Kiedy Polska będzie bezpieczna

0
86

Zapowiadany efekt flagi – skupiania się społeczeństwa wokół rządzących w chwili zagrożenia – nie nastąpił. Z przewidywanego mechanizmu realne okazuje się wyłącznie… samo zagrożenie. Związane z wojną na Ukrainie, masowym przepływem uchodźców oraz atomowymi groźbami Putina.

Syndrom szosy na Zaleszczyki

Widać, że nastroje dalekie są od zaufania do rządzących, że nas skutecznie obronią, skoro jak informuje Polska Agencja Prasowa w sobotę 1 października “pełnomocnik rządu do spraw bezpieczeństwa przestrzeni informacyjnej RP Stanisław Żaryn wydał (..) alert dezinformacyjny w związku z kłamliwą kampanią w mediach społecznościowych o przygotowaniach polskiego rządu do ucieczki” [1]. “Trolle” w sieci podają wiadomości o rzekomych ćwiczeniach ewakuacji najważniejszych osób w państwie, a nawet ustalaniu kolejności, w jakiej mają one zbiec za granicę. Wiemy, o co chodzi. Rocznicę 17 września 1939 r. niedawno obchodziliśmy, a ta tragiczna data kojarzy się Polakom zarówno z inwazją radziecką – dobijającym walczącą już od ponad dwóch tygodni z Niemcami Polskę “nożem w plecy” – jak z ucieczką ówczesnego kierownictwa politycznego i wojskowego szosą na Zaleszczyki, a następnie przez most w Kutach do Rumunii. “Trolle” znają historyczne traumy Polaków, do których się mogą odwoływać.

A jeszcze w marcu br. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego gracko i chwacko powiadamiała, nad czym rozpływał się ten sam Żaryn, o zatrzymaniu w Przemyślu rosyjskiego szpiega. Agenci dopadli go w pokoju hotelowym. Okazał się nim obywatel Hiszpanii pochodzenia rosyjskiego, zidentyfikowany jako agent GRU (kremlowski wywiad wojskowy), posiadający paszporty, pozwalające na legitymowanie się dwoma tożsamościami. Działać miał pod przykrywką dziennikarza. Jak widać jednak, agentów wpływu było więcej.

Rządzący przy tym najbardziej szkodzą sami sobie. Pokazały to maile Michała Dworczyka, który z powodu ujawnienia ich przez rosyjskich hakerów musiał odejść ze stanowiska szefa Kancelarii Premiera. Wydało się, że władza lepiej chroni tajemnice partyjne (choćby związane ze szczegółami inwestycji PiS w “dwie wieże na Srebrnej” z udziałem austriackiego dewelopera), niż państwowe. Nie tylko wśród młodych informatyków krąży mnóstwo anegdot o tym, jak Dworczyk sekrety dworu zabezpieczał hasłem “admin1”. Rażący brak urzędniczej odpowiedzialności nie sprzyja umacnianiu poczucia bezpieczeństwa Polaków.

Czy Szwejki nas obronią przed Putinem 

Wicepremier i minister obrony Mariusz Błaszczak, cieszący się osobistą rekomendacją Jarosława Kaczyńskiego przedstawia zamiar powiększenia armii do 300 tys żołnierzy jako uniwersalną receptę na bezpieczeństwo Polski. Tyle, że w czasach PRL mieliśmy siły zbrojne jeszcze liczniejsze (360 tys), co nie przyczyniało się do dobrego samopoczucia Polaków, bo w ramach Układu Warszawskiego pozycjonowano Ludowe Wojsko Polskie w ten sposób, żeby nie mogło przeciwstawić się radzieckiemu sojusznikowi. Gdyby liczba żołnierzy decydowała o sile, Turcja byłaby globalną potęgą, a nie petentem u możnych tego świata.   

Z wielką pompą i udziałem wicepremiera Błaszczaka w pierwszy weekend października odbyła się na WAT przysięga wojskowa z udziałem 1500 osób. Ślubowanie składali podchorążowie nie tylko z Wojskowej Akademii Technicznej, ale również Akademii Wojsk Lądowych i Akademii Marynarki Wojennej. Zaś minister obrony chwalił się, że w podległych mu szkołach naukę zaczyna w tym roku akademickim ponad 2 tys adeptów oficerskiego rzemiosła, prawie cztery razy więcej niż przed siedmiu laty, gdy PiS dopiero władzę obejmował. Miarą pojmowania apolityczności wojska stało się parokrotnie zaczepianie opozycji w przemówieniu, jakie Błaszczak wygłosił do podchorążych. Więcej zresztą niż o patriotyzmie mówiono o pieniądzach. Dostaną po 4,5 tys zł, chociaż kwalifikacje dopiero… zaczynają zdobywać.   

– Polska jest bezpieczna, kiedy Wojsko Polskie jest silne – mówił wicepremier Mariusz Błaszczak w trakcie październikowych uroczystości.

Tyle, że zapewne nigdy nie było ono słabsze niż obecnie. 

Również za sprawą polityki personalnej szefa MON, który zdymisjonował dowódcę 2 Pułku Rozpoznawczego czyli zwiadu strategicznego z Hrubieszowa płk. Jakuba Garbowskiego. Rzut oka na mapę wystarczy, żeby przekonać się, jaka to ważna jednostka. Jeszcze parę miesięcy wcześniej ten sam płk. Garbowski ceremonialnie odbierał osiemnaście sztuk pojazdów dalekiego rozpoznania “Żmija”.

O co poszło? Błaszczak odwołał Garbowskiego nie dlatego, żeby źle chronił granice z Białorusią i Ukrainą. Czym innym pułkownik podpadł ministrowi. Nie zapewnił należnych warunków odbywającym ćwiczenia adeptom z ochotniczej służby zasadniczej, nowego wynalazku rządzących, zapisanego w przyjętej niedawno Ustawie o Obronie Ojczyzny. Spali w namiotach, ale przecież było lato. A wojsko to nie sanatorium. 

Minister mniej dba jednak o prawdziwych bogów wojny – a za takiego uchodzi w gronie znawców wojskowości płk. Jakub Garbowski – a bardziej o oddaną mu młodą gwardię. Mniejsza o to, że ta ostatnia nic jeszcze nie potrafi. Według wspomnianej już Ustawy o Obronie Ojczyzny, oczka w głowie pisowskich legislatorów, jeszcze na pierwszym roku studiów wojskowych podchorążowie są żołnierzami dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej, ale już od drugiego roku uzyskują status żołnierzy zawodowych. Od razu dostają uposażenie podstawowe tych ostatnich.   

Mszczą się teraz – pod postacią groźby wzniecenia paniki i podatności na “fake newsy” ze sfery zagrożenia militarnego – chałupnicze metody rządzących w kwestii obronności rychło po przejęciu władzy przez PiS. Budowana wówczas gwardia przyboczna Antoniego Macierewicza – Wojska Obrony Terytorialnej – pochłonęła mnóstwo środków, który bardziej przydałyby się przy poważniejszych przedsięwzięciach. Adeptów z WOT powszechnie przezywa się “Szwejkami”, pozostają przedmiotem niezliczonych żartów, powtarzanych przez fachowców z branży obronnej. 

W tym samym okresie, gdy “szweje” bawiły się w wojnę jak umiały, doświadczeni oficerowie, ostrzelani w wojnach interwencyjnych (Irak i Afganistan) i wykształceni na zachodnich akademiach wojskowych masowo odchodzili do cywila, nie godząc się z dyletanctwem dysponentów i upolitycznianiem sił zbrojnych za rządów PiS. Bohater z Afganistanu i Iraku gen. Mirosław Różański, chociaż ma zaledwie sześćdziesiątkę, chodzi dziś w garniturze i doradza Szymonowi Hołowni, a nie rządzącym.

Zaś powiązania byłego ministra obrony Antoniego Macierewicza, ujawnione m.in. w cenionej książce Tomasza Piątka, stawiają pod znakiem zapytania możliwość zachowania przez Polskę tajemnicy strategicznej w jakiekolwiek sprawie. Rozmaite biznesowo-polityczne przedsięwzięcia Macierewicza były finansowane przez Roberta Luśnię, jego kolegę z dawnego klubu poselskiego Ligi Polskich Rodzin, uznanego prawomocnie przez sąd za kłamcę lustracyjnego. Oficer prowadzący agenta Luśnię w służbach bezpieczeństwa PRL – Józef Nadworski pozostawał z kolei w bliskich kontaktach z Markiem Zielińskim, skazanym za szpiegostwo na rzecz wywiadu rosyjskiego już po 1989 r. [2]. Ujawnienie tego łańcucha powiązań wystawia nas na nieustającą i uzasadnioną podejrzliwość sojuszników.

Gorszy od mankamentów tego, co fachowcy nazywają “clearingiem” czyli lustracyjną przejrzystością, okazuje się dla poczucia bezpieczeństwa  los polskiego przemysłu obronnego. Tworzące go zakłady rujnowano, jak na ironię najgorzej wtedy, gdy właśnie przystępowaliśmy do NATO.

O utworzeniu Fabryki Broni w Radomiu władze wolnej Polski zdecydowały dokładnie przed stu laty. Zaczęła produkcję już w 1927 r. W PRL były to od 1951 r. Zakłady Metalowe im. Gen. Waltera. Ich robotnicy zapisali bohaterską kartę 25 czerwca 1976 r. Zaś w 2000 r. ogłoszono upadłość zakładów metalowych Łucznik. Nową fabrykę otwarto w 2014 r. już za premierostwa Ewy Kopacz. Przyszło nam znów odbudowywać, tym razem to, co sami nie tyle zniszczyliśmy, co pozwoliliśmy na to.      

Co może władza, czyli więcej powagi, mniej inscenizacji

Brak prostej recepty na zawarte w tytule zagadnienie. Jednak podstawowym warunkiem, żeby obywatele poczuli się bezpiecznie – czego nie wolno mylić z pojawieniem się rzetelnych podstaw do takiego przekonania – pozostaje jednak poważne ich traktowanie przez władze w kwestiach, obronności dotyczących.

Defiladami, przysięgami i capstrzykami nie ugruntuje się w Polakach pewności, że granice są jak należy chronione. Pogarszają sprawę żałosne inscenizacje, od pamiętnego kiczowatego koncertu “Murem za polskim mundurem” zorganizowanego jeszcze za prezesury Jacka Kurskiego przez TVP po “rekordowe” – jak z dumą informują wojskowi urzędnicy – przysięgi adeptów sztuki obronnej. Tromtadracja w stylu ekipy przedwrześniowej wzmaga tylko siłę przekazu rosyjskich “trolli”, niewątpliwie w sieci nader aktywnych i sprzyja wzbudzaniu paniki.

Miękka siła Polski

Społeczeństwo zarówno w walce COVID-19 jak przy wspomaganiu ukraińskich uchodźców wykazało się wyjątkową dozą współczucia i empatii oraz wolą pomocy wzajemnej. Odrodziły się więzi grupowe, środowiskowe i rówieśnicze. Zwykli ludzie wymieniali się informacjami i skrzykiwali do akcji w dobrej sprawie, zawstydzając urzędników.

Władza musi wyciągnąć z tego wnioski. To dla niej lekcja pokory. Tamy dotychczasowym zagrożeniom nie postawiło słabnące i zbiurokratyzowane, a przy tym nieufne wobec obywateli państwo. Fakt, że pomimo przekroczenia naszych granic przez 6,7 mln. uchodźców (dane z pierwszych dni października br.) nie doszło do kryzysu humanitarnego, przewidywanego przez ekspertów z profesorskimi tytułami…  już przy 3-4 mln uciekinierów, stanowi zasługę nie rządowych sztabów kryzysowych, lecz rozwagi i ofiarności, jaką na masową skalę wykazało społeczeństwo.

Znamy pytanie Stalina, ile papież ma dywizji. Ale i odpowiedź, jakiej – w wiele lat po śmierci kremlowskiego satrapy – udzielił na nie nasz rodak Jan Paweł II. Ekscesy kolejnego moskiewskiego watażki wcale jej nie dezaktualizują. 

Bezpieczeństwo to nie efekt marketingowy, lecz stan psychiczny. Polacy, w odróżnieniu od władzy, raczej zagubionej i pochłoniętej troską o własny wizerunek, zamanifestowali w tych kryzysowych miesiącach imponującą “miękką siłę” (soft power) opartą na powszechnym poczuciu odpowiedzialności i odradzaniu się więzi międzyludzkich. To właśnie ta “siła bezsilnych”, o jakiej w jeszcze trudniejszych czasach pisał przed niemal półwieczem Vaclav Havel. Nie zaszkodzą jej fałszywe przekazy, kłótnie polityków ani wojownicze pokrzykiwania decydentów. Zapewne ją miał na myśli prawie wiek temu Antoni Słonimski, kiedy stwierdzał, że marzy mu się Polska słaba, ale jako dom otwarty dla pokrzywdzonych. Współczesne teorie nazywają to po prostu kapitałem ludzkim, najcenniejszym z możliwych. Jeśli mamy poczuć się bezpiecznie, to nie za sprawą frazesów, wypowiadanych przez biurokratów, lecz odradzającej się wspólnoty.       

[1] Aleksander Główczewski. Kłamstwa w sieci o przygotowaniu rządu RP do ucieczki. Polska Agencja Prasowa PAP.pl z 1 października 2022

[2] por. Tomasz Piątek. Macierewicz i jego tajemnice. Wyd. Arbitror, Warszawa 2017

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 5

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here