W Polsce utrzymujemy z naszych podatków 23 ministerstwa. Bogatej i więcej znaczącej w świecie Austrii wystarczy jedenaście. Szwajcaria ma osiem resortów.
Nasze ministerstwa noszą nazwy przywodzące na myśl “1984” George’a Orwella: nie ma wprawdzie jak tam ministerstwa miłości, ale znajdziemy ministerstwo rozwoju oraz ministerstwo klimatu (równolegle żeby było śmieszniej działa ministerstwo środowiska). O tym, że propaganda jest najważniejsza przekonuje korekta nazwy – chociaż nie zakresu obowiązków urzędu z rogu Brackiej i Nowogrodzkiej. Teraz jest to ministerstwo rodziny, pracy i polityki społecznej, chociaż przez lata wystarczał drugi i trzeci człon nazwy. Ale tabliczka przed gmachem musi ślicznie wyglądać. Skoro rząd powołał resort ds. rodziny to znaczy, że o rodzinę dba.
Mamy ministerstwo aktywów państwowych, kierowane przez wciąż wpływowego Jacka Sasina – ale ministerstwa pasywów próżno szukać.
Ale i tak jest śmiesznie, skoro Wojciech Murdzek, minister nauki i szkolnictwa wyższego w odróżnieniu od większości poprzedników na tym stanowisku nie tylko nie legitymuje się profesorskim tytułem ale… w ogóle nie ma stopnia naukowego. Na razie jako jedyny szef tego resortu w nowej Polsce. Ale być może jego następca również go nie będzie miał. Murdzek to były prezydent Świdnicy. Wskazano go, gdy po dymisji Jarosława Gowina na gwałt szukano następcy. Krakowianin Gowin to intelektualista, filozof i wieloletni szef prestiżowego i opiniotwórczego “Znaku”. O następcy trudno cokolwiek powiedzieć, nawet w rodzinnej Świdnicy przegrał wybory z kandydatką SLD.
Minister finansów Tadeusz Kościński skończył tylko brytyjski college, co w krajach anglosaskich uznaje się za… faktyczny brak wykształcenia.
Danuta Dmowska-Andrzejuk to wprawdzie była mistrzyni świata w szpadzie, ale jej rozpoznawalności daleko do kolarza Mieczysława Nowickiego, ministra sportu w rządzie Jerzego Buzka, którego za sprawą sukcesów w Wyścigu Pokoju oraz brązowego medalu olimpijskiego z Montrealu (1976 r.) znało każde polskie dziecko.
To jeszcze nie najgorzej, sportsmenka Dmowska przynajmniej się starała. O ministerstwie klimatu była już mowa. Nazwa śmieszna, ale to tylko połowa opowieści. Bo kto zna rządzącego nim Michała Kurtykę… Ale jeśli minister nie stał się rozpoznawalną postacią, to wina jego, a nie rządzonych…
Obywateli niewiele zapewne obchodzi fakt, że ministerstwem funduszy i polityki regionalnej kieruje Małgorzata Jarosińska-Jedynak – ani kto to taki. Chociaż to oni utrzymują z podatków wszystkie te potiomkinowskie wioski.
Rekonstrukcja rządu – szumnie zapowiadana – zapewne nie zachwieje rozległością resortowych imperiów. Przez jakiś czas było w Polsce za rządów PiS 120 ministrów i wiceministrów, wciąż jest ich ponad stu, w chwili gdy piszę te słowa – 106, ale być może gdy Państwo je przeczytacie – liczba ich się zmieni.
Trudno się dziwić, że można już tylko zmniejszać. Dalsze mnożenie bytów zagrozi funkcjonowaniu rządowej machiny nawet z punktu widzenia wąskich partyjnych interesów: aby dać możliwość zarządzania i zatrudnienie swoim.
Obowiązuje skomplikowany parytet dla skaptowanych sojuszników i tzw. koalicjantów wewnętrznych czyli kanapowych partnerów PiS w ramach Zjednoczonej Prawicy: Solidarnej Polski i Porozumienia. Zasada równości jednak nie obowiązuje. Dla przykładu Porozumienie ma wicepremiera – kiedyś funkcję tę pełnił Jarosław Gowin, teraz Jadwiga Emilewicz – ale Zbigniew Ziobro, choć lider Solidarnej Polski nie może dochrapać się tej funkcji, chociaż ministrem sprawiedliwości jest w sumie siedem lat, jeśli doliczyć czas pierwszych pisowskich rządów.
Zbigniew Gryglas, który kiedyś przeszedł w trakcie kadencji z Nowoczesnej do PiS – do kolejnego Sejmu nie został wybrany. Ale już po wyborach zdążył zostać kolejno podsekretarzem stanu w Ministerstwie Aktywów Państwowych i pełnomocnikiem rządu do spraw rozwoju morskiej energetyki wiatrowej. Tonie żart…
Hotelarz z Zakopanego Andrzej Gut-Mostowy, który z kolei przeszedł z Platformy do PiS (a ściślej Porozumienia) wprawdzie został posłem, ale i tak wynagrodzono go posadą sekretarza stanu w Ministerstwie Rozwoju.
Gdy Marian Krzaklewski kierował AWS, miał swoje słynne algorytmy, był też informatykiem a ściślej automatykiem z wykształcenia, inna rzecz, że nauki pobierającym jeszcze w czasach, gdy komputery były wielkości kamienicy. Wedle tych algorytmów wyznaczał podział stanowisk, odzwierciedlający siłę poszczególnych ugrupowań Akcji Wyborczej Solidarność – a jej sygnatariuszy było wtedy nawet 40.
Za AWS rządził komputer Krzaklewskiego, teraz notes Kaczyńskiego, czy bardziej to, co prezes ma w głowie. Nikomu nie musi się spowiadać z kryteriów podejmowanych decyzji. I tak zostaną wykonane.
Polska resortowa przetrwa jednak wszystkie kolejne rekonstrukcje. Nikt naprawdę nie próbował jej osłabiać, bo stanowi zbyt dogodny instrument rządzenia. Korzystny dla decydentów, chociaż dla obywateli denerwujący i kosztowny.