Władze Tarnopola nazwały stadion imieniem Romana Szuchewycza. Nie był on piłkarzem ani trenerem, ale dowódcą Ukraińskiej Powstańczej Armii w czasie gdy masowo mordowała ona Polaków bez różnicy płci i wieku.
Stosunki polsko-ukraińskie od dawna cechuje zdumiewająca asymetria. Polski Senat I kadencji zaraz po przełomie ustrojowym bo już w 1990 r. przeprosił Ukraińców za akcję “Wisła” – masowe wysiedlenia ich ludności dokonane przez komunistów po zabójstwie gen. Karola Świerczewskiego przez UPA w zasadzce pod Baligrodem w marcu 1947 r. Powstało w Polsce wiele upamiętnień, również ukraińskiej ludności cywilnej. Sami jednak daremnie upominamy się o godny stan nekropolii Orląt Lwowskich czy uhonorowanie ofiar rzezi wołyńskiej dokonanej przez UPA, przeprosin za nią również się nie doczekaliśmy. Tym razem jednak mamy do czynienia z sytuacją nie tylko symboliczną: 5 marca br. patronem stadionu w przedwojennym polskim mieście wojewódzkim ogłoszono dowódcę formacji masowo mordującej Polaków a przy tym kolaboranta hitlerowskiego.
Władze Tarnopola bez trudu znalazłyby w świecie sportu postaci godne nazwy obiektu sportowego, również wśród żyjących.
Piłkarz Oleg Błochin jeszcze jako reprezentant ZSRR uznany został za najlepszego gracza Europy w 1975 r. w plebiscycie “France Football” po tym jak zdobył z Dynamem Kijów Puchar Zdobywców Pucharów, zaś w walce o Superpuchar ta sama drużyna dwukrotnie pokonała naszpikowany mistrzami świata z turnieju w RFN (1974 r.) Bayern Monachium. Jedno z tych spotkań zapisało się również w dziejach polskiego dziennikarstwa sportowego, bo komentujący mecz na żywo Stefan Rzeszot znacznie ustępujący umiejętnościami legendom tej branży Janowi Ciszewskiemu, Bogdanowi Tomaszewskiemu i Bohdanowi Tuszyńskiemu… pomylił barwy koszulek, w których występowały obie ekipy, akcje dynamowców przypisując tym samym Bawarczykom i dziwiąc się bardzo, że cały czas atakują goście a nie gospodarze. Potem Błochin jako selekcjoner doprowadził reprezentację już Ukrainy a nie Związku Radzieckiego do ćwierćfinału mistrzostw świata.
Zaś kolejnym zdobywcą laurów dla piłkarza roku okazał się Andrij Szewczenko, już w barwach niepodległego kraju.
W tym wypadku nie o sport jednak chodzi tylko o dramatyczną wspólną historię.
Inicjatorem nazwania miejskiego stadionu imieniem dowódcy rezunów okazał się mer Serhij Nadał z nacjonalistycznej partii Swoboda ale uchwalę w tej sprawie tarnopolscy radni podjęli jednomyślnie.
W odpowiedzi na uhonorowanie dowódcy UPA prezydent Zamościa Andrzej Wnuk powiadomił o wstrzymaniu współpracy z Tarnopolem przy wartym 69 tys euro i wspieranym z funduszy na unijną politykę regionalną projekcie dotyczącym wspólnej historii.
Roman Szuchewycz nie jest w tej ostatniej postacią tuzinkową lecz tyleż wyrazistą co złowrogą. Komenderował UPA wtedy, gdy popełniała z niebywałym okrucieństwem masowe mordy. Wcześniej znalazł się w szeregach powołanej decyzją szefa SS Heinricha Himmlera ukraińskiej policji pomocniczej, służył w batalionie Nachtigall jako zastępca komendanta i podwładny generała SS Ericha von dem Bacha Zelewskiego znanego później ze stłumienia Powstania Warszawskiego. Odpowiada za zbrodnie wobec partyzantów i ludności cywilnej oraz akty ludobójstwa na Żydach oraz za nieliczone masowe zabójstwa polskich mieszkańców Wołynia, Podola czy także pozostających na obecnym terytorium Polski bieszczadzkiego Baligrodu czy Cisnej.
Szuchewycz wywodził się z inteligenckiej rodziny rusińskiej, jego przodkami byli etnografowie i greckokatoliccy duchowni ale nie wcale nie kultura czy religia go zainteresowały. Wyszkolili go w okresie międzywojennym Niemcy, m.in, na terenie Wolnego Miasta Gdańska, gdzie studiował. Jako terrorysta Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów przygotował zabójstwo Tadeusza Hołówki.
Za to po kolejnym, dokonanym na osobie ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego trafił do Berezy Kartuskiej. Podziemie ukraińskie zabiło Pierackiego właśnie dlatego, że zamierzał politykę wobec mniejszości narodowych zmienić na bardziej pojednawczą, co przyniosłoby nacjonalistom utratę poparcia. Hitlerowcom najpierw Szuchewycz gorliwie służył, potem się przed nimi ukrył, komendantem głównym Ukraińskiej Powstańczej Armii został w sierpniu 1943 r. Zginął osaczony w bunkrze przez radzieckie formacje w marcu 1950 r.
Ze sportem postać Romana Szuchewycza nie ma żadnych związków. Za to jego rodzony syn Jurij aktywnie uczestniczy w ukraińskiej polityce. Przed dziesięciu laty podczas wiecu wzywał do przyłączenia do Ukrainy polskiej Chełmszczyzny i Podlasia. Sprawował w latach 2014-19 mandat deputowanego do ukraińskiego parlamentu z ramienia nacjonalistycznej Partii Radykalnej.
Nawet najbardziej umiarkowani historycy jak Grzegorz Motyka liczbę Polaków wymordowanych przez UPA szacują na 100 tys. Działacze organizacji Kresowian na dużo więcej.
Po odzyskaniu suwerenności przez Polskę a zanim uzyskała ją również Ukraina nasze władze wykonały mnóstwo pojednawczych gestów wobec ukraińskich środowisk. Wyłoniony w pamiętnych wyborach czerwcowych z 4 czerwca 1989 r. Senat potępił rok później akcję Wisła przeprowadzoną przez władze komunistyczne gdy UPA w marcu 1947 r. w zasadzce pod Baligrodem zastrzeliło gen. Karola Świerczewskiego. Ludność ukraińską a nawet przyjaznych nam Łemków (w tym słynnego malarza tworzącego w stylu naiwnym – Nikifora czy ściślej Epifaniusza Drowniaka któremu później nadano nazwisko Krynicki) masowo przesiedlono na Ziemie Odzyskane. Przy okazji niszczono dobra kultury i zabytkowe cerkwie. Bieszczady wyludniły się wtedy zupełnie. Za to Nikifor po każdym wywiezieniu uparcie do ukochanej Krynicy powracał.
Właśnie w Polsce odbyło się w sierpniu 1990 r. historyczne Światowe Forum Ukraińskiej Diaspory – już nie na emigracji w Kanadzie ale jeszcze nie w ojczyźnie, która formalnie pozostawała wciąż radziecką republiką. Miejscem spotkania stało się centrum kultury w Białym Borze pod Koszalinem, zbudowane wraz z liceum i internatem ze składek Ukraińców z całego świata. Pojednawcze wobec Polaków przemówienie wygłosił tam Wiaczesław Czornowił, czołowy demokratyczny polityk, który w rok później uzyskał 23 proc w wyborach prezydenckich. Relacjonując wydarzenie dla “Gazety Wyborczej” zapamiętałem z kuluarowych i stołówkowych rozmów żarliwość młodych Ukraińców z Polski, zwykle urodzonych na terenach, na które przesiedlono ich rodziców, przekonujących, że nie ma powrotu do wrogości między obydwoma narodami a wspólne dociekanie prawdy historycznej posłuży wzajemnemu zrozumieniu. Przyszłość pokazała jednak, że na tym polu spotkać się najtrudniej. Łatwiej udawało się to przy bieżących działaniach w biznesie i przy okazji imprez masowych.
Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości nie brakowało udanych wspólnych przedsięwzięć obu krajów. Najsłynniejsze z nich to sprawne zorganizowanie piłkarskich Mistrzostw Europy w 2012 przez wielu znawców ocenionych jako najlepsze w historii. Rozegrano je w czterech polskich i czterech ukraińskich miastach. Zachwyceni kibice z całej Europy nie mieli pojęcia o zaszłościach, dzielących kiedyś obu organizatorów. Podobnie jak dziś nie mają one znaczenia dla ponad miliona Ukraińców zarabiających na chleb w Polsce, którzy wprawdzie psują rodzimy rynek pracy, ale nie objawiają zachowań, przywodzących na myśl przedwojenne problemy rządów RP z tą mniejszością narodową. W znacznej mierze były one spowodowane bezdusznością władz, jak wykazywali późniejsi autorzy emigracyjni z Jerzym Giedroyciem czy Andrzejem Chciukiem na cele.
Jednak ukształtowana w kręgu paryskiej “Kultury” koncepcja współdziałania autorstwa Juliusza Mieroszewskiego, aktualna w czasach ZSRR, po upadku komunizmu okazała się kosztownie anachroniczna, bo wzorujących się na niej prowadziła na manowce ustępstw bez wzajemności wbrew zasadom racjonalnego uprawiania polityki. Dodatkowo też konfliktowała nas z Rosją, a nad Dnieprem niczego nie zyskaliśmy.
W trakcie Pomarańczowej Rewolucji oraz Euromajdanu Polska blankietowo poparła na Ukrainie siły prozachodnie, nie domagając się w zamian nawet praw dla naszej mniejszości, satysfakcji dla Kresowian, upamiętnienia pomordowanych w trakcie rzezi wołyńskiej ani odnowienia nekropolii lwowskich Orląt.
Wielokrotnie krytykował tę taktykę jako służącą bardziej niemieckim interesom niż naszym znawca tematu prof. Witold Modzelewski. Jednym z paradoksów ukraińskiej polityki okazał się bowiem sojusz sił prounijnych z radykalnymi nacjonalistami. Kręcąca filmy o Polakach na Wschodzie moja koleżanka mówiąca po ukraińsku bez akcentu miała okazję kilka lat temu znaleźć się w tłumie w trakcie marszu radykałów, podczas którego rozlegało się skandowane dawne hasło Ukraińskiej Powstańczej Armii: “Smert Lacham, komunystam i Żydam”. Uciec jednak nie mogła, bo uczestnicy pochodu trzymali się pod ręce. Emblematy UPA pojawiały się nawet w gorących dniach starć na Euromajdanie.
O ile postkomuniści na Ukrainie czy nawet “niebiescy” z Partii Regionów byłego, obalonego przez Euromajdan prezydenta Wiktora Janukowycza unikali schlebiania banderowcom, bo złościło to Rosję i zaogniało z nią kontakty – o tyle zwycięzcy Euromajdanu zatracili w tej mierze wszelki umiar. Parę lat temu parlament ukraiński przyjął ustawę kryminalizującą przypisywanie UPA kolaboracji z nazistami i udział w masowych zbrodniach, podobną do naszej nowelizacji “IPN-owskiej” za rządów PiS. Tyle, że Polska pod naciskiem USA i Izraela wycofała się z tych regulacji, a na Ukrainie one pozostały. W ich świetle również artykuł, który teraz Państwo czytacie wyczerpuje tam znamiona przestępstwa.
Dobrym znakiem wydawało się pokonanie w wyborach prezydenckich nadskakującego nacjonalistom ale popieranego do końca przez pisowską ekipę rządzącą u na producenta tanich słodyczy Petra Poroszenki przez aktora serialowego Wołodymyra Zełenskiego. Zyskujący popularność dzięki krytykowaniu starej klasy polityków, głosił też przełamywanie uprzedzeń i resentymentów. Skończyło się wtedy fetowanie Bandery, Szuchewycza i innych ludobójców na centralnych szczeblach władzy.
Ale o pamięć o rezunach dbają wciąż ukraińskie władze samorządowe. Odsłania się tablice poświęcane UPA. Upamiętnia jej dowódców. Radni Lwowa wielokrotnie torpedowali doprowadzenie do godnego stanu grobów Orląt Lwowskich, zwykle przeszkadzały im patriotyczne elementy symboliki: raz orły, raz lwy. Gdy nieznani sprawcy dewastowali cmentarz, przypisywano to czynnikom pogodowym zaś o naprawienie zniszczeń nie można się było doprosić. Dzieje się tak w sytuacji, gdy w Polsce oficjalnie czci się również pamięć ludności ukraińskiej, która zginęła z rąk polskich organizacji podziemnych. Cywilnych mieszkańców wsi Pawłokoma pod Przemyślem zabitych w odwet za uprowadzenie i zamordowanie przez UPA ich polskich sąsiadów uhonorowali w 2006 r. wspólnie prezydenci Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko.
Ambasador Bartosz Cichocki odwołał przyjazd do Tarnopola po decyzji jego radnych w sprawie patrona stadionu miejskiego. To śmiesznie niewystarczająca reakcja, bo nie tylko na Ukrainie nikt ne zwraca uwagi na szczegół, jakie prowincjonalne miasta odwiedza przedstawiciel dyplomatyczny sąsiedniego kraju. Brak symetrii wobec wspólnej historii doskwiera już nie tylko najbardziej emocjonalnie przyjmującym te kwestie Kresowianom, potomkom ofiar dokonanej z bezprzykładnym okrucieństwem rzezi wołyńskiej. Także zamieszkali na Ukrainie Polacy wbrew oficjalnym zapowiedziom “wstawania z kolan” w polityce zagranicznej nie mogą wciąż liczyć na wsparcie pisowskich władz, chociaż ich prawa pozostają ograniczane. To już nie historia, lecz teraźniejszość.
Symboliczny okazuje się fakt, że przed zaledwie 9 laty stadiony zbudowane na wspólnie zorganizowany przez oba słowiańskie narody turniej Euro 2012 pozostawały emblematem przełamywania uprzedzeń i ograniczeń wynikłych z historycznych nieszczęść. Dziś także stadion, tyle, że demonstracyjnie nazwany imieniem komendanta ludobójczej formacji, równie wyraziście dzieli zamiast łączyć.