…został tylko inspicjent

Skoro nie tylko sportowe media całkiem bez ironii cieszą się z faktu, że Mołdawia zremisowała z Czechami, naszymi rywalami z grupy eliminacyjnej do Euro, odbierając im tym samym dwa punkty – dowodzi to głębokiej zapaści polskiego futbolu. I to w zaledwie trzy miesiące po największym od 40 lat sukcesie polskiej piłki, awansie od szesnastki najlepszych na katarskim Mundialu. Jego autor trener Czesław Michniewicz zamiast premii otrzymał dymisję. Trudno się więc dziwić, że piłkarze źle grają. 

Nowy selekcjoner Fernando Santos okazuje się kolejnym niewypałem na tym stanowisku po Paulo Sousie. Obaj Portugalczycy mieli wnieść do polskiej piłki element światowości. Sousa nastał po Jerzym Brzęczku, który awansował na poprzednie Euro i podobnie jak Michniewicz został ukarany zwolnieniem. W finałach ekipa Sousy wypadła kompromitująco. Potem zaś trener porzucił Polskę niczym XVI-wieczny król Henryk Walezy, bo zaproponowano mu korzystniejszą finansowo ofertę z klubu z Brazylii (skąd szybko wyleciał) – a rodzimy szkoleniowiec Czesław Michniewicz wprowadził nas na kolejny wielki turniej. W rozstrzygającym o wyjeździe do Kataru meczu pokonaliśmy w pięknym stylu 2:0 wyżej notowaną Szwecję, która wcześniej wyeliminowała Czechów.

Carnavali robi olbrzymi błąd… Boniek i Kulesza również

I właśnie z Czechami, którzy szanse na mundialowy wyjazd stracili w przedostatniej rundzie barażowej, Polska, w Katarze jedna z szesnastu najlepszych drużyn świata, co na mistrzostwach uległa tylko dwójce tam najlepszych: Argentynie i Francji – już po pięciu minutach premiery eliminacji do Euro przegrywała 0:2. W Pradze gospodarze zaskoczyli nas, podobnie jak my Argentynę w 1974 r, kiedy to po powrocie Polski po 36 latach do grona najlepszych (uprzednio w finałach zagraliśmy w 1938 r. we Francji) już w pierwszych minutach gry losy spotkania rozstrzygnęli Grzegorz Lato i Andrzej Szarmach, później jak się okazało najlepsi strzelcy całego turnieju w Niemczech. 

– Proszę państwa, Carnavali robi olbrzymi błąd… Carnavali wypuszcza piłkę z rąk. Gol! – te okrzyki najsilniej przed wyborem Karola Wojtyły na papieża zawiadującego emocjami Polaków komentatora Jana Ciszewskiego kibice zapamiętali do dzisiaj. Zwłaszcza, że dbająca o nastroje społeczne ekipa Edwarda Gierka kazała telewizji powtarzać mecz w różnych porach, “dla drugiej zmiany”, więc spacerując w południe, można było z osiedlowych okien usłyszeć niezapomniany zaśpiew Pana Janka o pechowym Carnavalim. Dobitka Laty po błędzie argentyńskiego bramkarza – a drużyna to była znakomita, bo w cztery lata później, choć między słupkami stał już kto inny, Matildo Ubaldo Fillol, co wtedy obronił karnego Kazimierza Deyny, zdobyła mistrzostwo świata – otworzyła mu drogę do tytułu króla strzelców finałów a drużynie do trzeciego miejsca. 

Kiedy po trzydziestu laty Grzegorz Lato objął posadę prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej wsławił się zachwalaniem “polskiej myśli szkoleniowej”. Przeciwnicy tejże uczynili z tej wielokrotnie potem ośmieszanej formuły ironiczny sztandar akcji poszukiwania po świecie selekcjonera “z nazwiskiem”, celebryty, który sam w sobie stanowiłby chodzący – a raczej siedzący na trenerskiej ławce – marketing polskiej piłki. Zbigniew Boniek, kolejny znakomity zawodnik na czele Związku, stał się ojcem kandydatury Sousy. Jego następca, obecny prezes PZPN Cezary Kulesza, co wielkim graczem nie był – wymyślił z kolei Santosa. Ze skutkiem, jak widać, podobnym.

Motywacja pozostała w Katarze

Przegrać można zawsze, urok futbolu polega przecież na nieprzewidywalności. Piłka jest okrągła a bramki są dwie – mawiał wielki trener Kazimierz Górski, twórca sukcesu z 1974 r.

W hokeju na lodzie nawet poprawna po rzemieślniczemu Francja nie pokona wynalazców tej gry z Kanady, a zwycięstwo Polski nad Związkiem Radzieckim zdarzyło się tylko raz, w pamiętnych katowickich Mistrzostwach Świata z 1976 r.

Nie szokuje więc, że Czesi, którzy pozostają potęgą wyłącznie hokejową a nie piłkarską, pokonali nas w pierwszym eliminacyjnym meczu Euro 2024. Razi za to zupełny brak motywacji naszych piłkarzy. Skład drużyny niewiele się od Mundialu zmienił, za to ambicja została na boiskach Kataru. W Pradze Czeskiej przegraliśmy 1:3, tyle co na niedawnych Mistrzostwach Świata z drugą na turnieju Francją z genialnym Kylianem Mbappe w składzie.

Bez historii – mawia się o takich meczach jak przegrana dla nas premiera eliminacji Euro 2024. Walki nie nawiązaliśmy. Wynik odzwierciedla przebieg gry – zacytować można kolejne piłkarskie powiedzenie.

Wstyd się cieszyć

Do równie smutnych refleksji skłania kolejny, wygrany dzięki “złotej” bramce Karola Świderskiego, mecz z Albanią. Wstyd się cieszyć.  

“Polacy wyleczyli kaca, ale nie rozgrzali serc” – celnie chyba ujął sedno sprawy sprawozdawca “Rzeczpospolitej” [1].

Albania pozostawała przeciwnikiem tradycyjnie nam “nie leżącym” jak mawia się w gwarze piłkarskiej. W drugim meczu eliminacji Mundialu 1986 r, ale jeszcze jesienią 1984 r. w Mielcu ledwie zremisowaliśmy z Albańczykami 2:2, a goście niedługo przed końcem meczu jeszcze prowadzili. Co charakterystyczne, chociaż grupę eliminacyjną wtedy wygraliśmy a w meksykańskich finałach znaleźliśmy się w najlepszej szesnastce, co dopiero teraz powtórzył Michniewicz w Katarze, z lepszym zresztą szczegółowym bilansem – Antoni Piechniczek, po którego rezygnacji przez 16 lat nie potrafiliśmy na żaden kolejny Mundial się zakwalifikować, niechętnie do tamtego spotkania wraca. 

“Po meczu z Grekami [zakończonym wynikiem 3:1 – przyp. ŁP] wydawało się, że spotkanie z teoretycznie słabszą Albanią będzie łatwiejsze, ale tak nie było. Na wiosenne mecze czekaliśmy z lekkim niepokojem. Miałem pretensje do sędziego (..)” – powie po latach biografom [2]. 

Nie przypadkiem Janusz Zaorski w swoim kultowym “Piłkarskim pokerze”, traktującym o ustawianiu meczów w krajowej ekstraklasie, prezentuje migawkę z jednym tylko autentycznym spotkaniem reprezentacji narodowej, które bohaterowie w trakcie rozmowy jednym okiem oglądają w telewizji. To właśnie mielecka gra z Albanią. Dla reżysera remis, stanowiący dowód sportowego upadku polskiej piłki.

Wspomniane wcześniej niepokoje Piechniczka rozproszył w kolejnym już roku Zbigniew Boniek. Chociaż w odstępie 24 godzin musiał zagrać w finale klubowego Pucharu Europy (teraz zastąpionego przez Ligę Mistrzów) w swoim Juventusie i w drużynie narodowej w Tiranie. Jak piszą Beata Żurek i Paweł Czado (“Piechniczek. Tego nie wie nikt”): “Włochom bardzo zależy, by Boniek zagrał przeciwko Liverpoolowi, więc znajdują rozwiązanie. – Giovanni Agnelli, właściciel Juventusu i szef Fiata, podstawił mi prywatny samolot – wspomina Boniek. – Wystartowałem z Brukseli o 2 w nocy. O 4 nad ranem byłem w Tiranie, ale lotnisko nas nie przyjęło, bo w Albanii lotniska czynne były od 7. Na pokładzie było tylko dwóch pilotów i ja. Wylądowaliśmy więc w Bari, zjedliśmy tam śniadanie (..). O godz. 6,30 wystartowaliśmy z Bari. O 7 byliśmy w Tiranie. O 17,30 na stadionie Quemal Stafa rozpoczął się mecz” [3]. 

I to Boniek, chociaż niewyspany, strzelił w nim jedyną zwycięską bramkę, torując naszym drogę do finałów w Meksyku, podobnie jak dzień wcześniej przesądził o triumfie Juventusu nad Liverpoolem w spotkaniu zapamiętanym bardziej z krwawych starć na trybunach stadionu Heysel (gdzie z winy angielskich kiboli zginęło 39 osób) niż z samej gry.

Nic nie wskazuje na to, żeby jedyny gol Świderskiego, teraz Albańczykom strzelony, otwierał perspektywę podobnych jak w 1986 r. sukcesów reprezentacji. Styl gry pomimo zwycięstwa okazał się fatalny. A przecież Michniewicza odwołano pod pretekstem, że drużyna… brzydko grała. Zamienił stryjek siekierkę na kijek. Fernando Santos, podobnie jak Paulo Sousa to żaden dyrygent. Co najwyżej inspicjent, pomimo zarobków gorsząco wysokich (975 tys zł miesięcznie, Sousa miał 840 tys.) na tle boiskowych efektów. Drużyna narodowa przypomina więc chór chłopięcy, wspomnianego dyrygenta pozbawiony, w którego składzie wielu śpiewaków przechodzi w dodatku mutację. I nie wiadomo, czy kiedy się ona zakończy, będą się do zespołu nadawać.

Następny mecz gramy w czerwcu z Mołdawią na wyjeździe. Porażka w Kiszyniowie może sprawić, że nie pojedziemy na Euro, skupiające 24 najlepsze drużyny kontynentu, chociaż jeszcze trzy miesiące temu znaleźliśmy się w czołowej szesnastce świata.  

[1] Polska-Albania 1:0. Wygrana serwowana na chłodno. “Rzeczpospolita” rp.pl z 27 marca 2023

[2] Paweł Czado, Beata Żurek. Piechniczek. Tego nie wie nikt. Agora, Warszawa 2015, s. 360

[3] ibidem, s. 216

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here