Żegnamy prof. Adama Strzembosza (1930-2025)
Pierwszy prezes Sądu Najwyższego – tak nazywała się oficjalnie funkcja, którą kiedyś pełnił. Śmiało da się też powiedzieć, że prof. Adam Strzembosz stał się nie tylko pierwszym ale ostatnim i jedynym, który dał się w tej roli w nowej Polsce zapamiętać. Wytrwale bronił praworządności, ponad politycznymi podziałami.
Ekspresję miał przy tym niezwykłą. Doskonale pamiętam, jak w trakcie jednej konferencji niedługo po zmianie ustrojowej, zwrócił się do dziennikarzy z dramatycznym pytaniem: – Dlaczegoście nas opuścili?
Chodziło wtedy o pozostający w kodeksie karnym przepis, przewidujący karę więzienia za zniesławienie urzędnika państwowego. Do mediów miał żal o to, że nie poparły jego wysiłków na rzecz usunięcia tego reliktu minionej epoki.
Niepokonany – tak we wpisie w mediach społecznościowych określiła go renomowana dziennikarka TVP Justyna Dobrosz-Oracz. Rzadki to dowód i przykład jak autorytet społeczny zyskał sobie sympatię i zrozumienie wśród osób nawet o pół wieku od siebie młodszych i obeznanych z nowymi technologiami przekazu.
Świetnie pamiętam, jak kiedy wobec zarzutów lustracyjnych dotyczących przeszłości Lecha Wałęsy sam prezydent i pokojowy noblista zaproponował, by to sędzia Strzembosz ocenił jego prawną sytuację. Wiadomość o propozycji Wałęsy podano po godz. 20. Natychmiast jako dziennikarz Wiadomości TVP zadzwoniłem do Strzembosza do domu.Nie certował się długo. Wiedział, jakie to dla ludzi ważne. Zaprosił mnie z ekipą telewizyjną do mieszkania w skromnym bloku przy Prostej. Myśmy tam jechali z piskiem opon, a prezes przez ten czas ubierał się w garnitur do nagrania. Wypowiedź prof. Strzembosza ukazała się jeszcze tego samego dnia w wieczornym serwisie.
Rodzeństwo po tajnych kompletach
Adam Strzembosz przed wyborami prezydenckimi w 1995 r. na krótko stał się nadzieją prawicy, próbującej wyłonić kandydata, zdolnego pokonać Aleksandra Kwaśniewskiego. Dla potrafiących liczyć stało się wtedy oczywiste, że nie zostanie nim po swojej kiepskiej kadencji Lech Wałęsa. Strzembosz ze stoickim spokojem uczestniczył w żmudnych procedurach prawyborczych. W trakcie obrad Konwentu Świętej Katarzyny udzielał mojej ekipie wypowiedzi dla TVP pod liczącym sobie 300 lat platanem w parafii ks. Józefa Maja. A w katakumbach w tym czasie koledzy liczyli głosy. Gdy zrozumiał, że nie zyska sobie jednoznaczego poparcia – sam się wycofał. Strzembosz wprawdzie wskazał wtedy Hannę Gronkiewicz-Waltz, ale szybko okazało się, że nadzieje tych, którym nie odpowiada ani Wałęsa ani Kwaśniewski ucieleśni raczej mec. Jan Olszewski.
Wywodził się z rodziny naprawdę niezwykłej. Ojciec był przed wojną adwokatem związanym z Narodową Demokracją, przez pewien czas także zastępcą starosty z Przasnyszu. Zaś Tomasz Strzembosz, brat Adama, w powojennym czasie jako historyk przywracał pamięć o akcjach szturmowych konspiracyjnej Warszawy i Szarych Szeregach. Dla akowców stał się postacią równie ważną jak ich uczestnicy. Badał m.in dogłębnie prawdziwe losy bohaterów “Kamieni na szaniec” Aleksandra Kamińskiego.
Siostra Teresa, kolejna z trójki wykształconego na tajnych kompletach czasu okupacji rodzeństwa Strzemboszów, założyła w wiele lat po wojnie dom samotnej matki w podwarszawskich Chylicach i z wielką empatią nim przez lata kierowała, angażowała się też w ułatwianie adopcji niechcianych dzieci. Służyła tym, których los wystawił na próbę
Kiedy Adam Strzembosz zgłosił się jako kandydat na prezydenta kraju, od jego współpracowników dowiedziałem się, że toczy się sekretny jeszcze proces beatyfikacyjny jego siostry. Dostarczyli mi też archiwalne zdjęcia zmarłej przedwcześnie po długiej walce z nowotworową chorobą Teresy. Postanowiłem w swoim materiale uzupełnić jej historią pierwszą prezentację kandydata. Była to przecież kampania, w której kandydaci do prezydentury eksponowali swoje rodziny: Kwaśniewski żonę Jolantę a Jacek Kuroń syna Macieja, znanego z kulinarnych programów telewizyjnych. Kiedy w newsroomie Wiadomości przedstawiłem z grubsza, jak materiał będzie wyglądać – redaktor wydania Grzegorz Miecugow zgłosił wątpliwość czy przymioty nieżyjącej siostry mają znaczenie dla obrazu kandydata. Zanim jeszcze zacząłem go przekonywać, rzucił się radykalnie prawicowy wiceszef programu Piotr Skwieciński. – Ma tak być i już – zdecydował. Ale Miecugow nie ustąpił. Zamknęli się w jakiejś dyrektorskiej kanciapie i tam debatowali.
Gdy do głównego wydania pozostało już tylko pół godziny, wszedłem do nich bez pukania. – Czas się na coś zdecydować – jasno postawiłem sprawę. Zaproponowałem, że skoro nie potrafią się dogadać, zrobię tylko prostą reakcję z konferencji, na której Strzembosz prezentował swoją kandydaturę.
– Nie, to już daj tę siostrę, to przecież ciekawe, ja tylko myślałem głośno – ustąpił nieoczekiwanie Grzegorz Miecugow. Mnie mógł, bo się szanowaliśmy. Ale tego respektu na zastępcę dyrektora Wiadomości Skwiecińskiego już nie rozciągał. Ten ostatni wyszedł z kanciapy wściekły i na mnie, skoro w minutę udało mi się uzyskać od Miecugowa to, o co on sam, niby szef, daremnie zabiegał przez dwie godziny. Teresa Strzembosz zapewne spoglądała z nieba ze zdumieniem, że pomimo powszechnie znanej łagodności stała się zaczynem sporu aż tak gorącego.
A potem wszyscy przeczytaliśmy w “Gazecie Wyborczej” jak to wiceszef Wiadomości Skwieciński zmusił red. Miecugowa do umieszczenia w materiale o kandydaturze Strzembosza na prezydenta wątku jego siostry. Jedną z niezliczonych i niestworzonych historii autorstwa Agnieszki Kublik, znanej z tego, że w parę lat później ogłosiła moją nominację na rzecznika rządu Jerzego Buzka, o czym nawet wróble w ośrodku wypoczynkowym w Mierkach, gdzie AWS zwykła dzielić posady, nie ćwierkały.
Nie bujał w obłokach, chciał zmieniać Polskę
Z czasem zmieniło się podejście “Gazety Wyborczej” do prof. Strzembosza. Zwłaszcza, gdy za drugich rządów PiS (2015-23) stanowczo i wielokrotnie sprzeciwiał się praktykom władzy doraźnego dostosowywania prawa do sytuacji politycznej. Do pracowników koncernu Agory nie chował urazy, kiedyś atakowany, udzielał im obszernych wywiadów w sytuacji, kiedy przyszło powtarzać rzeczy oczywiste: o wyższości Konstytucji nad ustawami i konieczności respektowania tej pierwszej. Bo PiS własną i prezesa Jarosława Kaczyńskiego wolę polityczną dźwignęło do rangi kategorii źródła prawa i uniwersalnego czynnika sprawczego w państwie. Strzembosz się temu sprzeciwiał, zawsze godnie i inteligentnie.
Niewiele miał jednak w sobie z bujającego w obłokach idealisty. Nie wszyscy pamiętają, że to w czasach kiedy Adam Strzembosz pozostawał I Prezesem Sądu Najwyższego (1990-98) zaczęto budowę nowego gmachu tej instytucji przy warszawskim Placu Krasińskich. Dziś od dawna orzekają tam sędziowie, kłębią się interesanci, kształcą aplikanci a palestra w wolnym od rozpraw czasie plotkuje po bufetach i ustala nowe środowiskowe hierarchie.
Wznosząc nową siedzibę, sędzia profesor nie stracił z oczu tego, co napisano na frontonie tej starej: “Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej”. Kiedy wykuwano te słowa Andrzeja Frycza Modrzewskiego na fasadzie Sądu Grodzkiego przy Lesznie – trwała jeszcze II Rzeczypospolita a rodzeństwo Strzemboszów chodziło do szkoły powszechnej. Potem ulica przybrała nadaną przez okupanta niemiecką nazwę Gerichtstrasse (Sądowa) i przecinała getto, dzielnicę żydowską skazaną na zagładę, zaś Strzemboszowie gdzieś po aryjskiej stronie muru uczęszczali na tajne komplety, pouczani w domu, jak wystrzegać się łapanek. Wreszcie w nowej Polsce, odległej od idealistycznych wyobrażeń nastolatków z Szarych Szeregów, ulicę przy której mieszczą się sądy nazwano imieniem gen. Karola Świerczewskiego, weterana Brygad Międzynarodowych w wojnie domowej w Hiszpanii, poległego potem pod Baligrodem w zasadzce zgotowanej mu przez faszystów z UPA, zaś absolwent prawa Adam Strzembosz podjął z nakazu pracę w ZUS. Z czasem, gdy za sprawą Października powiał cieplejszy wiatr historii – zajął się Strzembosz aplikacją a potem orzekaniem.
Zaś przedmiotem jego badań naukowych stała się przestępczość wśród młodzieży na zaniedbanej warszawskiej Pradze. Trudno o temat bardziej wtedy społecznie ważki. W 1981 r. stał się jednym ze współtwórców programu NSZZ Solidarność (“Samorządna Rzeczpospolita”) jako delegat na jej zjazd w gdańskiej hali Olivii. W stanie wojennym znów go odsuwano i dyskryminowano. Za to w rządzie Tadeusza Mazowieckiego został wiceministrem sprawiedliwości, ustąpił w połowie 1990 roku zrażony brakiem pomysłu na odsunięcie tych, którzy wcześniej pogwałcili zasady niezawisłości sędziowskiej.
Przewodniczył Krajowej Radzie Sądownictwa, która za jego czasu nie stała się przedmiotem podobnych jak późniejsze kontrowersji. Swoje poglądy, z wiarą w odbudowanie autorytetu sądów i przybliżenie ich zwykłemu obywatelowi na czele, zaprezentował parę lat temu w książkowym wywiadzie ze Stanisławem Zakroczymskim, potem głównym prawnikiem obecnego marszałka Sejmu Szymona Hołowni. Pod znaczącym tytułem: “Między prawem i sprawiedliwością”.
Coraz mniej takich ludzi jak on. I to również jeden z powodów, dla których Polska nie staje się w miarę zmiany ustrojowej coraz lepsza dla własnych obywateli. Prof. Strzembosz do końca wierzył, że z czasem będzie to możliwe.
Rówieśnik Mecenasa Jana Olszewskiego i Przewodniczącego Leszka Moczulskiego, Sędzia Profesor Adam Strzembosz, odchodzi jako ostatni tak znaczący reprezentant pokolenia, które nie tylko pamiętało II wojnę światową, ale edukowane na tajnych kompletach, potrafiło wyciągnąć wnioski z jej doświadczeń.
