Rolnicy mają rację i to jedno nie uległo zmianie między pierwszym a drugim ich wielkim protestem w Warszawie. Poprzedni przebiegał spokojnie, teraz osobnicy bez wątpienia rolnikami nie będący a nawet nie wyglądający na nich miotali w policjantów kostkami bruku.

Polska wieś sprzeciwia się napływowi tanich, nie kontrolowanych i nierzadko toksycznych produktów z Ukrainy. Zboże miało przez nasz kraj tylko przejeżdżać, tymczasem rozładowywano je tutaj i sprzedawano. Zarabiały na tym w Polsce spółki związane z rządzącym do grudnia PiS zaś na Ukrainie oligarchowie nierzadko sympatyzujący z Władimirem Putinem. Drugi powód protestu to Zielony Ład – wzbudzająca opór strategia unijna, zakładająca pod pretekstem ochrony środowiska obowiązek ugorowania ziemi co dla chłopów równoznaczne pozostaje z rażącym marnotrawstwem i sprzeczne z szacunkiem dla ich pracy.

Zza pleców polskiego rolnika

Chociaż głównym winowajcą sytuacji pozostaje poprzedni rząd Mateusza Morawieckiego, który nie zabezpieczył ani granic ani interesów polskiego rynku – do drugiego protestu rolniczego podłączyły się środowiska kolaborujące z pisowską władzą a kontestujące obecną większość nazywaną “koalicją 15 października”. Poza rolnikami pojawili się przedstawiciele aparatu NSZZ “Solidarność” w tym przewodniczący Piotr Duda. Przez osiem lat rządów PiS pozostawali obecni wyłącznie w radach nadzorczych i sejmikach wojewódzkich, dokąd wchodzili z rekomendacji władzy. Nie bronili praw pracowniczych a tym bardziej rolników.

Większym problemem okazała się obecność na proteście harcowników trudnych do zidentyfikowania. Rolnicy nie przyznają się do nich. To zza ich pleców rzucano kostką brukową w policjantów, przede wszystkim przed Sejmem. 

Kto wrzeszczy na użytek telewizji Putina

Nie był to jedyny problem. Do rolników dołączyli myśliwi. Pomimo nawiązań do patrona tej sztuki św. Huberta ich zachowanie nie służyło powadze manifestacji. W wąwozie ulicy Książęcej byłem świadkiem jak jeden z ubranych w paramilitarny strój łowców przystanął na skraju chodnika i oddawał mocz, co wywołało tylko żarty innych demonstrantów ale prób przywoływania go do porządku nie dostrzegłem.

Z kolei na przystanku kolejowym linii średnicowej Warszawa-Powiśle słyszałem uczestnika demonstracji, również zuniformizowanego, wykrzykującego jakby oszalał, ile sił w płucach: “Ukraińskie gówno”. Nawet jeśli miał na myśli przemycane zboże, to tego nie dodał. Stanowiło to znakomitą okazję do dokonania choćby telefonem komórkowym nagrania na użytek RTR “Rossija” kompromitującego Polskę.

Rolnicy mają rację, to się nie zmieniło. Jednak kolejny protest dowiódł, że mają też nieszczerych sojuszników, którzy im szkodzą. I nie potrafią ich odizolować.

Czy można było spokojniej? Jeszcze niedawno się udawało…

Przed niespełna pięciu laty, gdy zagrożeniem dla rolników i hodowców pozostawała ustawa pod pozorem ochrony zwierząt zezwalająca samozwańczym inspektorom ekologicznym na wkraczanie na teren gospodarstw – ich marsz spod pomnika Wincentego Witosa we wzorowym porządku poprowadził przed Sejm przewodniczący Komitetu Obrony Polskiego Rolnictwa i Hodowców Zwierząt ekonomista i przedsiębiorca Dariusz Grabowski. Nie tylko nie doszło do żadnych incydentów, ale chociaż przeszedłem wraz z chłopami całą trasę – nie usłyszałem nawet jednego wulgarnego słowa. Być może dlatego rolnicy i obrońcy ich interesów wygrali, PiS złą nowelizację wycofał.

Teraz poparcie przewodniczącego całkiem uległej wobec PiS neo-Solidarności pogardliwie przezywanego “Dudą mniejszym” (przez kontrast wobec prezydenta, Andrzeja) może się okazać dla rolników judaszowym pocałunkiem śmierci. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Histeria PiS oparta na zasadzie “im gorzej, tym lepiej” zbiega się z głosem Jana Ardanowskiego, byłego ministra rolnictwa z ramienia tej partii, otwarcie i odważnie przyznającego, że o porażce wyborczej zdecydowała nietrafna polityka rządzących wobec polskiej wsi. Ardanowski pozostaje w klubie parlamentarnym PiS. I nie boi się szukać winnych we własnym obozie.

Kiedy zaś rolnicy szli spod Kancelarii Premiera na parlament, pod którym obozowali już umundurowani myśliwi i aktywiści neo-Solidarności, posłowie i posłanki przekrzykiwali się w sali obrad, gorączkowo spierając się o termin procedowania ustaw dotyczących aborcji. Połajanki miały miejsce w obrębie tak niedawno zawartej “koalicji 15 października”. Dowodzi to stopnia, w jakim wybrani tego właśnie dnia przy rekordowej, bo 74-procentowej  frekwencji parlamentarzyści okazują się oderwani od rzeczywistości, od realu, jak mawia młode pokolenie. Darli się ile wlezie, ale odgłosów dobiegających sprzed gmachu nie byli w stanie zagłuszyć. Ich jest wszak tylko 460, a demonstrantów przyszły tysiące. Zdecydowana większość po to, by upomnieć się o racje, którą mają, a nie, żeby brukiem rzucać…

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 11

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here