…czyli o radzieckiej zmianie patrona ukraińskiego miasta o polskich korzeniach
Kto tak pisał o Polakach i ich wieszczu Adamie Mickiewiczu, przed 125 laty: “(..) politowania godny musiał to być naród, który obrał bez zastrzeżeń takiego poetę na najwyższego swego bohatera i proroka i coraz to nowe pokolenia karmi jego jadowitymi utworami” [1] ? To wcale nie zagadka historycznoliteracka, z tych, jakimi przerzucają się po paru głębszych grzebiący zawodowo w szpargałach z dawnych epok docenci. Autor przytoczonych słów to Iwan Franko, na którego cześć nazwano dawny Stanisławów na Ukrainie.
Ten obraźliwy dla nas cytat dedykuję wszystkim, co utrzymują, że powinniśmy mówić “Iwano-Frankiwsk” zamiast Stanisławów, żeby szanować uczucia Ukraińców.
To mrzonka, bo wcale nie żadni Ukraińcy przemianowali w ten sposób dawne polskie wojewódzkie miasto z międzywojnia. Uczyniły to władze radzieckie w 1962 r, kiedy to ZSRR znajdował się u szczytu potęgi i właśnie upokorzył USA w trakcie kubańskiego kryzysu rakietowego – Moskwa postąpiła tak gwoli pognębienia zarówno Ukraińców jak polskiej pamięci o mieście.
Z matki Polki, demaskator Mickiewicza
Dlaczego na patrona wybrała właśnie Iwana Frankę, marksistę, syna wiejskiego kowala, pisującego nie tylko po ukraińsku (po polsku też, matkę miał Polkę) literata i publicystę – dowiadujemy się z pochodzącego również sprzed 125 lat artykułu profesora Włodzimierza Spasowicza, z zawodu adwokata, ale w historii zapisanego jako wydawca tygodnika “Kraj”, ukazującego się po polsku w Petersburgu, u którego publikowali m.in. Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus, Eliza Orzeszkowa, Józef Ignacy Kraszewski oraz Maria Konopnicka. Inny profesor Ludwik Bazylow w książce “Polacy w Petersburgu” przyznaje: “Historyk ma pewne kłopoty z tym człowiekiem, który – spotyka się takie określenie “był równocześnie Polakiem i Rosjaninem” [sformułowanie Janiny Kulczyckiej-Saloni – przyp. ŁP]. Rosjanie nazywali go różnie, w (..) historiografii radzieckiej nazywa się go po prostu “adwokatem rosyjskim”. W rzeczywistości, mimo, że zasłużył się dla obu kultur, był wyznania prawosławnego i jako adwokat przemawiać musiał po rosyjsku – polskość Spasowicza i jego rodziny nie ulega żadnej wątpliwości (..)” [2]. Zaświadcza o tym dobitnie obrona pamięci Mickiewicza, tyleż żarliwa, co po prostu rzeczowa. Dodajmy, że autora ataku na wieszcza, Iwana Frankę, prof. Spasowicz znał doskonale, bo inne jego artykuły… zamieszczał w “Kraju”. Realiście Spasowiczowi nie przeszkadzało, że Franko był także twórcą “Katechizmu socjalistycznego”.
Skandalista Iwan Franko
Mecenas, profesor prawa na Uniwersytecie Petersburskim, a także przyjaciel Tadeusza Bobrowskiego, wuja i mentora Józefa Korzeniowskiego (piszącego później po angielsku pod pseudonimem Joseph Conrad), Włodzimierz Spasowicz tak naprowadza nas na fenomen skandalisty Iwana Franki: “(..) wypłatał jednocześnie dwa literackie figle, z których jednym mocno obraził swoich rodaków galicyjskich Rusinów, łając ich ostro, a drugim Polaków, ciskając kamieniem na największego ich poetę Mickiewicza, jako apostoła brzydkiego grzechu zdrady. Nikt dotąd jeszcze tak Rusinom nie nawymyślał jak Franko w zbiorku nowel “Obrazki galicyjskie” [3]. On ich nie kocha za brak pomiędzy nimi charakterów za małostkowość, ciasne sobkostwo, dwulicowość i pychę (..). Po takim objawie wcale nie przyjaznych uczuć, wskutek których narodowość własna ciąży mu chyba jak obroża, Franko nie przechodzi i nie zaciąga się do żadnej innej narodowości, bo “zbyt gorąco kocha ideały ogólnoludzkie sprawiedliwości, braterstwa i wolności”, to jest, innymi słowy, zajmuje on ponad narodowościowe stanowisko, w czym niezaprzeczenie jest w tej chwili z sobą samym w zgodzie, bo przewodzi swoim wyborcom jako radykał i socjalista, a dla tego stronnictwa różnice narodowościowe są rzeczą całkiem obojętną” [4]. Spasowicz kpi ze skandalisty Iwana Franki z godną podziwu finezją i kulturą polemiczną.
Najważniejsze, że urodzony na Kresach (w Rzeczycy nad Dnieprem) i rozumiejący Ukraińców doskonale Włodzimierz Spasowicz, broni zarówno ich jak Adama Mickiewicza przed neoficką gorliwością Franki.
Jak kieszonkowiec w tramwaju
Zarzut propagowania zdrady przez polskiego wieszcza, z przywołaniem w tym kontekście nie tylko “Konrada Wallenroda” ale “Grażyny” (zdradziła Niemców jako sojuszników męża, tłumaczy i to poważnie Franko) a nawet… “Ballad i romansów” – da się łatwo po freudowsku wytłumaczyć wspomnianym już neofickim zapałem. Iwan Franko, rocznik 1856, którego jak podaje Janina Kulczycka-Saloni nie dopuszczono do docentury na Uniwersytecie Lwowskim, nie tylko pisał również po polsku, o czym była już mowa, ale korespondował z Elizą Orzeszkową i przyjaźnił z Janem Kasprowiczem a przede wszystkim od 1887 do 1897 r. był współpracownikiem “Kuriera Lwowskiego”, gdzie działał m.in. Bolesław Wysłouch: przedstawiając więc Mickiewicza jako piewcę zdrady i wywodząc to z cech społeczeństwa polskiego czasu rozbiorów – sam mógł mieć poczucie, że się jej dopuszcza. Pewni tego mogli być jego czytelnicy. Znamy strategię kieszonkowców, co w zatłoczonym tramwaju, z ręką w cudzej kieszeni, wykrzykują gromko: Łapaj złodzieja. Kto się wtedy rozejrzy – straci portfel.
O sercach i portfelach
Serca ale i portfele otworzyliśmy przez ostatni rok przed Ukraińcami. Dziesięć milionów z nich przekroczyło naszą wschodnią granicę, ani jednego nie pozostawiliśmy bez opieki. Sąsiadka, przez całe życie samotna, przyjęła pod swój dach ukraińską matkę z dwójką dzieci: dopiero, gdy się wyprowadzili, dowiedzieliśmy się, że sama jest chora na raka i wiedziała o tym, zapraszając do siebie uchodźców. Nie dla pochwał przecież, bo na niedawnym jej pogrzebie nikt nawet o tym nie wspomniał. Podobnie jak weterynarz z 24-godzinnej kliniki nie wiedział z góry, że ktokolwiek napisze o tym, jak za darmo zbadał owczarka niemieckiego: Norę, uratowaną spod bomb i rakiet przez inżynier Milę z Kijowa – a jeszcze na własny koszt zaopatrzył ocalone psisko w niezbędne medykamenty.
Rachunki krzywd i zwycięstwo empatii
Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli – pisał w 1939 r. wielki poeta Władysław Broniewski. Znalazły się wśród nich również krzywdy ukraińskie. Jerzy Giedroyc w rozmowie z Krzysztofem Pomianem wskazywał, że “(..) inteligent ukraiński nie miał gdzie pracować. Po skończeniu studiów, przeważnie w Czechosłowacji, w Polsce nie było dla niego miejsca ani w urzędach ani gdzie indziej. Wobec tego szedł na wieś. Inżynier, który pracował początkowo nawet nie jako kierownik, ale jako pracownik spółdzielni w jakiejś zapadłej wsi, stawiał ją na nogi. Władze polskie zwalczały tę spółdzielczość ukraińską (..). Masłosojuz świetnie prosperował, zaczął wprowadzać swój nabiał na rynek łódzki i docierać do Warszawy. Wobec tego [minister rolnictwa Juliusz] Poniatowski zajął się zwalczaniem Masłosojuzu w obronie spółdzielczości polskiej” [5]. Z wyraźną rezerwą opowiada o tym Giedroyc, szczery zwolennik sanacji i urzędnik jej ekipy, usprawiedliwiający nawet sprawę brzeską, wytoczoną opozycji (bo jakoby Centrolew szykował zamach stanu: współcześni historycy uznają to za fałsz).
Z drugiej strony, warto pamiętać, że aż do 1939 r. w polskim parlamencie zasiadali ukraińscy przedstawiciele, a wicemarszałkiem Sejmu był Wasyl Mudryj. Za to chwalił sanację kolega Giedroycia z redakcji “Buntu Młodych” Adolf Bocheński, poległy później jako saper na froncie włoskim pod Anconą: “Mądre pociągnięcia rządu, jak wprowadzenie do sejmu posłów ukraińskich, otwarcie liceum rolniczego itd. spowodowało odprężenie na tym odcinku, dając znakomite wzmocnienie naszego państwa wbrew wysiłkom elementów endeckich, pragnących na nienawiści narodowościowej zbudować własną władzę. Niemniej jednak głównym czynnikiem decydującym o zmianie nastrojów wśród Ukraińców, była niewątpliwie zmiana naszej polityki zagranicznej, oziębienie stosunków z Rosją (..)” [6]. Dziś działa ten sam efekt, wzmocniony przez “miękką siłę” bezinteresownej pomocy humanitarnej. Chociaż w polskim parlamencie nie ma już ukraińskich przedstawicieli. Po wyborach 1935 r. zasiadło tam 13 posłów i czterech senatorów reprezentujących UNDO (Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne). Ich obecność zaprzecza krzywdzącemu stereotypowi Drugiej Rzeczypospolitej jako więzienia narodów.
Adolf Bocheński podaje w tekście z 1936 r. dwie przesłanki zbliżenia obu narodów słowiańskich: “Ukraińcy będą spokojni wtedy, gdy: 1.) będą mogli w Polsce zaspokajać swoje potrzeby kulturalne i gospodarcze, 2.) gdy interes narodowy będzie im wskazywał, że najlepszym dla nich wyjściem jest w danej chwili współpracować z państwem” [7].
Oba warunki wydają się dziś już spełnione, z tym, że drugi dotyczy uchodźców i emigrantów zarobkowych a nie zasiedziałej tu mniejszości, teraz roztopionej w wielomilionowym morzu przybyszy: wedle najostrożniejszych ale wiarygodnych szacunków przyjezdnych Ukraińców mamy u siebie 2,3 mln [8]. Założyli u nas już ok. 20 tys firm.
To historyczna szansa, chociaż każdy poważny ekonomista potwierdzi, że przybysze psują rodzimy rynek pracy. Podejmują się też jednak zadań, których Polacy nie chcą wykonywać, bo wielu naszych rodaków preferuje zniechęcający do aktywności zawodowej socjal, krótkowzrocznie im fundowany przez oba pisowskie rządy.
Bezspornie też kontakty z ukraińskimi dziećmi na szkolnych boiskach czy ekspedientkami stamtąd w osiedlowych Żabkach zacierają skutecznie historyczne resentymenty. Oceniamy Ukraińców za to, jakimi są dzisiaj, a nie za ich czyny sprzed lat osiemdziesięciu. Ich zaś interesują dodatki na zagospodarowanie a nie polska ocena “akcji Wisła” podjętej przez komunistyczne władze po zastrzeleniu przez faszystów z Ukraińskiej Powstańczej Armii w marcu 1947 r. pod bieszczadzkim Baligrodem gen. Karola Świerczewskiego.
Z codziennej obserwacji płyną raczej sąsiedzkie pogwarki, że dzieci ukraińskie wydają się nawet lepiej wychowane od polskich, zaś uchodźcy, którzy szukali szczęścia kolejno w Niemczech i w Polsce przekonali się, że w odróżnieniu od biurokratów “z Reichu” nie każemy im mieszkać w kontenerach ani nie odbieramy zwierząt domowych.
Rodzi się na bieżąco wielki i nie do pogardzenia, trwały zapewne, kapitał społeczny. Zapracowaliśmy na niego wspólnie. Polacy okazanym naszym gościom współczuciem i empatią. Zaś oni – imponującą zdolnością adaptacji do nowych warunków i pogodą ducha, manifestowaną pomimo zrozumiałego niepokoju o pozostawionych w ojczyźnie bliskich.
Nie przełamie się jednak uprzedzeń, uzasadnianych tragicznymi doświadczeniami historii, wyłącznie nadstawianiem drugiego policzka. Podobnie jak Ukraińcy mają prawo do pamięci o ofiarach przesiedleń ich ludności cywilnej na ziemie zachodnie i północne w ramach “akcji Wisła”, przy czym nie powinni zapominać, że dokonywał ich KBW a nie Armia Krajowa – tak nikt nie może nam odbierać możliwości godnego honorowania Orląt Lwowskich czy ofiar rzezi wołyńskiej. Krzywdy są bowiem głównie po polskiej stronie, chociaż licytować się w tej materii trudno.
Gdy mowa o rzezi wołyńskiej, dokonanej przez UPA od 1943 r. na ludności polskiej, warto pamiętać, że wcześniejsze o ćwierć wieku poświęcenie nastoletnich Orląt Lwowskich zapobiegło podobnym planom.
Za stworzenie podglebia do czystek etnicznych odpowiadają ci inteligenci ukraińscy, którzy rozbudzając rodzimy patriotyzm, zarazem posłużyli się nienawiścią wobec obcych. Niestety Iwan Franko stał się jednym z nich, chociaż zmarł w 1916 r. i trudno obarczać go odpowiedzialnością za późniejsze ekscesy “rezunów”. Ukraiński literat miał prawo mieć swoje negatywne nawet zdanie o Adamie Mickiewiczu, ale on swoje oceny koniunkturalnie rzutował na cały naród polski. Za to wybaczenia nie ma. I być nie może.
Jedynie prawda jest ciekawa – powtarzał pisarz Józef Mackiewicz, tradycyjnie narodom wschodniej Europy życzliwy. Pozostaje uznać to za oczywiste. W historii nie ma miejsca na postawy typu: u cioci na imieninach.
Inaczej zachowywać się będziemy niczym bohater “Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, uparcie powtarzający: “myśmy wszystko zapomnieli”. W tym wypadku szło zresztą o rabację galicyjską Jakuba Szeli, nasz rodzimy, polski wstyd. Po latach zmierzyli się z nim odważnie wielcy pisarze: przed wiekiem Stefan Żeromski w “Turoniu” a niedawno trzydziestolatek Radek Rak (“Baśń o wężowym sercu…”) słusznie uhonorowany za to nagrodą Nike.
Między publicystyką a donosem
Wedle cytowanego już tu Włodzimierza Spasowicza, Iwan Franko w swoim artykule sprzed dokładnie 126 lat “(..) podkreśla, że Mickiewicz zawdzięcza swoje niemoralne pomysły atmosferze, zaraźliwymi miazmatami przepełnionej, w której się urodził i wychował, promowaniu zepsucia, cynizmu i rozkładowych pierwiastków w porozbiorowym społeczeństwie polskim; poezje jego, jak zepsute owoce zepsutego gruntu sączą w dusze ludzkie swoją zgubną truciznę” [9].
Napaść Franki na Mickiewicza ma charakter publicznego donosu. A czas jej delator wybrał nieprzypadkowo: po ogłoszeniu, że zaborczy rząd rosyjski przystał na zbieranie składek na pomnik Mickiewicza w Warszawie. Ten sam, co i dziś stoi pośrodku Krakowskiego Przedmieścia, autorstwa Cypriana Godebskiego. Pozostaje zapewne najpiękniejszym z warszawskich monumentów. Odsłonięto go w setną rocznicę urodzin poety (1898 r.).
“Artykuł mógł zatem przeszkodzić zbieraniu składek i wzniesieniu pomnika” – udowodnił prof. Spasowicz [10]. Pierwodruk miał – co też nie stanowiło przypadku – w niemieckojęzycznym piśmie w Wiedniu [11]. Bo w stolicy państwa austro-węgierskiego “Rusini” jak ich wówczas nazywano lubili siebie prezentować w roli przez Polaków pokrzywdzonych. Zaborca zaś… dzielił i rządził.
W złych czasach Cesarstwa Rzymskiego, z których pochodzi wspomniana zasada, w oryginale “divide et impera”, istniało również prawo, przyznające donosicielowi część majątku ofiary. Ale nawet ono, chociaż tyrańskie, o nazwach miast w nagrodę nic nie wspomina.
Ten nazwał, kto zbudował
Nazwę “Stanisławów” nadał miastu ten, kto je założył w 1662 r. (wcześniej istniała tam wieś Zabłotowo) – Polak Jędrzej Potocki, od imienia własnego ojca. Nic nie wiadomo o tym, żeby prześladował Ukraińców. Jego ojciec również tego nie czynił. Mieszkała później w Stanisławowie oprócz Polaków i Rusinów także znaczna społeczność ormiańska i żydowska, z czasem też austriaccy urzędnicy.
W międzywojniu Stanisławów pozostawał stolicą województwa II Rzeczypospolitej. Wedle spisu powszechnego z 1931 r. liczył 59 tys mieszkańców, najliczniejszą z grup religijnych stanowili tam wtedy przedstawiciele wyznania mojżeszowego. W 1939 r. miał Stanisławów 71 tys. ludności. Potem zaczęły się stalinowskie deportacje, a po realizacji przez Hitlera “planu Barbarossa” akcja eksterminacyjna.
W polskiej literaturze kolegiatę stanisławowską utrwalił na zawsze noblista Henryk Sienkiewicz w trzeciej części “Trylogii” jako miejsce pogrzebu Pana Wołodyjowskiego.
Jedynie prawda jest ciekawa, powtórzyć więc warto za Józefem Mackiewiczem.
Patrioci ukraińscy zdają sobie sprawę z faktu, że o nazwaniu Stanisławowa (ukr. Stanisław) nazwiskiem Franki zdecydował ten sam sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Nikita Chruszczow, który wcześniej jako członek stalinowskiego kierownictwa sowieckiego ponosił odpowiedzialność za zbrodnię sztucznie wywołanego przez władze Wielkiego Głodu na ich ziemi oraz za “rozstrzelanie ukraińskiego odrodzenia narodowego”, jak określa się tam masowe egzekucje pisarzy i artystów w latach 30. Nie zyskamy sobie ich przychylności, wyzbywając się cząstki naszej, polskiej pamięci. Dlatego trudno znaleźć powód, żebyśmy zamiast Stanisławowem w codziennych rozmowach nazywali dawne polskie miasto Iwano-Frankiwskiem. Oficjalną nazwę i tak stosuje się w dokumentach. Zaś Ukraińcy doskonale przecież wiedzą, że Polacy nie chcą im ich miasta odebrać. Ale mówić mamy prawo po swojemu, pamiętając o historii i tradycji, czasem związanych z rodzinnymi korzeniami.
[1] cyt wg: Dr Jan Franko (Ein Dichter des Verrathes) na język polski przełożył i wydał Patriota Polski z przedmową wydawcy, Warszawa 1897, w drukarni gubernialnej
[2] Ludwik Bazylow. Polacy w Petersburgu. Ossolineum, Wrocław 1984, s. 291
[3] por. Iwan Franko. Obrazki galicyjskie, Lwów 1897
[4] Włodzimierz Spasowicz. Pod pręgierzem zdrady [w:] Pisma krytycznoliterackie. PIW, Warszawa 1981, s. 395-396 [pierwodruk:] “Kraj” nr 24 i 31 z 1897
[5] Jerzy Giedroyc. Autobiografia na cztery ręce. Opr. Krzysztof Pomian. Czytelnik, Warszawa 1994, s. 47 i 46
[6] Adolf Bocheński. Medytacje polityczne. “Bunt Młodych” nr 4 z 10 marca 1936; zob. też: Adolf Bocheński. O ustroju i racji stanu Rzeczypospolitej. Opr. Aleksandra Kosicka-Pajewska. Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2000, s. 230-231
[7] Adolf Bocheński. O ustroju i racji stanu Rzeczypospolitej… op. cit, s. 230
[8] por. Spadła liczba uchodźców z Ukrainy w Polsce. Ich integracja wciąż dużym wyzwaniem. Parlamentarny.pl wnp.pl z 27 grudnia 2022
[9] Włodzimierz Spasowicz. Pod pręgierzem zdrady [w:] Pisma… op.cit, s. 397 [10] ibidem
[11] Iwan Franko. Ein Dichter des Verrathes. “Die Zeit”, Wiedeń, nr 130 z 8 maja 1897