Robert Małłek, menedżer, autor książki “Niezwykła kariera Nataniela Tindera” w rozmowie Łukasza Perzyny
– Po wyprawie flotylli rosyjskich dronów powraca pytanie, jaką wiedzą o problemach naszej części Europy dysponuje prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump? Jest Pan autorem książki “Niezwykła kariera Nataniela Tindera”, gdzie pierwowzór jednego z bohaterów, o nazwisku Trumpet, wydaje się dość czytelny, a tytułowa postać, nie przebierający w środkach arywista, zostaje wiceprezydentem?
– Donald Trump ma o naszej części Europy wiedzę potoczną, wzmacnianą co najwyżej podszeptami potakiwaczy i pochlebców. Oczywiście w otoczeniu prezydenta USA znajdują się również osoby, które lepiej się w sytuacji orientują jak sekretarz stanu Marco Rubio: dla jego wyborców z Florydy, kubańskich imigrantów, agresywność Rosji nie jest tylko abstrakcją.
– Jednak Trump zaraz po tym, jak drugi raz został prezydentem, ogłosił rozpoczęcie procesu pokojowego, jeśli chodzi o Ukrainę?
– To najtrudniejszy proces pokojowy dla niego i Stanów Zjednoczonych. Donald Trump ze swoją osobowością i zasobem wiedzy o świecie stanowi łatwy cel dla KGB-isty takiego jak Władimir Putin, który umie grać na jego emocjach, ale i ambicjach. Czyni to przy tym w zimnokrwisty sposób. Wysłanie dronów nad Polskę to kolejny tego przykład. Rosjanie pokazują: i co nam zrobicie… Działają po swojemu, a pierwsze reakcje Waszyngtonu okazują się bezbarwne, jak wpis samego Trumpa w mediach społecznościowych.
– Zanim Trump stał się politykiem, jeździł do Moskwy jako biznesmen: inwestor i deweloper. Nie da się powiedzieć, że zupełnie Rosji nie zna?
– Donald Trump jeździł tam, żeby robić interesy. Przy okazji jego tam pobytu miały powstać kompromitujące go nagrania, sporo o nich mówiono w amerykańskiej kampanii wyborczej. Na pewno Trump pojmuje politykę w sposób transakcyjny. Dąży przy tym do osłabienia Unii Europejskiej. To bezsporne, że działa w tym kierunku. Pozostaje mieć nadzieję, że czyni to ze względów gospodarczych, a nie politycznych. Czyli chodzi mu o dominację ekonomiczną Stanów Zjednoczonych kosztem europejskiej wspólnoty. Dlatego za sojuszników uznaje Roberta Fico, Viktora Orbana czy Karola Nawrockiego. Ten ostatni, wybrany prezydentem z poparciem PiS, opowiedział się przeciwko przyjmowaniu Ukrainy do Unii Europejskiej, odwołując się w kampanii do resentymentów, mających źródło w historii. Pytanie, jak teraz, kiedy spotka się z Wołodymyrem Zełenskim, spojrzy mu w oczy, bo ta deklaracja w zły kontekst się wpisała. Ale nie o nim teraz rozmawiamy.
– Jednak kiedy Trump po raz pierwszy był prezydentem USA, jego przemówienie pod pomnikiem Powstania Warszawskiego, nawiązujące do naszej tradycji i historii, zostało przez wielu Polaków dobrze przyjęte?
– To jednak głównie słowa, w ślad za nimi nie poszły działania ani zobowiązania. Podobne wystąpienia jak tamto latem 2017 r. powstają siłami urzędników z amerykańskiej ambasady. Niewiele z nich pozostaje w prezydenckiej głowie już po wygłoszeniu. Donald Trump niewiele wie o Powstaniu Warszawskim, co chyba oczywiste. Wobec propagandy i dezinformacji jakie sieje Putin, Trump okazuje się bezradny. Dotyczy to zarówno Polski i Ukrainy jak innych państw regionu. Podczas jednej z podróży prezydent USA przekręcił nazwę Azerbejdżanu, a Armenię przez pomyłkę określił mianem Albanii. Nie ma co odwoływać się do jego wiedzy. Bardziej do świadomości, że liczy się z głosami Polonii, która w kolejnych kampaniach go popierała. Chociaż o trzecią kadencję nie będzie już mógł się ubiegać, dla perspektywy republikańskiej sukcesji, wyborów w 2028 roku – ma to spore znaczenie.
– A z kolei Ukraina nie była dla Trumpa obcym pojęciem, gdy 24 lutego 2022 r. Kreml zaczął wojnę przeciw niej? Przecież wcześniej ujawniono, że syn Joe’go Bidena Hunter pracował za 50 tys dol miesięcznie dla ukraińskiego koncernu gazowego Burisma, chociaż nie znał się na energetyce, a po ukraińsku też nie mówił. Trump chciał wtedy rozdmuchać aferę i nakłaniał Wołodymyra Zełenskiego, by wsparł go w tych działaniach. Zaś kiedy ukraiński prezydent odmówił, Trump w odwet za to wstrzymał pomoc wojskową dla Ukrainy wartości 400 mln dolarów, działo się to jeszcze przed wojną pełnoskalową, ale trwały już walki w Donbasie?
– Cała ta historia oddaje trafnie biznesowe i transakcyjne podejście Trumpa do polityki, o czym już trochę rozmawialiśmy. Obecny prezydent, nawet jeśli dostrzega w polityce międzynarodowej czy globalnej wartości wyższego rzędu, to wcale nie nimi się kieruje. Co nie zmienia oceny, że Hunter Biden pieniądze od ukraińskiego koncernu brał jako syn własnego ojca, a nie żaden ekspert, bo nim nie był – a to oczywiście nie powinno mieć miejsca. Płacono mu za nazwisko tylko. Zaś Trump starał się sytuację maksymalnie wykorzystać, z korzyścią dla siebie, bo przecież nie dla polityki amerykańskiej. Wcześniej, kiedy w 2016 roku pokonał w wyborach prezydenckich Hillary Clinton, rosyjska ingerencja w kampanię znacząco się do tego wyniku przyczyniła. A Trump zaciągnął pewien dług wobec Rosjan. Jakoś rzutuje to na jego pojednawczą wobec Putina politykę. Trafnie przewidziałem fiasko szczytu z ich udziałem na Alasce, pamięta Pan, jak o tym rozmawialiśmy, kiedy tylko został zwołany. Z kolei jeśli o Ukrainę chodzi, to widać, że o ile za czasów Bidena Amerykanie uzbrojenie przekazywali Ukraińcom, to teraz chętniej sprzedają je krajom Europy Zachodniej, a potem ta broń i tak stamtąd na Ukrainę trafia. Znowu stanowi to przykład polityki transakcyjnej.
– Istotny problem stanowi to, że problemy wschodniej flanki NATO – jeśli rzecz ująć najłagodniej – nie okazują się dla Donalda Trumpa najważniejsze?
– Niedawno po szczycie Bloku Szanghajskiego Donald Trump publicznie ubolewał, że Rosja i Indie zostały stracone na rzecz – jak się wyraził – ciemnych, czarnych Chin. Pokazuje to jego widzenie świata. I priorytety. Realnego przeciwnika dostrzega w Chinach. Rzeczywiście Rosja stać się może zapleczem surowcowym dla Chin i gigantycznym rynkiem zbytu dla chińskich towarów: samochodów, sprzętu AGD, maszyn. I ta umacniająca się zależność mocniej Trumpa niepokoi, niż wojna w Ukrainie, drony nad Polską czy nawet cała wschodnia flanka NATO. Dla Trumpa i jego sposobu myślenia osią głównego konfliktu pozostaje nie Atlantyk, lecz Pacyfik.