czyli cała prezydentura Andrzeja Dudy

Wszyscy powinniśmy mu być wdzięczni za wyeliminowanie z polskiej polityki Macierewicza i Kurskiego. Zawetował też pięć złych ustaw. Ale cała reszta jego kadencji to porażki i zaniechania.     

Zostanie mu zapamiętane, jak w szczycie walki z pandemią Andrzej Duda zabłysnął twierdzeniem, że jeśli są warunki, by chodzić do sklepu, to są również, by pójść na wybory. Można to porównać do słów premiera Włodzimierza Cimoszewicza, który w trakcie powodzi stulecia powiedział poszkodowanym, że trzeba się było wcześniej ubezpieczyć.

5 lat prezydentury Dudy wydać się może groteską – ale nie frankowiczom, którym „PAD” (jak go po bizantyjsku nazywają zatrudniani przez niego biurokraci) obiecywał pomoc i nie dotrzymał słowa. Nie rozbawi też rolników, których zapewniał, że im załatwi dopłaty bezpośrednie równe francuskim i niemieckim. Nie rozśmieszy także mec. Jolanty Turczynowicz-Kieryłło, która dała ludzką twarz jego kampanii, zanim po pierwszych atakach na nią przyjął – całkiem nie po męsku i nie po harcersku choć był w ZHP – jej rezygnację.

Pięciolatka jak w socjalizmie

5 lat tej prezydentury to nie burleska ani farsa, bo zbyt wiele krzywd się z nią wiąże: od zawiedzionych frankowiczów poprzez sędziów, których znieważał kojarzeniem ich z poprzednim ustrojem (chociaż o zmianie pokoleniowej we wciąż niedoskonałym zresztą wymiarze sprawiedliwości dawno przesądziła biologia nie polityka) po poszkodowanych przez pandemię, obrażonych niefortunnym porównaniem wizyty w komisji wyborczej do zakupów w sklepie. Nie ma się więc czym pochwalić.  

Raczej to tragikomedia. Lech Kaczyński i Bronisław Komorowski też się na urzędzie nie przepracowali, ale kadencja Dudy to czas całkiem dla Polski stracony – niczym dawna pięciolatka socjalistyczna. Za to poczucia humoru mu nie brakowało, skoro rymował Ojczyznę dojną racz nam zwrócić Panie, co miało parodiować sposób myślenia opozycji. Jednych rozśmieszył, inni wolą aby – skoro taki katolik – przynajmniej Boże coś Polskę zostawił w spokoju, kolejni zaś jego samego czynią obiektem licznych żartów.  

Lech Kaczyński ani Bronisław Komorowski nie dorobili się powszechnie rozpoznawalnych przydomków, bo ani „mlaskacz” ani familiarny „prezydenciunio” w odniesieniu do pierwszego z nich nie dawały się specjalnie zapamiętać, a odnazwiskowy „Komor” w ogóle był ksywą nijaką. Duda został Adrianem – za sprawą znakomitego serialu telewizyjnego, w którym bez końca wyczekuje w przedpokoju prezesa, wciąż nie będąc przyjętym, bo przy tytułowym uchu tegoż stale obecni są inni. Powinien się uczyć od Wołodymyra Zełenskiego, który odbył drogę odwrotną – najpierw zagrał w sitcomie nauczyciela, tak uczciwego, że wybierają go prezydentem Ukrainy, a potem już w realu sam ten urząd objął. Dudzie jednak brakuje charyzmy, zresztą mieli ją tylko dwaj pierwsi prezydenci wywodzący się z biegunowo odmiennych obozów i środowisk: Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski.

Do dobiegającej końca kadencji Dudy pasuje formuła, jaką wydany przed półwieczem „Poczet królów polskich” opisywał Bolesława V Wstydliwego panującego w Krakowie od 1243 do 1279 r: „Długie i niedołężne rządy Bolesława obfitowały w wiele smutnych wydarzeń” [1].               

Kadencja Dudy kończy się pandemią, która oczywiście dotknęła cały świat, ale w rzadko którym kraju tak jak w Polsce wszystkie władze z prezydencką włącznie okazały się tak zupełnie bezradne wobec samej zarazy jak również jej gospodarczych następstw. Zapłacą za to jeszcze przyszłe pokolenia.

Zaczął zaś swoje urzędowanie Duda gorszącym apelem do rządu Ewy Kopacz, żeby nie podejmował strategicznych decyzji czyli po ludzku powiedzmy: nie wykonywał swoich obowiązków. Gdyby ministrowie go posłuchali, zasłużyliby na Trybunał Stanu.

Już pierwsza decyzja prezydenta Dudy przekreślała nadzieje na to, że oderwie się od macierzystego układu politycznego: na dzień dobry ułaskawił Mariusza Kamińskiego. Kwaśniewski też uwolnił od odpowiedzialności karnej dawnego partyjnego druha Zbigniewa Sobotkę ale była to jego decyzja ostatnia a nie pierwsza i nie podjął jej w trakcie toczącego się postępowania, co w wypadku Dudy, doktora praw przecież uznano za… prawniczą herezję.   

Potem, gdy rządy objął PiS, jedna z dwóch partii, z której Duda się wywodzi (zanim został podwładnym Jarosława Kaczyńskiego należał do Unii Wolności) było już tylko gorzej. Likwidacja telewizji publicznej i sprowadzenie jej do roli aparatu propagandowego rządzących obciąża prezydenta, który ma w tej kwestii narzędzia do działania (jest m.in. jednym z „organów powołujących” Krajową Radę RiTv). Z kompetencji w sprawach polityki zagranicznej prezydent nie skorzystał, żeby zapobiec upokorzeniu Polski w sprawie nowelizacji ustawy o IPN penalizującej przypisywanie nam odpowiedzialności za Holocaust – gdy odwracające ten zapis zmiany pisano pod dyktando dygnitarzy z państw obcych. Symbolem poniżenia, jakie nigdy od czasów Bolesława Bieruta nie spotkało prezydenta Polski okazały się okoliczności podpisania umowy w Waszyngtonie: w trakcie tego zdarzenia Duda stał jak lokaj, a Donald Trump rozsiadł się wygodnie. Zabrakło też działań prezydenta w sprawie niebezpiecznej dla Polski amerykańskiej „ustawy 447”, wspierającej odzyskiwanie mienia bezspadkowego pozostałego po ofiarach Holocaustu w Polsce  przez założone w wiele lat po wojnie organizacje, chociaż ofiary, o których majątek chodzi, pozostawały obywatelami Rzeczypospolitej Polskiej.

Bilans wydaje się miażdżący, chociaż Duda ma też dla polskiej polityki zasługi, których nie wolno pominąć

Człowiek, który uwolnił nas od Macierewicza i Kurskiego                 

To za sprawą prezydenta odeszli w polityczny niebyt dwaj najbardziej toksyczni przedstawiciele obozu rządzącego: Antoni Macierewicz z Ministerstwa Obrony Narodowej i Jacek Kurski z TVP. Zakapiorów sceny publicznej zastąpili odpowiednio: układny w typie wiecznego asystenta prezesa Mariusz Błaszczak oraz współautor kultowej „Konspiry” o podziemiu czasu stanu wojennego Maciej Łopiński. 

W obu wypadkach Duda postawił na swoim i objawił zdolności polityczne, których w innych sprawach mu brakowało. Żeby pozbyć się Macierewicza, zawarł sojusz z premierem Mateuszem Morawieckim, który nie chciał nielojalnego ministra w rządzie: wspólnie urobili Kaczyńskiego. Głowa Kurskiego, mniejsza o to ile warta, której Duda domagał się, bo zarzucał szefowi rządowej TVP przygotowanie ataków na prezydenta i rodzinę – stanowiła cenę za ważny dla PiS podpis pod ustawą dającą rządowym mediom 2 mld zł  przed wyborami.

Gdy idzie o jego własne interesy a nie o Polskę – Andrzej Duda polityczne rozgrywki prowadzi perfekcyjnie. Niezależnie od motywacji, za dobicie Macierewicza i Kurskiego zasłużył na wdzięczność rodaków, również nie związanych z obronnością ani nie oglądających TVP dla której brat wicenaczelnego „Gazety Wyborczej” okazał się największym szkodnikiem w historii. Tyle, że to trochę mało jak na pięć lat prezydentury.

Zawetował też Duda kompletnie absurdalną prawnie ustawę degradacyjną (2018 r.) – o pozbawieniu stopni wojskowych za dzialalnośc niezgodną z racją stanu – której kształt narażał państwo polskie na przyszłe sprawy o odszkodowanie. W tym wypadku wykazał się instynktem prawnika.

Ale ustawy sądowe wetował tylko w takim momencie kadencji, kiedy mógł sobie na to pozwolić: w 2017 r. za jego sprawą przestały istnieć pisowskie nowelizacje ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz o Sądzie Najwyższym. Dał weto również do nowelizacji ordynacji do europarlamentu oraz ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych. Zaraz po objęciu urzędu przez Dudę zostały zawetowane przez niego trzy ustawy uchwalone przez koalicję PO-PSL. Potem był już tylko notariuszem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, mówiono nawet, że jego długopisem bądź ordynansem. Mediatorem ani autorytetem godzącym sprzeczności nie stał się przez pięć lat w żadnej sprawie. Dlatego odcinali się od niego dawni koledzy z uczelni a nawet promotor jego doktoratu.      

Konstytucja w prezencie od chłopaka córki

Podobno od chłopaka córki przyszły teść dostał w prezencie… egzemplarz Konstytucji. Skoro zaś o rodzinnych relacjach mowa – to można się dziwić podejściu prezydenta do litery prawa, skoro teściem Andrzeja Dudy jest Julian Kornhauser, znakomity poeta Nowej Fali, związany od lat 70 z opozycją demokratyczną, autor tomu poezji zatytułowanego „W fabrykach udajemy smutnych rewolucjonistów”,  który – to nie żart – pomimo wywrotowego tytułu i podobnej zawartości za Edwarda Gierka wydano mu oficjalnie. Wraz z typowanym teraz do Nobla Adamem Zagajewskim napisał Kornhauser „Świat nie przedstawiony” (1974 r.), zachęcający młodych literatów, by odważniej zmierzyli się z rzeczywistością. Aż do zmiany ustroju była to książka kultowa. Rodzinna relacja z  poetą z opozycji sprawia, że Duda mógł się poczuć depozytariuszem wartości tradycyjnej inteligencji krakowskiej. Tak się nie stało. To jego wybór. Tak jak wcześniej fakt, że gdy jego nastoletni rówieśnicy ganiali się po Nowej Hucie i Plantach z milicją i zakładali Federację Młodzieży Walczącej, Jędrek Duda rocznik 1972 wolał działać w ZHP – czerwonym harcerstwie wzorowanym na radzieckich pionierach.

Ojciec prezydenta Jan, z profesorskim tytułem, kandydował z Krakowa do Senatu ze wsparciem PiS ale mandatu nie zdobył. To również symboliczne. Na pocieszenie zrobiono go szefem sejmiku małopolskiego. Za to małżonka Agata, kiedyś nauczycielka niemieckiego w doskonałym krakowskim liceum raczej dodaje mężowi punktów w badaniach popularności niż je odbiera. Zresztą demoskopijne notowania stanowią mocną stronę Dudy: rankingom zaufania albo lideruje albo okazuje się drugi za ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim, co w czasie pandemii zrozumiałe. Znacząca okazuje się inna w nich tendencja: od niedawna więcej osób nie ufa prezydentowi niż deklaruje do niego zaufanie. Nie chodzi o jego osobiste przymioty, Duda płaci cenę za rządy PiS, którym się nie przeciwstawia. Zobaczymy czy podobnie będzie również w dniu ogólnopolskiego głosowania. Zwłaszcza, że wybory „pocztowe” rządzić się będą własnymi prawami, których jeszcze nie znamy, bo niczego podobnego dotąd w Polsce nie było. Łatwiej więc o niespodziankę. Jeśli do niej dojdzie, zmarnowana kadencja Andrzeja Dudy okaże się zarazem pierwszą i ostatnią.                      

[1] Poczet Królów Polskich według Jana Matejki. Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne RSW „Prasa”, Kraków 1971, biogramy krolów Jan Gintel, strony nie numerowane

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 4

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here