Inauguracja prezydencji Polski w Unii Europejskiej raziła tromtadracją, w sytuacji, gdy nie ma jeszcze czego świętować – bo to dopiero szansa, którą należy wykorzystać. I małostkowymi gestami. Nie ulega za to wątpliwości, że rację mają rolnicy, którzy przyjazd gości na galę wykorzystali do protestu przeciw wwożeniu do Polski śmieciowej żywności z Ukrainy i Ameryki Łacińskiej – nawet jeśli w ich szeregi zaplątali się senatorowie PiS czy posłowie Konfederacji.
Wybór wolnego świata
Na Słowacji trwają demonstracje przeciwko prokremlowskiemu kursowi nieobecnego w kraju premiera Roberta Fico. Wrze również w położonej poza UE Gruzji, gdzie opozycyjni deputowani nie objęli mandatów, sprzeciwiając się fałszerstwom wyborczym również prorosyjskiej władzy. W Rumunii drugą turę wyborów prezydenckich w grudniu również odwołano po anulowaniu pierwszej, ze względu na ingerencję z zagranicy. Tylko we Francji, drugiej co do siły gospodarce strefy euro, nowy premier Francois Bayrou zapowiada powściągnięcie chaosu. Niebawem nowy Bundestag wybiorą Niemcy. Wciąż wielką niewiadomą pozostaje zaczynająca się w ostatniej dekadzie stycznia druga prezydencka kadencja Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych.
Początek polskiej prezydencji w Unii Europejskiej przypada więc na niezmiernie trudny czas. Do tego stopnia, że oprawa w postaci hucznej gali i prezentacji logotypu wydaje się niestosowna. Wolny świat, którego najważniejszą część – zwłaszcza w obliczu moralnego kryzysu w USA – stanowi Wspólnota Europejska, nie rozwiązał bowiem żadnego z problemów, zapoczątkowanych pandemią koronawirusa i gorącą wojną rozpoczętą na rozkaz Władimira Putina przeciw Ukrainie.
Rosyjska inwazja trwa już niemal trzy lata. Poważni epidemiolodzy nie kwapią się ogłaszać końca zagrożenia związanego z COVID-19. Zaś do kłopotów, jakie wolny świat już miał, dochodzą następne. Jednym z nich stał się krwawy konflikt wewnętrzny w dysponującym bronią atomową Pakistanie. Po ubiegłorocznym spotkaniu w Kazaniu, którego gospodarzem był Władimir Putin, rodzi się niebezpieczeństwo okrążenia wolnego świata, jeśli dotychczasowy luźny sojusz krajów BRICS (Brazylia, Rosja, India, Chiny i Afryka Południowa) przekształci się w rodzaj osi. Nawet potępienie kremlowskiej agresji na Ukrainę ogranicza się do zamożnych państw demokratycznych, bez udziału Trzeciego Świata. Zaś uczestnictwo Korei Północnej w putinowskiej awanturze oznacza – pomimo na wskroś operetkowego charakteru akcji – szkodliwe umiędzynarodowienie konfliktu. .
Zasady i biznes na kierunku wschodnim
Mniejsze państwa Europy – co doskonale widać na przykładzie Słowacji – stają przed wyborem między w miarę tanimi dostawami rosyjskiego gazu czy lukratywnymi interesami z Putinem (w czym celują z kolei Węgry Viktora Orbana nie tylko w sferze energetyki) a obliczoną na przyszłość solidarnością międzynarodową. Skoro opcja prokremlowska staje się popularna w krajach, których starsi mieszkańcy pamiętają radzieckie tanki, jak Słowacja Ficy czy Rumunia, gdzie najlepszy wynik w unieważnionej pierwszej turze wyborów prezydenckich uzyskał Calin Georgescu, o którym wiadomo, że Putina podziwia a nie tylko jest przez niego wspierany – tym trudniej wymagać więcej od oddalonych od teatru wojny na Ukrainie, przyzwyczajonych do dobrobytu i względnego bezpieczeństwa państw “starej Europy”.
Brak zaproszenie ze strony Donalda Tuska dla węgierskiego ambasadora na inaugurację prezydencji Polski stanowi jednak ciężki błąd. Dlatego, że Unia wciąż jest jedna, pomimo zawirowań i powinno nam zależeć, żeby tak było nadal. Słusznie protestowaliśmy przecież w minionych latach przeciwko rozmaitym koncepcjom “Europy dwóch prędkości”. Jedności europejskiej nie warto narażać dla krótkotrwałej przyjemności skarcenia Węgrów za udzielenie azylu politycznego b. wiceministrowi sprawiedliwości oskarżanemu o nadużycia Marcinowi Romanowskiemu, nawet jeśli wiele wskazuje, że rzeczywiście je popełnił, a Orban zareagował gestem wobec nas nieprzyjaznym. .
Ekscelencja Istvan Ijgyarto, bo tak nazywa się przedstawiciel Węgier w Polsce zapewne obejrzał uroczystość z Teatru Wielkigo w telewizji i zanadto despektu nie odczuł.
Miękka siła Polski
Polska, która dopiero co dzięki solidarnemu wysiłkowi całego społeczeństwa zademonstrowała swoją miękką siłę, za sprawą obywateli a nie państwa wówczas raczej niezbornego, bo zarządzanego przez PiS – przyjmując masowo wojennych uchodźców z Ukrainy, teraz powinna wykazać się empatią również wobec społeczeństwa węgierskiego. Coraz bardziej ma ono dosyć rządów Viktora Orbana o czym świadczy wzrastająca popularność jego rywali jak Peter Magyar. Tym bardziej warto w myśl znanego powiedzenia “Polak, Węgier – dwa bratanki” przekazywać przyjaciołom z Budapesztu i znad Balatonu sygnał, że są przez nas rozumiani a nie wykluczani. I przygotować się na moment, że rządy Orbana się skończą, co kiedyś przecież nastąpi.
Nowobogackiej uroczystości w Teatrze Wielkim nie uzasadnia ani sytuacja w Europie – gdzie ludzie wciąż giną na Ukrainie i martwią się całkiem zasadnie na Słowacji czy w Rumunii – ani u nas w kraju, nie tylko ze względu na rozbuchaną drożyznę i biurokrację, których nowa władza przez ponad rok rządów nie tyle nie umiała, co nie chciała powściągnąć. Także z powodu sytuacji rolnictwa, cierpiącego w związku z nadmiarem czy wręcz zalewem tanich produktów z Ukrainy czy państw grupy “Mercosur”, nie spełniających norm, do których dochowania zobowiązany jest polski rolnik i koszty tego ponosi. Towarzyszący gali chłopski protest był więc dalece bardziej zasadny niż sama uroczystość.
Ze świętowaniem lepiej poczekać
Pozostaje bowiem, zamiast świętować, kiedy jeszcze niczego się nie osiągnęło, brać się do roboty. Akurat przez te pół roku, na które przejmujemy prezydencję, po Węgrach zresztą (pozostaje rotacyjna i niezależna od prestiżu kraju, brak więc powodu, żeby się gorączkować) – powinno się okazać, na ile Unia Europejska będzie zmuszona nie tyle zastąpić w polityce obronnej Sojusz Atlantycki, co przejąć niektóre jego dotychczasowe funkcje.
Co bardziej przenikliwi przedstawiciele obozu władzy jak eurodeputowany Koalicji Obywatelskiej z Mazowsza Andrzej Halicki dostrzegają potrzebę trwałego wyspecjalizowania się Polski w produkcji na wspólny europejski użytek haubic (nasze kraby już teraz są chwalone nie tylko w kraju) i bojowych wozów piechoty. Reanimacja polskich fabryk broni, które – jak często przypomina ekonomista Dariusz Grabowski – wybitny minister sprzed dwustu lat Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki uznawał obok szkół, przemysłu i handlu za nieodzowny fundament sprawnie funkcjonującego gospodarstwa narodowego – stanie się jednak w pełni możliwa dopiero wówczas, gdy kraje Unii Europejskiej zamiast rywalizować między sobą na rynku zbrojeniowym przyjmą zasadę podziału zadań. Zwłaszcza, że sytuacja międzynarodowo może ją wymusić.
Potrzebne laptopy zamiast lampionów
Jeśli Donald Trump wybierze izolacjonizm, wyprowadzony z wniosku, że Meksyk pozostaje dla Amerykanów ważniejszy od Ukrainy – nową wspólnotę obronną przyjdzie budować od zera. Po raz pierwszy od czasów Charlesa de Gaulle’a – a kiedy generał ustępował z prezydentury, obecny premier Francji Bayrou kończył dopiero pierwszy rok studiów – trzeba będzie zmierzyć się z podobnym wyzwaniem. Jako kraj z Ukrainą sąsiadujący musimy być nim żywotnie zainteresowani. I przygotowani. Kiedy się uda spotkać w pół drogi z zachodnioeuropejskimi partnerami i nawrócić z powrotem kacyków takich jak Orban czy Fico na idee demokracji, które przecież ich do władzy wyniosły lub w drugim wariancie wesprzeć ich społeczeństwa, żeby pozbyły się ich drogą wolnych wyborów, jak my Polacy Jarosława Kaczyńskiego w październiku 2023 r. – wtedy dopiero będzie powód do fety. Na razie priorytetem powinna stać się ciężka praca. Zamiast lampionów użyteczne okażą się raczej laptopy.