Sejm otwarty z klawiszem na bramce

0
486

Szymon Hołownia słusznie chlubi się faktem, że w trakcie jego marszałkowskiej kadencji tylko w ubiegłym roku Sejm odwiedziło 150 tys. gości z zewnątrz. Tylu,  ile mieszkańców liczy miasto wojewódzkie. Jednak do realizacji obietnicy Sejmu otwartego wciąż daleko. Widać to zarówno po warunkach pracy dziennikarzy – niby stale poprawianych, ale wciąż dalekich od zadowalających – jak po ekscesach cerberów,  którzy gmachu strzegą.

Kontrola przy wejściu do Sejmu, tym z którego korzystają dziennikarze, w pierwszym dniu kolejnych obrad, w południe w środę 5 lutego 2025 r.  nie powinna dostarczać zbędnych wrażeń, skoro nic niepokojącego tego dnia się nie zdarzyło. Jednak strażnik, który ją przeprowadza, zachowuje się wobec mnie jednoznacznie prowokacyjnie. Wszystko trwa niezmiernie długo, chociaż mam ze sobą tylko mały i niemal pusty plecak oraz niewielką torbę na laptopa i notatki. Stróż sejmowego majestatu, bo w ten sposób zapewne on swoją rolę postrzega,  każe mi te rzeczy piętrzyć wraz z kurtką na zasobniku przypominającym kuwetę domowego kota, pomimo uwagi, że  przecież laptop zaraz spadnie. To dopiero przygrywka tylko do właściwego rytuału. 

Co tam Marszałek, cerber wie swoje

Cerber zademonstruje zaraz, kto tu rządzi. Domaga się ode mnie rozpięcia bluzy i podniesienia T-shirtu aby pokazać klamrę od  paska. Zapewne z podobną gorliwością okazałby się doskonałym klawiszem więziennym. Tyle, że nie znajdujemy się w zakładzie  karnym,    lecz w świątyni demokracji. Dużo lepiej zachowywała  się wobec mnie Milicja Obywatelska na komisariacie przy ulicy Widok, teraz już nie istniejącym,     kiedy zatrzymała mnie,  wtedy osiemnastolatka w 1983 roku, w czasie określanym wtedy dziwacznym prawniczym terminem jako okres zawieszenia obowiązywania stanu wojennego.

Nerwy mam mocne. Wytrzymuję. I sprowokować się nie dam. Nie jestem zresztą w tej sytuacji jedynym poszkodowanym. Za mną narasta kolejka. Ktoś spóźni się na ważną dla jego czytelników czy widzów konferencję prasową, inny na umówioną rozmowę z  posłem czy senatorem. Nie   mam godnościowych przerostów, sytuację jako dziwaczną postrzegają także ci, co w kolejce za mną się ustawili. Ceniony fotoreporter już później, kiedy wieszam kurtkę w szatni, zbliża się i pyta, o co chodziło. Zaznaczam, że w trakcie kontroli urządzenia elektroniczne nie sygnalizowały niczego niepokojącego. Nie wnosiłem też do parlamentarnego gmachu całego majdanu, tylko bagaż niezbędny, by w nim zawodowo funkcjonować.            

Każda krytyka Straży Marszałkowskiej zacząć się powinna od uczciwego i zgodnego z prawdą stwierdzenia, że zapewne ponad 90 procent jej funkcjonariuszy wypełnia swoje obowiązki przykładnie, z roztropnym, ale nie zbędnie nadgorliwym zaangażowaniem. Problem jednak w tych pozostałych i nielicznych,  którzy psują opinię zarówno swoim kolegom, jak całemu Sejmowi jako instytucji. 

Nie zaprzątałbym Państwa uwagi tym tematem, bo istnieją w Sejmie kwestie od traktowania dziennikarzy ważniejsze i ciekawsze – choćby uchwalanie ustaw, nawet jeśli prezydent miałby je później zawetować. Nie robiłbym też  problemu z drobiazgowej kontroli, gdybyśmy danego dnia mieli do czynienia z jakimkolwiek wzmożonym zagrożeniem. Wtedy oczywiste stałoby się, że warto się wymogom podporządkować,   dla wspólnego bezpieczeństwa. Nie robiłbym też afery,  ani na gościnnych łamach PNP 24.PL ani u przełożonych nadgorliwego strażnika, gdyby tenże z podobnie obsesyjną skrupulatnością trzepał członków ekip TVN czy Polsatu. Jednak nie zauważyłem, aby w zbliżony sposób naprzykrzał się przy obowiązkowej kontroli Radomirowi Witowi ani Mai Wójcikowskiej z TVN24. Cerber jednak – w myśl zasady “na pochyłe drzewo nawet koza wskoczy” – uznaje,   że nad dziennikarzami niezależnymi, w odróżnieniu od tych korporacyjnych, a zwłaszcza prorządowych,  pastwić się może do woli. Bo się nie odwiną. Ten tekst ma go z błędu wyprowadzić, podobnie jak moja wcześniejsza związana z tym samym zdarzeniem interwencja u szefów Kancelarii Sejmu.

Nie trzeba bowiem do Konstytucji sięgać – chociaż  zawsze szanować ją warto – żeby wiedzieć,  że skoro ludzie są równi, z czym zgadzają się chrześcijanie i liberałowie, to redakcje i ich przedstawiciele też. Zaś dostęp do informacji ograniczać można wyłącznie w imię wyższych celów, jak wspólne bezpieczeństwo. Ale nie sekując jednych i faworyzując innych, postrzeganych jako swoich.

Kiedyś restrykcje dla wszystkich, teraz równi i równiejsi

Gdy marszałkami Sejmu pozostawali kolejno powołani przez pisowską większość Marek Kuchciński, z natury dość impertynencki, i raczej uprzejma Elżbieta Witek – oboje ponad różnicami charakterów konsekwentnie swobodę działania mediów w Sejmie ograniczali, czego symbolem stało się zamknięcie dla nich dostępu do korytarza, w którym znajdują się gabinety marszałków. 

Restrykcjom podlegali jednak wtedy za czasów pisowskiej większości wszyscy,  zarówno nadskakująca rządzącym TVP – wówczas pod prezesurą Jacka Kurskiego, jak niechętna im TVN. Podobnie portal braci Karnowskich, jak niezależne z natury PNP 24.PL. Łatwiej więc było machnąć ręką na uprzykrzanie nam życia: skoro wszyscy musieliśmy znosić to samo.

Teraz, wbrew koncepcji Sejmu otwartego, mamy do czynienia z segmentacją na równych i równiejszych. Dowód na to mieliśmy w trakcie zaimprowizowanego briefingu Donalda Tuska po jego wyjściu z gabinetu wicemarszałek Moniki Wielichowskiej, kiedy to funkcjonariusze  chroniącej premiera Służby Ochrony Państwa a nie Straży Marszałkowskiej przed zadawaniem pytań skutecznie nie dopuścili do nich przedstawicieli redakcji,  uznawanych za neutralne lub wraże, przepuszczając tylko tych, których mają za swoich. Takie siłowe pojmowanie pluralizmu w mediach, czyż nie tak. Barki ochroniarza decydują o dostępie do informacji. W jak najbardziej fizycznym aspekcie.   

Miejsca dla poszczególnych redakcji przy dziennikarskich stolikach oznaczyć postanowiono nalepkami i tak zostało przez krótki czas. Do momentu,  kiedy – jak wiemy nieoficjalnie – jeden z żurnalistów “Gazety Wyborczej”  udał się na skargę do szefa Kancelarii Sejmu i wymógł, by znakowania miejsc zaprzestać. Skarżypyta bywa w gmachu parlamentu raz na miesiąc, nie częściej, trudno więc dociec, co nim poza zawiścią i złośliwością powodowało. Obie wymienione cechy zwykliśmy uznawać za negatywne. Żaden to zresztą z tuzów naszego zawodu. Jednak jego jedyna skarga wystarczyła. Teraz mam naiwną nadzieję, że równie szybko zareagują w Sejmie na moją reklamację.         

Znowu powie ktoś, i to słusznie,  że są  ważniejsze tematy. W tym,  który poruszam,  zawiera się jednak kwestia wolności – dostępu do informacji, a nawet równości – w tym samym kontekście. Tylko braterstwa w to nie mieszam, bo aż  tak bardzo przy niedawno przesuniętych w nowe miejsce stolikach dziennikarskich się nie fraternizujemy. Siedzimy przy nich czasem jak przysłowiowy pies z kotem,   kiedy indziej – wdając się w uprzejme rozmowy ponad medialnymi podziałami,   kiedy czas po temu. 

Nie jest jednak tak, że  mowa tu o kwestiach błahych, skoro chodzi o to, w jakich warunkach powstają informacje, z których Państwo  później korzystacie  i na podstawie których nierzadko potem podejmujecie życiowe decyzje. Tylko tyle i aż tyle.

Ciesząc się z imponującej liczby gości w Sejmie, bo znakomicie przekłada się ona na propagowanie demokracji – na Sejm otwarty dla dziennikarzy wciąż jeszcze czekamy.                     

W tej sferze obecna sejmowa władza chwali się tym,  co już zrobiła. Słynne już ściągnięcie kotary, skrywającej przed obiektywami fotoreporterów, kamerami operatorów telewizyjnych i oczami dociekliwych dziennikarzy gabinety marszałków, stało się korzystnym symbolem, ale nie przekłada się na realną rzeczywistość w sytuacji, gdy o tym, kto zada pytanie premierowi, decydują barczyści goryle Donalda Tuska.  Fatalnie to wygląda.

Wyremontowanie na użytek konferencji prasowych sali numer 101 po pierwsze oznacza powrót do stanu sprzed dziesięciu lat, więc żadna to nowość; w międzyczasie służyła ona do pracy komisji sejmowych. Odbywają się teraz w niej wydarzenia medialne w konwencji “slow”, interesujące raczej dziennikarzy branżowych: redaktor specjalizujący się  w rolnictwie może sobie tam wygodnie usiąść i zanotować, co trzeba w spokoju na konferencji wiceministra czy szefów rolniczych związków. Natomiast pracujący szybciej dziennikarze od “newsów” i tak po staremu nagabują polityków na korytarzach, czasem nawet ich tam ścigając. Co zrozumiałe, bo na tym ich zawód polega. 

Służby sejmowe żartują,  jeśli oczekują od dziennikarzy wdzięczności  za typowo biurokratyczne rozwiązania. Poradzimy sobie w każdej sytuacji.        

Odblokowanie Sejmu przez Hołownię na użytek wycieczek cieszy, bo to świetna promocja i popularyzacja demokracji – ale powinno znaleźć ciąg dalszy w zagwarantowaniu równych szans pracującym w parlamencie mediom.

Nie tylko TVN ma prawo do godziwych warunków pracy, zresztą uprzywilejowanie tej stacji tłumaczy się wyłącznie faktem, że tam kiedyś  pracowała zawiadująca służbami informacyjnymi Sejmu Katarzyna Karpa-Świderek. W rozwiniętych demokracjach podobne kumoterstwo jeśli się ujawnia, to dyskretnie.  Ostentacja nie przystoi. I zraża skutecznie do Hołowni tych, którym marszałek zawdzięcza w znacznej mierze polityczną karierę: dziennikarzy niezależnych, co przychodzili  na jego konferencje w poprzedniej kampanii prezydenckiej,  kiedy TVN podobnie jak TVP Kurskiego udawały jeszcze, że taki kandydat nie istnieje. 

Czwartą władzą dziennikarze pozostaną tylko wówczas, jeśli nie zgodzą się na segmentację środowiska na równych i równiejszych.

Parę wniosków na przyszłość, jakie płyną z 15 października roku pamiętnego

Zaś przełamanie tego podziału stanowi znakomity sposób na zaskarbienie sobie w   kolejnej kampanii zainteresowania mediów. Szymon Hołownia powinien o tym pamiętać. Nie ma przecież własnych żurnalistów, jak Rafał Trzaskowski czy Karol Nawrocki. Gdy stworzy dziennikarzom równe szanse w Sejmie, może się spodziewać, że również oni w kampanii prezydenckiej starać się będą rewanżować mu tym samym. Studiował psychologię, więc wie, o co chodzi. Nie odwołuję się więc wcale do idealizmu marszałka ani jego zaplecza. W błahych z pozoru sprawach, realnie dotyczących może kilkudziesięciu osób,  zyskać można efekt,  znaczący w przekazie dla  milionów.

Media w Polsce to przecież nie tylko stacja TVN “dojeżdżająca” PiS – używam tutaj slangu z codziennych rozmów jej żurnalistów – z gorliwością podobną, z jaką propagandziści z TVP Kurskiego hejtowali polityków Platformy / Koalicji Obywatelskiej. Nie wszystko w środkach masowego przekazu pozostaje policzone, zważone, rozdzielone. Podobnie jak w polityce samej: gdyby działo się inaczej, Hołownia nie zostałby marszałkiem Sejmu w tej kadencji. Bo w wyborach ze “Zjednoczoną Prawicą” Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry rywalizowałaby w tym wypadku propagowana przez “Gazetę Wyborczą” jedyna słuszna jedna i wspólna lista opozycji pod światłą dominacją Donalda Tuska.

Nie jest tak oczywiście, że nie byłoby wtedy 15 października 2023 r. Tyle, że   ta data nie kojarzyłaby się Polakom – poza zwyczajnym terminem wyborów – z żadnym szczególnym wydarzeniem. Ani w wysoką frekwencją, bo jej by nie było, gdyby głosował tylko twardy elektorat partii Kaczyńskiego i zwolennicy jednej  Tuska listy. Ani na pewno nie z Jagodnem, bo w tej wrocławskiej dzielnicy – ani żadnej innej – kolejki do urn by się nie ustawiały i nie trzeba byłoby prac komisji przedłużać a tym bardziej głosującym dowozić gorącej pizzy, czym zajęli się niebawem ludzie dobrej woli.

Gdyby tego wszystkiego zabrakło,  czulibyśmy się czegoś istotnego pozbawieni, zubożeni o najfajniejsze do czasu plakatów z szeryfem i drugiego z budzikiem sprzed 4 czerwca 1989 r. nie tylko symbole demokracji, ale dowody jej żywego funkcjonowania.

Szymon Hołownia, w odróżnieniu od głównych konkurentów w wyborach: Trzaskowskiego i Nawrockiego, ale także swojego zastępcy w Sejmie Włodzimierza Czarzastego – nie ma problemów z własną medialnością. To typ polityka, który rzecznika nie potrzebuje. Jako dawny celebryta nie  musi uczyć się swobody przed kamerą. Jako autor kilkunastu książek nie potrzebuje ghost-writera ani marketingowca, żeby mówić gotowymi do druku zdaniami. Potrzeba mu natomiast sztabu doradców, bo oczywiste, że jego dotychczasowe  otoczenie temu zadaniu nie sprosta – którzy pomogą mu stworzyć na użytek trwającej już kampanii przekonujące rozwiązania dotyczące gospodarki czy polityki społecznej. Zaś żeby się one przebiły i nie utknęły w zgiełku i kakofonii – warto, żeby obecny marszałek Sejmu ponownie w roli kandydata na prezydenta przypomniał sobie, w jaki sposób  w pamiętnym 2020 r,  który wypromował go na czołową postać polityki, obchodził ograniczenia i bariery, stawiane przed nim przez dotychczasową  klasę  polityczną i medialnych bossów. I jak to samo udało mu się ponownie przed 15 października “roku pamiętnego”, na użytek nowej na politycznym rynku listy Trzeciej Drogi.

To przecież głosy na nią oddane sprawiły, że nie żyjemy wciąż w partyjnym państwie PiS. Jakaś cząstka zasługi,  że stało się  to możliwe, przypada wolnym mediom. Marszałek wcale nie musi im być wdzięczny, skoro wykonały po prostu rzetelnie swoją pracę. W odróżnieniu od koncernów i korporacji, lansujących swoich, i obrzydzających ich konkurentów. Jeśli jednak teraz dziennikarze mają uwierzyć w Sejm otwarty, do tego krążącego od ponad roku  hasła dodać trzeba inne, robocze i akurat w gmachu parlamentu stosowne: równość zamiast dyskryminacji. Nie wydaje się chyba dalekie od światopoglądu marszałka.

A przy tym pozostaje politycznie korzystne, bo gdy Polsce grozi utrwalenie dwubiegunowego układu, każde rozszerzenie sfery wolności i równości – także w strefie dostępu do informacji – działa na korzyść trzeciej siły. W tym wypadku Trzeciej Drogi, pewnie się nie mylę…

Sejmowe rozmowy o chrupaniu rzodkiewki 

Tym razem będzie o rzodkiewkach, a nie o śniadaniach prasowych, na które szefowa służb prasowych Hołowni, Katarzyna Karpa-Świderek zaprasza – jeśli ich temat jest istotny – wszystkich zapewne żurnalistów stolicy z wyjątkiem tych, co kiedyś skrupulatnie relacjonowali kampanię jej szefa. Ci ostatni liczyć mogą za to, że się na liście uczestników  znajdą wtedy, gdy rozmowa dotyczy problemów takich jak prezentacja ustaw w internecie. Pasjonujące, nieprawdaż? Wierzę jednak, że Państwo macie już dosyć  podobnych utyskiwań, bo przecież pani dyrektor ma prawo zapraszać tych, co lubi, a nie kogo powinna, zaś marszałek każdym drobiazgiem zajmować się nie może.

Dziennikarka radiowa przy stoliku dziennikarskim wyciąga z torby kanapki, chociaż bufet ma o przysłowiowy rzut beretem. Z gracją i finezją, właściwą manierom znanym z pokoju nauczycielskiego zespołu szkół zawodowych w uboższej części kraju, wypytuje szczegółowo tych, co siedzą obok, czy nie będzie nam przeszkadzać, jeśli będzie chrupać rzodkiewkę. 

Jeszcze całkiem niedawno w tym samym miejscu gadało się o sprawach ważnych dla życia publicznego, a w czasie od nich wolnym – o książkach i filmach, ale też kupowanych za “dużą bańkę” mieszkaniach w Śródmieściu i drugich domach na Mazurach. Widać teraz, że pauperyzacja zawodu ma wymiar wcale nie tylko materialny. Masowo wkroczyli do niego ubodzy duchem. 

Jeśli koszmar się dopełni, za parę lat rozmowy o chrupaniu rzodkiewki staną się w tym miejscu standardem.

Podobnie jak niepojęty kiedyś zwyczaj wypychania kolegi z konkurencyjnej redakcji z kolejki do zadawania pytania na konferencji prasowej przez żurnalistkę TVN 24 czy odruch jej kolegi – mięśniaka, ale z Faktów o 19,00 na głównej antenie, by rozwalać się przy wspomnianym stoliku na cudzym miejscu, oznaczonym wprawdzie nie nalepką (tę po agorowych interwencjach zdarto, o czym już była mowa), ale rozłożonym i włączonym laptopem jako to, z którego korzysta już ktoś inny.                            

Temu, kto odważy się być mądrym

Przypominam sobie dyskusję w moim Liceum Batorego, w trakcie której kolega skarżył się na postępującą emancypację kobiet jako coś wyjątkowo uprzykrzonego. I nasza prymuska, teraz wykładająca prawo na jednej z renomowanych uczelni, osadziła go wtedy krótkim pytaniem:

– Chciałbyś mieć głupią żonę?

To z jakimi dziennikarzami mieć będą za kilka lat do czynienia politycy – rozmawiającymi o książkach i filmie czy o rzodkiewce i jej chrupaniu, wypychającymi  innych z kolejki czy przepuszczającymi ich grzecznie w drzwiach tak jak w domu uczono – zależy w znacznej mierze od nich samych. Od przestrzeni, jaką dzisiaj pozostawią tym bystrzejszym, zamiast ją ograniczać i mnożyć przeszkody. Nie bardzo wierzę, że im wszystko jedno.  

Jeśli Szymon Hołownia stworzy dziennikarzom w Sejmie równe i sprawiedliwe warunki pracy, niesprzeczne z pewnością ze słusznie przez niego głoszonym hasłem otwartości tej instytucji – przełamie schemat, w myśl którego każdy niemal dotychczasowy marszałek przestawał być mediom życzliwy z chwilą, gdy tę funkcję obejmował. Szczególnie dotkliwie objawiło się to w wypadku Radosława Sikorskiego, który póki o to stanowisko zabiegał, czasem pierwszy do dziennikarzy podchodził, a gdy dopiął już swego – odgradzał się od nich zwartym szpalerem strażników. Jeśli właśnie Hołownia położy kres tej niedobrej tradycji, zasłuży na medal z inskrypcją taką,  jaką w czasach Oświecenia wyryto na tym przyznanym Stanisławowi Konarskiemu: temu, który odważył się być mądrym (Sapere auso). A jak się wydaje, polskie media, z perspektywy ich odbiorców a nie tylko pracowników, po  latach wciskania nam wszystkim ciemnoty przez PiS, właśnie oświecenia potrzebują. Chyba, że to zbyt piękne, żeby mogło stać się prawdziwe.    

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.6 / 5. ilość głosów 32

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here