerowcami Ukraińskiej Powstańczej Armii Romana Szuchewycza.
Ukraińskie dzieci idą do polskich szkół. Poznają tam polskich kolegów i nauczycieli ale także z czasem rzetelny obraz wspólnej, często trudnej historii. Na razie dla ukraińskich gości liczy się dach nad głową, dostęp do lekarza i coś do zjedzenia. Wszystko to zawdzięczają ofiarności zwykłych Polaków. Z wszelkich władz trudny egzamin zdają wyłącznie najbliższe mieszkańcom samorządy. Reszta zawodzi. Podobnie jak wyspecjalizowane organizacje pomocowe, które od początku tragedii dają się dostrzec… wyłącznie w telewizji. Reklamówki kampanii społecznych bywają po prostu głupie, jak dwujęzyczne knajackie “cześć, dziewczyny” – w sytuacji, gdy większość napływających do Polski stanowią kobiety obarczone dziećmi.
Najmniej robią rząd i większość parlamentarna. Ledwie uchwalono ustawę pomocową, niby w consensusie przecież, a już trzeba ją poprawiać, bo różnicowała uchodźców na tych, co wjechali przez przejścia graniczne bezpośrednio z Ukrainy czy tranzytem przez inne kraje.
Autentyczna historia: niepełnosprawny ukraiński chłopak miał trafić na pilną operację do Centrum Zdrowia Dziecka w warszawskim Międzylesiu. W ostatniej chwili okazało się, że go tam nie przyjmą, bo rodzice przywieźli go do Polski przez Słowację, chcąc uniknąć niebezpieczeństwa ostrzału po drodze. Dano im zaraz dobrą radę. Niech znowu jadą na granicę, tyle, że ukraińską. Niech ją szybko przekroczą i jeszcze prędzej wracają do Warszawy, a wtedy w Międzylesiu wreszcie przyjmą ich chorego dzieciaka.
Niemiecki spiringerowski “Die Welt” zastanawia się nad tym, ile przyjeżdżających z Ukrainy kobiet trafi w ręce stręczycieli i handlarzy żywym towarem, jakby był to najważniejszy wątek sytuacji w Europie Środkowo-Wschodniej, której grozi najpoważniejsza od czasów powojennych przesiedleń z lat 1945-47 katastrofa humanitarna. I jakby takie ostentacyjne spekulacje nie obrażały matek, które z narażeniem życia wywiozły spod bomb i rakiet własne dzieci.
Bogate Niemcy gotowe są przyjąć 500 tys uchodźców z Ukrainy, wcześniej deklarowały, że 200 tys. To drwina z sumienia świata, skoro w Bundesrepublice żyje kilka milionów muzułmanów pochodzących z Turcji. Opiniotwórcza “Frankfurter Allgemeine Zeitung” o poziomie wyższym od “Weltu” już na początku kryzysu zakładała, że większość uchodzących przed wojną znajdzie się w Polsce. Powoływała się przy tym, żadnych badań opinii jednak nie przytaczając, na naszą sympatię do Ukraińców.
Kolebka demokracji w Europie – Francja skłonna jest przyjąć 200 tys uciekinierów z Ukrainy. Ludności z Magrebu, skłonnej wykonywać najprostsze prace, której odmawiają miejscowi, barier nie stawiano.
Wiceminister spraw wewnętrznych i administracji w pisowskim rządzie Maciej Wąsik z rozbrajającą jak na wysokiego urzędnika państwowego szczerością wyłuszczył w czwartek, co wynika z wcześniejszej wypowiedzi niemieckiej przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen podczas wizyty w Bukareszcie. Zapowiedziała tam pomoc Unii Europejskiej w wysokości 500 mln euro.
Teraz Wąsik oznajmia, że połowa tej kwoty trafi na Ukrainę – co oznacza dość niezwykły pomysł kierowania pomocy dla uchodźców do kraju… z którego właśnie uciekają. Reszta środków ma być rozdysponowana między państwa przyjmujące wygnańców. Ile z tego dostaniemy – nie wiadomo.
Na razie, powtórzmy: ani jednego euro na ten cel wciąż nie otrzymaliśmy. A napływają do nas coraz to nowi goście. Ratują w ten sposób życie i zdrowie. Nikt, kto ma sumienie, drzwi przed nimi nagle nie zamknie. Co więcej, od początku otrzymują prawo do bezpłatnej opieki zdrowotnej, które wciąż nie przysługuje 2,5 mln rdzennych Polaków. Nikt nie wie, jak długo goście pozostaną: na pewno nawet zwykłe zawieszenie broni nie wystarczy, by wrócili do ojczyzny, a nadziei na trwały pokój nie ma żadnych. Wcześniejsza operacja czeczeńska może wskazywać, że Rosja poprowadzi wojnę długą i niszczycielską.
Polacy nie pomagają Ukraińcom dla pieniędzy, lecz z dobroci serca. Ale środki na powstrzymanie katastrofy humanitarnej znaleźć się muszą. Pomimo obłudy europejskich polityków i nieudolności pisowskiego rządu.