Najciekawsza książka Leszka Moczulskiego

0
173

Wybór felietonów ze “Stolicy” napisanych przez późniejszego założyciela Konfederacji Polski Niepodległej wychodzi poza ograniczenia związane z czasem, gdy powstawały (1968-77)  i niesie za sobą konkretną wizję historii [1]. Wolną od fatalizmu, taką, w której od człowieka i zbiorowości wiele zależy, zaś poświęcenie zwyczajnych rodaków okazuje się jeszcze cenniejsze od zwycięstw na barykadach i zręczności, wykazanej w trakcie rokowań na konferencjach pokojowych. Warto marzyć – przekonuje nas Leszek Moczulski. Pod warunkiem oczywiście, że się na marzeniach nie poprzestaje. 

Z tomu, przygotowanego przez redakcję “Opinii”, którą przed półwieczem niemal Moczulski kierował, zanim go z tej funkcji wygryzł Andrzej Czuma, dowiadujemy się mnóstwo zarówno w sferze ocen jak faktów. Bo autor nie ograniczał się wyłącznie do roli popularyzatora historii a tym bardziej warsawianisty, chociaż właśnie w “Stolicy” publikował. W zasięgu cenzury wprawdzie, ale czas okazał się obiecujący: układ zawarty z Republiką Federalną Niemiec właśnie potwierdził po ćwierćwieczu nasze zachodnie granice na Odrze i Nysie Łużyckiej, zaś Edward Gierek podjął decyzję o odbudowie Zamku Królewskiego w Warszawie, chociaż przedtem aparatczycy Władysława Gomułki zaręczali, że to niemożliwe, bo podczas wojny spłonęła nie tylko sama budowla ale nawet jej plany. 

Nie tylko Moczulski pisał wtedy chociaż w obiegu oficjalnym to przyzwoicie o historii, czynili to również Andrzej Micewski (“W cieniu marszałka Piłsudskiego”) i Bohdan Cywiński (“Rodowody niepokornych”), a czasem i młodsi autorzy jak Marcin Król i Wojciech Karpiński (“Sylwetki polityczne XIX wieku”) oraz Maciej Kozłowski (“Krajobrazy przed bitwą”). Wspólnie wytworzyli ciśnienie, w którym przestały wystarczać oficjalne pisma i wydawnictwa, a później i formy organizacji społecznej: najpierw pojawił się 2. obieg i Towarzystwo Kursów Naukowych potem partie, z których pierwszą wolną między Łabą o Władywostokiem stała się KPN Moczulskiego. Żal do Moczulskiego, że póki mu na to pozwalano, publikował oficjalnie, to – jak głosi ludowe powiedzenie – pretensja do garbatego, że ma proste dzieci. Kiedyś przodował w tym Jan Walc (złośliwy felieton “Drogą podłości do niepodległości”), co sam wsławił się niefortunnym porównaniem Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego do… ajatollaha irańskiego Ruhollaha Chomeiniego: nawet dla tzw. lewicy laickiej było to za grubo, więc numer biuletynu wycofywano z kolportażu, obrazoburcze zdanie pracowicie zamazywano flamastrem, a całość kierowano na powrót do naręcznej dystrybucji [2]. To zapewne jedyny podobny przypadek w dziejach 2. obiegu wydawniczego w Polsce.                      

Felietonistyka zwykle okazuje się doraźna i ulotna, ta historyczna zaś czasem opiera się na znanych faktach, wartych co najwyżej przypomnienia. Z Moczulskim rzecz ma się inaczej, jego artykuły dla “Stolicy” układają się w dzieło spójne i odkrywcze, odległe od gazetowego “czy wiecie, że…” ale i od wypisywania niemal co tydzień tego samego, w nadziei, że czytelnik zdążył już zapomnieć, o czym to autor rozprawiał w poprzednim odcinku. Opowieść toczy się nie tyle z tygodnia na tydzień, co wartko przez stulecia.

Dowiadujemy się mnóstwa nowego: choćby o planie Jarosława Dąbrowskiego, późniejszego bohatera walk w Paryżu “za naszą i waszą wolność”, którego plan opanowania zawiadywanej przez Rosjan Cytadeli miał szanse odwrócić losy Powstania Styczniowego (jak wiemy, sterroryzowana przez pozostające w gotowości armaty z twierdzy Warszawa faktycznie się w czynne działania insurekcyjne z 1863 roku nie włączyła, jeśli pominąć słynnych “sztyletników”), gdyby nie sprzeciwili się temu kunktatorzy z własnego obozu pomysłodawcy. Bp powstańcze kierownictwo dzieliło się wówczas na “białych” i “czerwonych”, przy czym drugi z tych kolorów jeszcze przez ponad pół wieku nie nabrał wtedy dla Polaków wcale znaczenia pejoratywnego.

Kreśląc genezę odzyskanej przez Polskę niepodległości na tle sytuacji w przegrywającej I wojnę światową Rosji, wykazuje Moczulski zasługi rewolucji lutowej z 1917 r, tym samym wydatnie umniejszając znaczenie tej bolszewickiej, październikowej. Cenzor to puścił zapewne dlatego, że obie rosyjskie rewolucje nakładały mu się na siebie, bo wcześniej na WSNS przy KC PZPR nieuważnie słuchał wykładów perfekcyjnie je odróżniającego prof. Jaremy Maciszewskiego. Pomimo śmierci autora ten tekst nie zestarzał się wcale, w czwartym roku złowrogiej “pełnoskalowej” agresji Władimira Putina pozostaje ważny, a lekturę jego polecić warto wszystkim, co w tych mrocznych czasach utrzymują, że Rosji jakoby brak tradycji demokratycznej, do której można się odwołać. Rangę wspomnianego felietonu podnosi fakt, że wyszedł spod pióra nie tylko przedniego dziennikarza  ale i polityka, wielokroć choć niesłusznie pomawianego o nacjonalizm. I który w parę lat po jego napisaniu rzucił hasło niepodległości Polski a tym samym pierwsze podobne od czasu Węgier z 1956 r. wyzwanie kremlowskiemu imperium, w odróżnieniu od tamtego, rychło rozjechanego czołgami interwentów – całkowicie pokojowe i oparte na koncepcji stopniowego odzyskiwania przez Polaków ich państwa, a współbrzmiące z nauką społeczną powołanego na rok przed powstaniem KPN na Stolicę Piotrową Karola Wojtyły oraz przesłaniem walki bez przemocy właściwym utworzonej z kolei w rok później Solidarności. Co wyrosła także z polskiej historii.

Wyjątkowe znaczenie ma otwierający wybór, dokonany po benedyktyńsku i kompetentnie przez Mirosława Lewandowskiego, szkic o Mikołaju Koperniku. Leszek Moczulski wykazuje, że uczony, co wstrzymał Słońce i ruszył Ziemię mógł swoje odkrycie ogłosić wyłącznie w ówczesnej Polsce. W demokracji szlacheckiej, gwarantującej wolność sumienia i osobistą nietykalność. W każdym innym państwie wielki astronom za poglądy wyrażone w “O obrotach sfer niebieskich” zostałby jak Giordano Bruno spalony na stosie. 

Chociaż artykuł Moczulskiego oddający sprawiedliwość polskiej historii perfekcyjnie wpisywał się w hucznie świętowany przez ekipę gierkowską Rok Kopernikański (związany z 500-leciem urodzin wielkiego astronoma), Mieczysław F. Rakowski uznał go za nacjonalistyczny i zlecił polemikę z nim Wojciechowi Giełżyńskiemu, swojemu podwładnemu w “Polityce”.  Jednak jego tekst cenzura zatrzymała, żeby po raz wtóry nie popularyzować Moczulskiego, bo to przecież nacjonalista. I tak koło się zamknęło.

Prawdziwi bohaterowie historii

Nacjonalizm lidera KPN to mit. Wystarczy przeczytać chwytające za serce jego artykuły o Powstaniu w Getcie Warszawskim. Zwłaszcza porównanie równie tragicznych losów dwóch wybitnych postaci, ucieleśniających wektory ówczesnych postaw: dowódcy insurekcji Mordechaja Anielewicza oraz szefa gminy Adama Czerniakowa niemal do końca wierzącego w ocalenie współrodaków drogą dogadania się z Niemcami, niczym bohater opowiadania Artura Sandauera “Śmierć liberała” jednego z najbardziej przejmujących świadectw wojny w literaturze. Za to  Moczulski potwierdza w swojej felietonistyce tygodniowej opinię o nim jako wyjątkowym erudycie, swobodnie chociaż zawsze w konkretnym celu żonglującym datami, faktami i liczbami oraz układającym je w ciągi przyczynowo-skutkowe, czego inni równie misternie nie potrafią. Nigdy jednak nie traci z oczu człowieka. Cywila, rodaka wspierającego dzielnie i czasem za wysoką cenę tych, co  konspirują lub walczą.  Zafascynowany Józefem Piłsudskim, co do niepodległości doszedł szlakiem Legionów, a obronił ją dzięki manewrowi znad Wieprza latem 1920 r. – Moczulski nie zawęża patriotyzmu do wojskowego ani insurekcyjnego czy spiskowego.                                 

Jego miarę, oprócz roztropności, stanowi poświęcenie. Felietony o Wrześniu 1939 r, okupacji hitlerowskiej a zwłaszcza Powstaniu Warszawskim brzmią niezwykle współcześnie, bo drobiazgowo wyszczególniając straty, zarówno ludzkie jak materialne, wydają się gotowym backgroundem do toczącej się obecnie debaty o reparacjach i zadośćuczynieniu. Chociaż kiedy powstawały, pojednanie polsko-niemieckie dopiero się zaczynało. Za sprawą pierwszych nad Łabą i Renem wizjonerów, co jak Willy Brandt, Walter Scheel i Hans-Dietrich Genscher zamiast wzorem jednego z poprzedników Konrada Adenauera ubierać się do zdjęć w krzyżackie płaszcze, uznali nie tylko granice Polski ale i historyczną winę własnych rodaków za wywołanie najkrwawszej z wojen. Która zaczęła się w Polsce. Tam też podążyła skłonna do odkupienia grzechów ojców młodzież z Ruchu Pokuty, a wśród wolontariuszy za darmo porządkujących przekształcony w muzeum obóz oświęcimski znalazł się Niklas Frank, rodzony syn dawnego Generalnego Gubernatora Hansa Franka, tego, co zapisał się w historii wydaniem osławionego okólnika – który Moczulski szczegółowo omawia – iż niemieckie patrole mają prawo strzelać bez ostrzeżenia i legitymowania do każdego Polaka, który im się wyda podejrzany. Dużo wcześniej, jak wiemy, Hans Frank został szefem związku prawników niemieckich. Znany z lekkiego pióra przyszły przewodniczący KPN znakomicie podobne paradoksy wychwytuje. Co  nie znaczy, że tylko nas bawi. Bo jeśli trzeba – przeraża.                          

Jak w opisach Powstania Warszawskiego, kiedy nie ogranicza się do relacjonowania bezsprzecznej zresztą waleczności zdobywców Pasty ani sprytu żołnierzy “Radosława” Jana Mazurkiewicza, co nocą przebrani w niemieckie uniformy przeszli ze Starego Miasta do Śródmieścia przez Ogród Saski, bo zdezorientowani hitlerowcy bali się razić swoich – ale daje również wstrząsającą panoramę poświęcenia, cywilnego bohaterstwa i męczeństwa zabijanych bez różnicy płci i wieku mieszkańców Woli i Ochoty a także wielu innych dzielnic.      

“Oto zeznanie świadka K. Belina-Brzozowskiego. Mieszkał on w domu przy ul. Brackiej 20. 10 września budynek ten zajęli Niemcy (..). Niemcy wyciągali młode kobiety i gwałcili je. (..) Niemiec spostrzegł moją siostrę i wciągnął ją do sąsiednich ruin. Na ratunek pospieszyła moja matka i stara wychowawczyni, Eleonora Szymańska. (..) 3 listopada udało się mojemu ojcu odnaleźć miejsce zbrodni… na terenie ruin odnalazł on zwłoki mojej matki, siostry i wychowawczyni…” [3].     

“Egzekucja na podwórzu kuźni przy ul. Wolskiej 124. “…Wszyscy zostali spędzeni na plac, obok kuźni – zeznał J. Grabowski. – Ja wyszedłem razem z żoną… córką Ireną lat 4 i synem Zdzisławem Jerzym 5 miesięcy. Na placu przed kuźnią padł rozkaz, aby wszyscy położyli się na ziemi. (..) W pewnej chwili Niemcy zaczęli strzelać z karabinu maszynowego i z karabinów ręcznych, a także rzucać granaty w tłum leżących ludzi. Po jakimś niedługim czasie strzelanina ustała. Niemcy przypędzili nową grupę ludzi… Ludzie ci położyli się na placu i na nowo rozpoczęła się strzelanina, która trwała z przerwami na dobijanie poruszających się, co najmniej 6 godzin. Po mnie żandarm trzy razy przeszedł butami, sam ranny nie byłem, ale żona i dzieci zostały zamordowane. Słyszałem, jak żandarm mówił, by dobić mego 5-miesięcznego synka, który płakał, po czym posłyszałem strzał i dziecko ucichło”” [4].

Ci, którzy marzą, mają rację  

Leszek Moczulski nierzadko szokuje nas pokazaniem ceny, jaką nasi przodkowie zapłacili za przyszłą wolność i niepodległość, ale zarazem przybliża ułatwiające zrozumienie logiki dziejów nawet odległe historycznie dylematy: zarówno podchorążych i ludu spod Arsenału w trakcie Nocy Listopadowej jak ówczesnej sejmowej opozycji, co jak wiemy rwónież po wybuchu powstania zwlekała z detronizacją cara Mikołaja z sakry króla Polski, licząc do końca na rozwiązania dyplomatyczne. Ale zarazem nie tai, że wszyscy oni, bohaterowie z lat 1830-31 uratowali rewolucje we Francji i Belgii, przeciwko którym zamierzała interweniować Rosja. Podobnie plastycznie kreśli możliwości i realia związane z odbudową władz na uchodźstwie i tworzeniem konspiracji w kraju po klęsce wrześniowej z 1939 r. czy decyzją o wybuchu Powstania Warszawskiego, o którym tyle już tu było mowy. Wiele uwagi poświęca nie tylko postaciom posągowym jak Józef Piłsudski, Wincenty Witos czy Gabriel Narutowicz ale i dramatowi Edwarda Rydza-Śmigłego, chociaż ten ostatni okazał się przecież nieudacznikiem pod względem tak politycznym jak wojskowym. I w dodatku uciekł z kraju. Co nie znaczy, że zapomni o Stefanie Starzyńskim, który jakże odmienną drogę wybrał.        

Z wypiekami na twarzy śledzili czytelnicy tygodnika opis bitwy pod Lenino, prezentujący żołnierskie bohaterstwo ale zarazem wysokie straty i ujawniający, że w walce tej poległ co piąty z uczestniczących w niej Kościuszkowców od gen. Zygmunta Berlinga. A wsparcie radzieckie okazało się iluzoryczne. Podobnie jak po uchwyceniu przyczółków na Czerniakowie i Powiślu we wrześniu 1944 r, kiedy generalissimus Józef Stalin nie chciał pomóc warszawskim powstańcom.

Zamykający prawie 400-stronicowy tom felietonów Moczulskiego kończy szkic z podróży na wschód, którego ostatnie słowa, pomimo upływu ponad 50 lat brzmią niezmiernie współcześnie i jakby wciąż coś nowego i jeszcze nam nieznanego zapowiadały a nawet podpowiadały, chociaż w międzyczasie zmieniła się nazwa tak państwa (z ZSRR na Rosję) jak miasta (z Leningradu na Petersburg), które autor wtedy odwiedzał: “To miasto, podobnie jak moje miasto, w historii było miastem buntu (..). Teraz oglądam sobór, który postawiono 90 lat temu, na miejscu, gdzie bomba rzucona przez rosyjskich i polskich rewolucjonistów rozerwała cara Aleksandra. Tego samego, który tak twardo oświadczył w Warszawie: “Dość marzeń, panowie, dość marzeń! – A jednak ci, którzy marzą, mają rację” [5].        

Potem Leszkowi Moczulskiemu paszportu już nie dawano, w pięć lat po publikacji tego artykułu założył Konfederację Polski Niepodległej.        

Redakcja “Opinii”, publikując jako numer specjalny zbiór jego felietonów ze “Stolicy” z pewnością uhonorowała Przewodniczącego, zanim jeszcze minął rok od jego odejścia na wieczną wartę, w sposób najdoskonalszy z możliwych. Dzięki temu otrzymujemy kolejną książkę Leszka Moczulskiego. Przy czym, o ile o miano najwybitniejszej mogą rywalizować: zmieniająca nasz sposób myślenia o 1939 r. “Wojna Polska”, zapowiadająca wielką zmianę ale i przestrzegająca przed niebezpieczeństwami w drodze do niej “Rewolucja bez rewolucji”, erudycyjna i pionierska w Polsce “Geopolityka”, a także pokazująca tak format autora jak małość jego oszczerców “Lustracja” – to ta najnowsza wydaje się ze wszystkich najciekawsza, bo niesie ze sobą kompletną wizję historii: jej stawania się i sensu. Tej historii, którą Leszek Moczulski nie tylko opisywał, ale współtworzył za cenę siedmiu lat życia, spędzonych za kratami. Więcej, niż dane mu było zasiadać w Sejmie wolnej Polski, gdy niepodległość, której hasło wysunął kiedyś jako pierwszy, stała się już faktem.  

[1] Leszek Moczulski. Wybór tekstów z tygodnika “Stolica” z lat 1968-77 [w:] “Opinia” nr 150, wydanie specjalne 2025

[2] por. “Biuletyn Informacyjny” nr 33

[3] “Opinia” nr 150, op cit, s. 250-251 

[4] “Opinia” nr 150, op. cit, s. 253

[5] ibidem, s. 388

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.7 / 5. ilość głosów 12

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here