“Królobójcy” Wacława Gąsiorowskiego, znanego jako autor powieści historycznych zwłaszcza z epoki napoleońskiej nie są wbrew tytułowi tylko szkicem o zamachowcach. Renomowany twórca “Huraganu” i “Roku 1809” zbudował esej z dramatycznych paroksyzmów dziejowych, pokazał jak przemoc rodzi przemoc. Zaprezentował w jaki sposób okrucieństwo państwa przyczynia się do determinacji jednostki czy częściej grupy owładniętej przeradzającym się w obsesję zamysłem zgładzenia tyrana.

Polska miała to szczęście, że dzięki zbiorowej rozwadze dziesięciomilionowego ruchu Solidarności, wyrastającej z wcześniejszych tragicznych doświadczeń historii od wojny i Powstania po kolejne tragiczne miesiące z kalendarza czasów PRL, a także za sprawą charyzmy Jana Pawła II czy instynktu liderów jak Lech Wałęsa czy Leszek Moczulski oraz roztropności doradców z Janem Olszewskim i Władysławem Siłą-Nowickim – patriotyczny cel zrealizowała bez użycia przemocy. Drugi raz w XX wieku, poprzednio w 1918 r. niepodległość uzyskano przy najmniejszej liczbie ofiar. Podobnie skuteczną strategię wyrzeczenia się gwałtu wybrali demokraci chilijscy czy filipińscy czy czarna większość w RPA pod wodzą Nelsona Mandeli. Nie oznaczało to jednak końca historii, jak głosił wkrótce po tych wydarzeniach Francis Fukuyama, nawet w świecie po rozpadzie systemu komunistycznego i upadku lokalnych dyktatur przemoc znalazła nowe, również globalne formy i wciąż rozwijała się także w wielu starych koleinach.

Mordercy królów… 

Poetę Zbigniewa Herberta w latach 80 zafascynowali tytułowi dla jego wiersza “mordercy królów”: “po zamachu oddają się bez oporu / znoszą tortury mężnie nie proszą o łaskę (..) żadnemu z nich nie udało się zmienić biegu historii / ale z pokolenia w pokolenie szło ciemne posłanie / więc godne zastanowienia są te małe ręce / małe ręce w których drży pewność ciosu” (z tomu “Raport z oblężonego Miasta”). Bardziej współcześni siewcy przemocy zainspirowali również noblistkę Wisławę Szymborską do napisania tekstu “Terrorysta, on patrzy”, którego bohater obserwujący tłum już po podłożeniu bomby nie tyle czuje się panem życia i śmierci, co wie, że faktycznie okazuje się nim przypadek. Wacława Gąsiorowskiego zainteresowali oni kilkadziesiąt lat wcześniej, chociaż jego wznowiony teraz szkic czyta się jakby został napisany wczoraj.
Michał Komar w książce “Zmęczenie” wskazuje, że terroryzm jako termin prawa międzynarodowego oznacza stosowanie gwałtu dla osiągnięcia celów politycznych. W codziennym przekazie terrorystą nazywamy raczej obcego, swojego zaś raczej elegancko partyzantem czy bojownikiem [1]. Przy czym “(..) rewolucja i wojna tworzą przestrzeń doświadczenia, konieczności, losu, w której spazm terrorystyczny jest miarą porządku i normalności. Terroryzm jest sprawą ludzi zabijających i zabijanych” [2]. 

…i zabójcy przechodniów

Przez bramki, wykrywające niebezpieczne przedmioty, przechodzimy na lotniskach i w gmachach rządowych, nawet w sądach, a w wielu miastach zagranicznych również w metrze i supermarketach. Dawny strach władców, zgodnie z formułą Komara, stał się doświadczeniem codziennego lęku zwykłego człowieka. 

Terroryzm: przemoc dotykająca wszystkich, którzy znaleźli się w fatalnej dla nich chwili w pechowym miejscu dotyka współczesny świat jako druga zapewne po pandemii plaga, rodzi przy tym równie okrutne przeciwdziałanie (pamiętne “podtapianie”, eufemizm oznaczający paskudną torturę, stosowaną wobec podejrzanych przez wywiad amerykański również w naszych mazurskich Kiejkutach).

W nowojorskich bliźniaczych wieżowcach World Trade Center śmierć zaskoczyła bez różnicy zarówno wpadających tam w zamierzeniu na kwadrans dostawców pizzy jak spędzających w tym miejscu szesnaście godzin dziennie sprzedawców giełdowych instrumentów pochodnych.  W Paryżu parę lat temu zamachowcy strzelali z broni maszynowej do przechodniów na ulicy. Oswajamy się z tą rzeczywistością podniosłym gestem albo bronimy ironią, tak dzieje się z każdą potwornością, wdzierającą się w nasz porządek świata.

Pamiętam, jak w rozmowie z moim ojcem, który wcześniej wykładał na Politechnice w niemieckim Bochum żartowałem może nie całkiem śmiesznie, pytając czy przypomina sobie studenta z Trzeciego Świata, który na zajęciach częściej dopytywał się o starty niż o lądowania samolotów. Bo właśnie w Bochum, odległym o siedem godzin szybkiej jazdy samochodem od polskiej granicy pobierał nauki Mohammad Atta, później dowódca komanda, które wbiło porwane pasażerskie samoloty w oba nowojorskie wieżowce Centrum Handlu Światowego. Zaś dwie czy trzy zimy temu zapalaliśmy z moją przyjaciółką znicze przed ambasadą francuską przy Pięknej, gdzie mimo siarczystego mrozu tłumnie zgromadzili się w odruchu symbolicznej solidarności warszawiacy w dzień po paryskim zamachu.

Czasem dramatyczne zdarzenia związane z terrorem indywidualnym, w odróżnieniu od toczących się gdzieś o dziesiątki tysięcy kilometrów wojen, rozgrywają się w uderzającej od nas bliskości, jak w 1980 r, gdy o kilkaset metrów od śródmiejskiej podstawówki nr 38, którą wtedy właśnie kończyłem, w hallu stołecznego hotelu “Victoria” Mossad postrzelił śmiertelnie palestyńskiego bojownika Abu Dauda, co z kolei stanowiło odwet za rolę terrorysty w planowaniu zamachu na izraelskich sportowców podczas olimpiady w Monachium (1972 r.), kiedy to w trakcie nieudolnej próby odbicia zakładników przez niemieckie służby zginęli wszyscy: sprawcy i ofiary.

Demokraci na celowniku

Jeśli zaś mowa o zamachach na przywódców, to z rąk terrorystów ginęli w ostatnim stuleciu zwykle nie tyrani ale politycy tak charyzmatyczni jak twórca idei walki bez użycia przemocy i ojciec niepodległości Indii Mahatma Gandhi, wyróżniajacy się osobowością amerykańscy demokraci: prezydent John Kennedy i jego brat Robert, prokurator generalny, wreszcie twórcy pokoju na Bliskim Wschodzie Anwar Sadat i Ichak Rabin. Polskiego ministra Bronisława Pierackiego terroryści ukraińscy zabili w latach 30. właśnie dlatego, że postanowił złagodzić politykę wobec mniejszości narodowych, co dla nacjonalistycznych bojówkarzy oznaczało by nieuchronną utratę racji bytu. 
Wszystkie wspomniane tu zdarzenia miały miejsce… już po publikacji książki Wacława Gąsiorowskiego (poznajemy jej wersję wprawdzie uaktualnioną przez autora, ale… z 1932 r), który odszedł na zawsze w roku dziejowej pożogi – 1939. Ale też każde z nich da się wytłumaczyć opisywanymi w niej mechanizmami. Dowodzi to niezwykłej przenikliwości autora jak również roztropności wydawnictwa MG, które w niemal sto lat po pierwodruku postanowiło ponownie książkę opublikować. Bo też… jest się w co wczytać.

 Sumienie Europy

“Od pewnego czasu do rozmaitych cnót przybyło Europie sumienie. Wielkie, bardzo wrażliwe i nad wyraz sprawiedliwe sumienie. Skąd się to sumienie wzięło, nie wiadomo (..). Europa idzie dalej, idzie naprzód. Z dnia na dzień podejmuje coraz humanitarniejsze idee, myśli o rozbrojeniu, o pokoju powszechnym i już tylko postanawia poskramiać żółte niebezpieczeństwo – a oprócz tego rada by pałace budować anemicznym papogom i sanatoria suchotniczym, a więc za chudym na zabicie cielętom” – zauważa z sarkazmem Gąsiorowski [3].      

Wskaże też autor, jak europejscy liderzy zachowują się w dalece ważniejszych sprawach: “Na przykład była rzeź Armenii. Lecz gdy Turcy wyrżnęli aż dwa tysiące bezbronnych mieszkańców, Europa się oburzyła i złożyła w Konstantynopolu trzy pięknie wystylizowane noty dyplomatyczne. Turcy wyrżnęli jeszcze drugie dwa tysiące Ormian, aż przestali, pewnie obawiając się nowej serii pięknie kaligrafowanych not dyplomatycznych. Przy czym, urzędowe źródła dowiodły natychmiast, że sułtan jest bardzo a bardzo uprzejmym człowiekiem, trochę może nerwowym, lecz jeśli ktoś musi mieć tyle żon i takie wydatki!” [4].

Od czasów Michała z Montagne i za sprawą jego “Prób” esej stał się gatunkiem literackim nie tylko pełnoprawnym, ale najbardziej wymagającym. O ile bowiem zdarzają się słabe wiersze czy marna powieść to nie ma kiepskiego eseju: niepowodzenie w tej konkurencji bezlitośnie kwalifikuje się jaki grafomanię. 

Zaś Gąsiorowski grafomanem nie jest, podejmuje trud eseju historycznego, wymagający nie tylko lekkiego pióra ale erudycji przewyższającej zawartość treściową wielkiej encyklopedii powszechnej. Podobnie jak czynił starszy o pięć lat od niego Stefan Żeromski (“Na probostwie w Wyszkowie”, “Snobizm i postęp) czy następcy: Paweł Jasienica (“Polska Piastów” i “Rozważania o wojnie domowej”) i Andrzej Micewski (“W cieniu marszałka Piłsudskiego”, “Polityka staje się historią”), Wojciech Giełżyński (“Budowanie Niepodległej”) i Bohdan Cywiński (“Rodowody niepokornych”)  czy jeszcze bardziej współcześni Marcin Król (“Stańczycy”, “Józef Piłsudski: ewolucja myśli politycznej”) i Wojciech Karpiński (“Cień Metternicha”). 

Dygresje i oceny Gąsiorowskiego dotyczą tyranii i terroryzmów na całej kuli ziemskiej, wywodzone są od człowieka pierwotnego, widać tu wpływ Karola Darwina (autor był przecież redaktorem kluczowego dla rodzimego pozytywizmu “Przeglądu Tygodniowego”), który jak wiemy programował też młodego Romana Dmowskiego. Ale narracja eseistyczna skupia się na jednym kraju tylko: Rosji. To o niej traktują “Królobójcy”. Nie tylko dlatego, że wobec braku niepodległej Ojczyzny autor przyszedł na świat jako carski poddany. Aż po napisaniu broszury o pobycie cara Mikołaja II w Warszawie musiał uchodzić za granicę. 

Krwawa statystyka cesarstwa

Wybór zawężenia tak nośnego tematu to – rzec by można – kwestia statystyki. Pamiętajmy, że urodzony w sześć lat po Powstaniu Styczniowym autor wychowany w szkole polskiego pozytywizmu umie nie tylko liczby przytaczać ale czynić z nich budulec wniosków i teorii. 

Z 26 carów moskiewskich dokładnie połowa zakończyła panowanie w gwałtowny sposób. Zabójcami okazali się czasem… ich własni synowie (Aleksander I w ten sposób pozbył się ojca Pawła), niekiedy anarchiści (Aleksander II padł od bomby Polaka z Narodnoj Woli Ignacego Hryniewieckiego) wreszcie bolszewicy (od rewolweru komisarza zginął ostatni z carów Mikołaj II, czekiści wymordowali też całą rodzinę cesarską).
Sami carowie pozostawali jednak jeszcze okrutniejsi od swoich prześladowców. Dwaj najwięksi twórcy potęgi państwa uśmiercili nawet własnych synów: Iwan Groźny w porywie gniewu zaś Piotr I z wyrachowania. 

Oprócz okrucieństwa osobną przesłankę rozkręcenia spirali terroru stanowi jednak tępota i brak odpowiedzialności władzy. 
“Rien” [Nic] – zanotował król Francji Ludwik XVI w swoim dzienniku pod datą 14 lipca 1789 r, a tego właśnie dnia lud Paryża zdobył Bastylię i zaczęła się rewolucja francuska.
– Jeśli nie mają chleba, niech jedzą bułki – radziła z kolei pospólstwu jego małżonka Maria Antonina. 

Oboje, jak wiemy, skończyli na gilotynie. 
Autokraci rosyjscy nie byli wiele mądrzejsi. 
Mikołaj II, obudzony w środku nocy i sprowadzony wraz z żoną, pięciorgiem dzieci i służbą do piwnicy zarekwirowanego kupcowi Ipatjewowi domu w Jekaterynburgu, spytał wymachującego rewolwerem komisarza Jurowskiego w chwilę po tym, gdy ten czekista obwieścił, że wszyscy zostaną straceni:
– To znaczy, że nas nie wywiozą?
Wcześniej bowiem była mowa o ewakuacji…

Wacław Gąsiorowski chociaż musiał uciekać przed ochraną, nie ulega antyrosyjskim resentymentom. Wskazuje na kilkusetletnie demokratyczne tradycje Republik: Pskowskiej i Nowogrodzkiej, na skuteczne i zgodne funkcjonowanie wspólnot chłopskich w dawnej Rosji, nie zataja też ofiarności ani hartu ducha dekabrystów czy narodowolców, nie przypisując im zarazem politycznej mądrości, bo z prawdą historyczną byłoby to sprzeczne. Nie gloryfukuje też demokraty Kiereńskiego, skoro ten – w kraju prowadzącym wciąż wojnę światową – wydał rozporządzenie, że w armii żołnierze… nie muszą już salutować oficerom.     

Anarchiści i bolszewicy

Fascynującą lekturą okazuje się “esej w eseju” – opowieść o walce Narodnej Woli z państwem Aleksandra II, okupionej niezliczonymi ofiarami (często z grona osób przypadkowych, bo nie ma szlachetnych terrorystów, oszczędzających cywilów) ale też wreszcie zwycięskiej, bo car nie zmarł śmiercią naturalną. Nihiliści dopadając cara nie zmienili ustroju, ale jego samego dużo wcześniej na pewno, czyniąc kłębkiem nerwów ogarniętym obsesją zagrożenia także najbliższe otoczenie panującego. Zwłaszcza zaś jednego z nich, odkąd wyszedł cało z zamachu: oto “wielki żandarm cesarstwa, naczelnik sławetnego Trzeciego Oddziału, Loris-Milikow gdy go ominęła kula Młodeckiego, został liberałem. Dotąd srogi, zaślepiony reakcjonista, zaczął przebaczać, darowywać winy, wracać z Syberii setki zesłańców” [5].    

Zaś profesorowi Witoldowi Modzelewskiemu jako autorowi współczesnych esejów o stosunkach polsko-rosyjskich z pewnością będzie przyjemnie, że jego ocenę iż Lenin był tylko niemieckim agentem, wysłanym podczas wojny, by zniszczyć państwo rosyjskie Gąsiorowski już przed bez mała stu laty uznawał za jedyną i poparł ją licznymi argumentami [6].

Dlaczego Rosja? – spytać można po raz kolejny. Na co sam Wacław Gąsiorowski odpowiada jasno: “Mord polityczny tutaj jeszcze rozstrzyga, jeszcze przez wieki całe za najwyższy będzie służyć argument. Zaznał tej prawdy nawet pan Uljanow, nawet Lenin bolszewicki, kiedy go w dniu 30 sierpnia 1918 r. Dora Kaplan potraktowała dwiema kulami rewolwerowymi” [7]. Jak wiemy, przywódca rewolucji przeżył potem jeszcze sześć lat, ale co to było za życie: słynne ostatnie zdjęcia Lenina ujawniają przerażającą degenerację jego organizmu.

Zaś słuszność tezy Gąsiorowskiego, dotyczącej Rosji ponuro potwierdzają zamachy czeczeńskich islamistów na szkołę w Biesłanie i teatr na Dubrowce (okrutnie symboliczne: na dzieci i kulturę), jak również posądzenia wobec służb specjalnych o ich inspirowanie, całkiem jak w czasach ochrany i Narodnej Woli. 

Niezwykle aktualna i wnikliwa pozostaje ta książka sprzed stu lat, nie zestarzała się wcale jak “Szwoleżerowie gwardii”. To nie rekomendacja, tylko stwierdzenie faktu. A na poziomie faktów właśnie, ich łączenia i interpretacji Gąsiorowski pozostaje mistrzem.
W “Królobójcach” z potwornościami przeplata się często humor oczywiście czarny czy wprost makabryczny. Zatrzymanego za nieudany zamach na Aleksandra studenta Karakozowa przychodzą oglądać wysocy carscy urzędnicy. Ten pomimo śladów tortur zachowuje rezon i zagaduje do nich niby to przyjaźnie:

– I co, wasze wieliczestwo, mówiłem, że nic z tego nie wyjdzie. Że zamach się nie uda.
Biurokraci zaraz pierzchają w panice, bo wiedzą, że ochrana szuka inspiratorów próby zabójstwa nie w gronie anarchistów lecz w kręgach dworskich i urzędniczych.
Ciekawy okazuje się los innego bohatera tej historii: “Do osób, które wbiły się w pamięć współczesnych łącznie z Karokazowem należy mużyk Komisariew, który w chwili strzału stał w pobliżu Karakozowa i miał podobno schwytać go za rękę i w ten sposób celność strzału udaremnić. Faktem jednak jest, iż niewątpliwie Komisariew pierwszy pojmał niedoszłego zabójcę. Mużyk więc uznany był za wybawcę cesarza i jako taki obsypany łaskami (..). Biedny mużyk, oszołomiony bogactwem i zaszczytami wpadł w manię wielkości i po kilku miesiącach powiesił się z rozpaczy, gdy odmówiono stanowczo jego nowym żądaniom” [8]. Opowieść ta więcej mówi o naturze dyktatury niż niejedne uczone wywody. Przypominają się klimaty ciekawej prozy Josepha Conrada “W oczach Zachodu”, gdzie znajdujemy podobne paradoksy: student wydaje ochranie kolegę-sprawcę zamachu, chociaż sam jest ubogim bastardem a wie, że anarchiści walczą za takich jak on.

Zapewne byłaby to najlepsza z Conradowskich powieści, gdyby nasz wielki piszący po angielsku rodak nie zrezygnował w ostatniej chwili z zakończenia, w którym donosiciel już jako stały agent służb żeni się na emigracji z siostrą ofiary na rzecz bardziej poprawnego politycznie wariantu z przyznaniem się do winy i ekspiacją. Jednak gdyby o jakości literatury przesądzać miało to, co w niej budujące, Maria Rodziewiczówna byłaby pisarką wyżej notowaną od Andre’a Gide’a lub Jean-Paula Sartre’a z ich często ostentacyjnie niemoralnymi bohaterami. 

Powieści Gąsiorowskiego porwą dziś już tylko koneserów, zaś jego esej może być wciąż odbierany poprzez współczesne konteksty. Czy to dobrze? Pewnie tak, skoro nawet w ostatnich latach zdarzało się słyszeć próby usprawiedliwiania choćby terroryzmu czeczeńskiego czasem od tych samych rezonerów, którzy wzruszali się losem ofiar z World Trade Center, jakby życie w Teatrze na Dubrowce czy szkole w Biesłanie było mniej warte niż w nowojorskich dwóch wieżach. 

Przy czym sam Wacław Gąsiorowski jako autor “Królobójców” wydaje się na tyle jednoznaczny, że raczej nie spotka go paradoks, właściwy książce młodszego o dziewięć lat Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego, doradcy białogwardyjskiego dowódcy Kołczaka, który tak opisuje historyk literatury Piotr Kuncewicz w książce “Agonia i nadzieja”: “Warto (..) zatrzymać się nad głośną biografią “Lenin” (1930), która zażywała sławy jako pozycja antyradziecka. Otóż trudno ją naturalnie uważać za laurkę, ale trzeba przyznać, że postać Lenina jest ukazana nie bez sympatii i zrozumienia, co więcej, staje się zrozumialsza i, o paradoksie, wręcz sympatyczniejsza niż w nieznośnie ulizanych hagiografiach. Możliwe, że to także działanie perspektywy czasu” [9]. Enkawudziści, którzy w podwarszawskim Grodzisku rozkopali grób biografa Lenina, bo nie wierzyli, że naprawdę zmarł w styczniu 1945 r. (data śmierci Ossendowskiego jest symboliczna, podobnie jak październik 1939 r. w wypadku Gąsiorowskiego) dziwiliby się zapewne takiej interpretacji, że dawny przyjaciel barona Ungerna von Sternberga rozumie czy prawie wybiela wodza rewolucji. Ale habent sua fata libelli… 

[1] Michał Komar, Zmęczenie. Wyd. Wszechnica Społeczno-Polityczna, Warszawa 1985, s. 12
[2] Komar, Zmęczenie, op. cit, s. 16
[3] Wacław Gąsiorowski. Królobójcy. MG, Warszawa 2021, s. 18-19 
[4] Gąsiorowski, Królobójcy, op. cit, s. 19-20
[5] ibidem, s. 181 
[6] por. Witold Modzelewski. Polska – Rosja. Rok 1919 – Refleksje na minione stulecie. Wyd. Instytut Studiów Podatkowych, Warszawa 2019, s. 21   
[7] Gąsiorowski, Królobójcy, s. 319
[8] ibidem, s. 150
[9] Piotr Kuncewicz. Agonia i nadzieja. Literatura polska od 1918, t. 1. Polska Oficyna Wydawnicza “BGW”, Warszawa 1993, t. 1, s. 142

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here