Dopiero po siedmiu miesiącach plagi wirusa z Wuhan ekipa rządząca pomyślała o gratyfikacjach dla służby zdrowia, na której spoczywa codzienna odpowiedzialność za zwalczanie i powstrzymanie COVID-19. Karetki wożą po mieście ludzi, dla których brak miejsc w szpitalach. Obywatele przestają to tolerować, jak pokazują sondaże.

Władza zbiera efekty własnej polityki, zwłaszcza nieudolności w zwalczaniu pandemii. Prezydent i premier wciąż dystansują pod względem popularności pozostałych liderów, ale zaufanie do nich zmalało o 9-10 proc. Erozja dotyczy wszystkich partyjnych polityków, skoro Szymon Hołownia, który swoją formację dopiero buduje, cieszy się większym zaufaniem od wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej Rafała Trzaskowskiego, chociaż jeszcze w niedawnych wyborach prezydenckich kolejność była odwrotna, zresztą i tak wygrał je Andrzej Duda. Polacy wyraźnie poczuli się oszukani, że przed głosowaniem serwowano im dyżurny optymizm, by nie bali się pójść do urn, a teraz władza przywraca restrykcje, które niedawno w blasku jupiterów sama znosiła.

Dla Jarosława Kaczyńskiego sondaże rozmaitych ośrodków przynoszą tylko jedną dobrą wiadomość: politykiem, któremu Polacy najmniej ufają nie jest prezes PiS lecz buntujący się niedawno przeciw niemu Zbigniew Ziobro. Ale to Kaczyński pozostaje drugi w rankingu nieufności, pomimo przejęcia przez jego partię publicznej telewizji i radia oraz przekształcenia ich w media rządowe.

Raczej tak zostanie, bo inny sondaż pokazuje jałowość i nieskuteczność flagowej operacji rządzących, odwracającej przy tym uwagę od niepowodzeń w walce z wirusem – przedstawiania PiS jako strażnika suwerenności, zagrożonej przez Unię Europejską. Za powiązaniem wypłat z funduszy europejskich z przestrzeganiem praworządności w państwach członkowskich opowiada się bowiem 72 proc Polaków, co oznacza, że tego zdania jest również część wyborców PiS, notującego poparcie 36-41 proc w różnych badaniach. W całej Unii za stosowaniem przez jej władze oceny przestrzegania standardów prawnych jako kryterium decyzji finansowych opowiada się niewiele więcej niż u nas, bo 77 proc wyborców. Oznacza to, że filar polityki Kaczyńskiego: straszenie Unią i jej domniemanymi ingerencjami okazuje się nieskuteczny.   
Żaden wstrząs nie pomoże rządzącym, bo zaledwie 39 proc Polaków opowiada się za wprowadzeniem stanu nadzwyczajnego (obojętne, jak miałby się on nazywać) w związku z ciężką sytuacją epidemiologiczną.

Całość opinii dotkliwa dla władzy 

Nassim Nicholas Taleb, ekonomista i prognosta, któremu przypisuje się, że pandemię przewidział – ściślej wskazał on raczej na ogromną rolę zjawisk… niemożliwych do przewidzenia w dziejach ludzkości – zauważa, że nawet w Ameryce społeczeństwo poradziło sobie w krytycznej sytuacji lepiej niż władza. Ta ostatnia nie umiała zapewnić odpowiedniej liczby testów, bo zwykle bardziej niż służbą zdrowia przejmowała się bronią jądrową [1]. Problem, który dziś przeżywamy, dotyka również najbogatszych państw świata. Pandemia, która nie wybiera, okazała się plagą globalną. Potwierdza to Taleb: mamy bez porównania więcej sposobów walki z epidemiami niż starożytni, ale też smutną pewność, że do nas dotrą. Wtedy wędrowały po świecie nawet i sto lat…
Żadne to pocieszenie, że nie radzi sobie również najstarsza demokracja świata. W niedawnej klasyfikacji organizacji pozarządowej EndCoronavirus, Polska wraz ze Stanami Zjednoczonymi, Francją i Rosją zaliczona została do najgorszej grup państw, które walkę z wirusem przegrywają. Wyróżniono za to m.in. Łotwę, Nową Zelandię, Tajwan i Tajlandię. Stanowi to dowód, że skuteczność nie zależy od zamożności ani nawet tradycji państwowej, tylko od tego, jak sprawna okazuje się w danym kraju władza. Obywatele bowiem niemal wszędzie nie ulegli panice. W Polsce obserwujemy dojrzałość i cierpliwość porównywalną z najtrudniejszymi chwilami historii. Nie trzeba nawet sięgać aż do stanu wojennego, gdy powstało nie tyle wymarzone przez opozycjonistów społeczeństwo podziemne, co autentyczna wspólnota obywatelska przezwyciężająca trudności.  
Wiemy, czym są klęski żywiołowe. Niespełna ćwierć wieku temu nawiedziła Polskę powódź stulecia, której skutki bezpośrednio odczuła jedna trzecia kraju, wtedy w 1997 r. woda zalała miasta tak ważne jak Wrocław czy Opole. Nawet pożar lasów wokół Kuźni Raciborskiej w 1992 r. okazał się największy w Europie. Jednak w wypadku pochodu wirusa z chińskiego Wuhan doświadczenie niczego nam nie podpowiada. Nikt nie pamięta bowiem epidemii grypy hiszpanki sprzed stu lat. Paroksyzm czarnej ospy we Wrocławiu z lat 60 wzbudził powszechny strach, ale dzięki bohaterstwu służby zdrowia pozostał dramatem lokalnym a liczba ofiar śmiertelnych całej tamtej epidemii równa jest obecnej dziennej statystyce zgonów na COVID-19. Pandemia już pochłonęła czterdzieści razy więcej istnień ludzkich niż katastrofa smoleńska, przed dekadą uznana za tragedię narodową.

W środę podano, że liczba nowych zakażeń dziennych przekroczyła 10 tys, co stanowi kolejny smutny rekord.

Nikt nie wie, w jakim stanie wyjdziemy z pandemii, gdy kiedyś się skończy. Filozof Slavoj Zizek przekonuje, że nic już nie będzie takie samo: na ruinach nastanie nowa normalność albo epoka barbarzyńska. Wybór należy do nas. 

Jednak cytowany już Nassim Nicholas Taleb nie szczędzi budujących przykładów radzenia sobie z następstwami wirusa: restaurator z Nowego Jorku błyskawicznie wyspecjalizował się w jedzeniu na wynos i jeszcze zwiększył zyski. Właściciel siłowni, gdy wszystkie je zamknięto, zaczął wypożyczać jej wyposażenie ludziom ćwiczącym w domu, a ponieważ Amerykanie w pandemii więcej tam przebywają bo zyskali dodatkowy czas do zagospodarowania – również sporo na tym zarobił. Ekonomista argumentuje przewrotnie, że z pandemią będzie jak z katastrofą samolotową: dzień po niej lata się najbezpieczniej, bo wszyscy szczególnie uważają. Przestrzega też jednak, że… mogą nadjeść następne. Pandemia może stanowić preludium kolejnego kataklizmu. Nie pocieszył nas myśliciel, chociaż robimy co możemy, wbrew komunałom o nastaniu ery egoizmu i postępującej atomizacji, gdzie każdy troszczy się co najwyżej o siebie i najbliższych.

Społeczeństwo okazało się odpowiedzialne, mężnie i cierpliwie aprobując ograniczenia, przejawiając na masową skalę odruchy wzajemnej pomocy sąsiedzkiej, wymieniając się użytecznymi informacjami o zagrożeniach czy dostawach sprzętu ochronnego. Maski czy rękawiczki, gdy ich brakowało, kupowano dla siebie i innych. Tym trudniej przychodzi tolerować egoizm polityków. Jego próbkę mieliśmy we wtorek w Sejmie, gdy nie potrafili nawet rozpocząć debaty o ustawach antycovidowych, bo część posłów PiS pomimo dnia roboczego postanowiła dłużej pospać. Ufali w moc większości parlamentarnej, jakby nie wiedząc, że nie jest dana raz na zawsze, ale w zgodzie z żelaznymi regułami demokracji przychodzi ją potwierdzać w każdym głosowaniu. Szumnie reklamowana ustawa pisowska trafiła do Sejmu o godz. 18 w przeddzień zaplanowanego jej procedowania, a jej niechlujny kształt zaszokował nie tylko ekspertów.

Dopiero po siedmiu miesiącach plagi władza pomyślała o drugich pensjach dla personelu medycznego z pierwszego frontu walki z pandemią, o rozwinięciu szpitali polowych (spektakularnie na Stadionie Narodowym) oraz o izolatoriach. Premier Mateusz Morawiecki w środowym wystąpieniu sejmowym nie powiedział niczego, co miałoby zagrzewać do walki ani dodać otuchy tym, którzy z pandemią zmagają się codziennie. Przywódca sprawdza się w krańcowych sytuacjach, jak Winston Churchill, który w słynnym przemówieniu na początku II wojny światowej obiecał Brytyjczykom wyłącznie “krew, znój, łzy i pot” (13 maja 1940 r. w parlamencie), ale zmobilizowany tak dobitnie i paradoksalnie kraj globalne starcie wygrał, choć przez rok samotnie dźwigał ciężar walki z Niemcami od zdobycia przez nie Francji po zaatakowanie ZSRR, bo USA wtedy jeszcze do wojny nie przystąpiły. Ale najpierw trzeba być przywódcą, co nie wynika mechanicznie z samego faktu pełnienia urzędu prezesa rady ministrów. W Polsce nie ma na razie ani jednego polityka, który stałby się twarzą ogólnonarodowej walki z pandemią, chociaż Morawiecki bardzo tego pragnął, przyjmując na siebie rolę spikera działań rządu. Tyle, że one nie skutkują. Jak pamiętamy z poprzedniego ustroju, na każdym zakręcie dziejowym wymieniano nie tylko premiera ale prezentera Dziennika Telewizyjnego, więc Morawiecki łącząc faktycznie obie role zwiększył tylko własne ryzyko.

Nie wiemy jeszcze, jak rozmaite przejawy bezradności władzy wpłyną na oceny, ferowane przez Polaków.

Warto więc samodzielnie przyglądać się wynikom sondaży, zwykle rozproszonych w medialnych przekazach, bo płynie z nich pewna wspólna prawda, a wszystkie instytuty demoskopijne nie mogą się mylić równocześnie. Zestawienie ich prac układa się w pewną całość.

Najwyższym, bo przekraczającym 42 proc zaufaniem wśród polityków w Polsce cieszy się Andrzej Duda,  ale wynik ten oznacza również, że 18 proc jego wyborców z lipcowego głosowania prezydenckiego albo już po tym terminie przestało mu ufać, albo poparło go wyłącznie dlatego, by urzędu nie objął jego rywal Rafał Trzaskowski. Tylko przez ostatni miesiąc zaufanie do Dudy zmalało o 10 punktów procentowych. Drugi w rankingu jest premier Mateusz Morawiecki z 40 proc ale on również stracił 8 punktów. Trzecim politykiem, który cieszy się największym zaufaniem Polaków został Szymon Hołownia – 38 proc. Mniej ufamy Rafałowi Trzaskowskiemu (34 proc), który pokonał go w lipcowych wyborach prezydenckich, uzyskując dwa razy tyle głosów i przechodząc do drugiej tury z Dudą.  Ale dopiero po nim następują Jarosław Kaczyński (32 proc) i Władysław Kosiniak-Kamysz (30 proc). Awans Hołowni pokazuje, że erozja dotyka najmocniej polityków parlamentarnych, bo lider nowego ruchu Polska 2050 posłem nie jest.

Największą za to nieufnością darzymy Zbigniewa Ziobro (62.5 proc), zaś po nim drugim politykiem, któremu nie ufamy okazuje się jego przełożony w rządzie Jarosław Kaczyński (59 proc), wyprzedzający Donalda Tuska (56 proc), darzonego przez prezesa PiS obsesyjną niechęcią [2]. Ziobro zapracował na to przez siedem lat pełnienia urzędu ministra sprawiedliwości za pierwszych i drugich rządów PiS, zaś społeczne postrzeganie dwóch pozostałych liderów niechlubnego rankingu wydaje się mieć źródło jeszcze w kampanii z 2005 r. kiedy to Jacek Kurski wyskoczył z konceptem o dziadku z wermachtu a także w podziałach, wywołanych interpretacją katastrofy smoleńskiej.
Budzenie uprzedzeń zaufania jednak nie odbuduje, jak dowodzi tego kolejne badanie, przeprowadzone na zlecenie Parlamentu Europejskiego we wszystkich 27 państwach członkowskich. Wynika z niego, że aż 72 proc Polaków uznaje za zasadne powiązanie wypłat z funduszy europejskich z przestrzeganiem praworządności w tych krajach. Oznacza to, że cała strategia Kaczyńskiego przedstawiania PiS w roli obrońcy przed ingerencjami unijnymi zawodzi. Polacy bowiem respektowanie prawa uznają za ważniejsze niż stawianie się unijnym urzędnikom. W całej UE za powiązaniem wypłat ze stanem praworządności opowiedziało się 77 proc badanych, w każdym z państw członkowskich większość, stosunkowo najmniej w Czechach – 59 proc [3].

Jeśli zaś władza ucieknie od bieżących problemów, wprowadzając stan nadzwyczajny i to obojętne, jak by się on nazywał – również nic na tym nie zyska. Dowodzi tego kolejne badanie. Przeciwnych wprowadzeniu stanu nadzwyczajnego pozostaje 46 proc Polaków, zaledwie 39 proc skłonnych byłoby na to przystać [4]. To poparcie niższe niż dla stanu wojennego w 1981 r, kiedy Polacy byli znękani trudnościami życia codziennego, zwłaszcza brakami w zaopatrzeniu. Część z nich zawiodła się wtedy, że powstanie Solidarności nie poprawiło ich sytuacji życiowej, a mało kto wiedział, że władza szykuje zapasy na czas przyszłego stanu wojennego, co dodatkowo pogarsza sytuację w sklepach, spowodowaną załamaniem socjalistycznej gospodarki. Dziś, w warunkach władzy pochodzącej z wolnych wyborów, rządzący nie mogą liczyć na taryfę ulgową, nawet jeśli na początek im zaufano.

                    Kredyt zaufania się wyczerpał

Żadnych zaś niespodzianek nie przynoszą badania, w których pytano o samą pandemię: 37 proc Polaków uznaje ją za poważne, a kolejnych 37 proc za bardzo poważne zagrożenie dla zdrowia publicznego. Rzadko w jakiejkolwiek innej sprawie pozostajemy tak zgodni w opiniach [5]. 

Rządzący w pierwszych miesiącach pandemii uzyskali solidny kredyt zaufania od społeczeństwa. Kolejne nakazy i ograniczenia Polacy znosili z godną podziwu cierpliwością. Nie trwa to jednak w nieskończoność. 

Spadek zaufania nie wynika z faktu, że obywatele mają do władzy pretensje o pandemię, ale o zmienność komunikatów jej dotyczących, jakie dobiegają ze strony obozu rządzącego, a zwłaszcza związki tych zwrotów z bieżącą polityką. Przed wyborami prezydenckimi władza forsowała dyżurny optymizm. Zapamiętano słowa prezydenta Andrzeja Dudy, że pójście na wybory aby zagłosować nie różni się od wizyty w sklepie, żeby zrobić zakupy. Władza zabiegała zwłaszcza o uśmierzenie obaw seniorów, bo w najstarszej grupie elektoratu kandydat PiS notował najwyższe poparcie. Sporą część nakazów i restrykcji, wtedy zniesionych, trzeba było w ostatnim okresie przywrócić. Noszenie masek nie wiąże się z żadnymi niedogodnościami, Polacy się już do niego przyzwyczaili, powiązali je nawet ze specyficznym humorem (wysyp ciekawych firmowych wzorów lub samodzielne upiększanie), więc nie było powodów, by się z niego wycofywać. Powrót do szkół w tradycyjnej formie od 1 września krytykowali sami nauczyciele nie tylko dyrektorzy, a po sześciu tygodniach premier Morawiecki zmuszony był i w tej kwestii ustąpić, również na poziomie podstawówek. Pamięta się też władzy buńczuczne obwieszczanie zwycięstwa w walce z pandemią, po którym epidemiolodzy łapali się za głowy, bo optymizmu rządzących nie potwierdzały statystyki ani analizy. 

Nie są Polacy naiwni i wcale nie oczekują, że władza na czas pandemii zastąpi medyków. Charakterystyczne zresztą, że w trakcie wyborów prezydenckich jedyny w stawce kandydatów lekarz z dyplomem Władysław Kosiniak-Kamysz poniósł spektakularną porażkę, bo nie tym się głosujący kierowali. Zaufanie do marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego, chociaż jest profesorem medycyny i wybitnym chirurgiem nie przekracza 19 proc.  Podatnicy spodziewają się, że władza zajmie się tym, za co się jej płaci: zarządzaniem kryzysem. Leczyć zaś powinni fachowcy. Rząd jednak, nawet gdy przywołuje zdanie epidemiologów, najczęściej czyni to bez nazwisk, co niweluje do zera wagę tych opinii. A nawet rodzi podejrzenie, że renomowani fachowcy nie są wypytywani o zdanie lub nie zamierzają rzucać na szalę autorytetu naukowego i medycznego, by rząd się nim posłużył przy uzasadnianiu kolejnych wzbudzających wątpliwości posunięć. 
Nowy minister zdrowia Adam Niedzielski, zresztą choć doktor to nie lekarz lecz menedżer, notuje zaledwie 18,5 proc zaufania w przytaczanym już rankingu IBRIS dla Onetu, podczas gdy jego poprzednik Łukasz Szumowski w marcowym badaniu miał 41 proc gdy się katastrofa dopiero zaczynała.

Niespotykana brutalność polityki

Sekretarz kolegium służb specjalnych Maciej Wąsik kwituje utratę przytomności przez podejrzanego Romana Giertycha słowami: nie z nami te numery, chociaż nie jest lekarzem. Również prowadząca sprawę mecenasa prokuratura poznańska zapewnia, że wicepremier symuluje. W czasie pandemii COVID-19 takie uzurpowanie sobie przez aparat przymusu orzekania w sprawach wymagających wiedzy lekarskiej stanowi niebezpieczeństwo samo w sobie.

Read more

Tyle, że później to zaufanie zawiódł, choć przez czas jakiś pozostawał nawet liderem rankingu: jego odejście ze stanowiska poprzedzone zostało jednak bulwersującymi opinię publiczną wiadomościami o interesach rodziny i znajomych, którzy zarabiali na dostawach sprzętu do walki z pandemią. Trudno się więc dziwić, że teraz Polacy okazują się ostrożniejsi. Nie tylko rządzący powinni więc uważnie wczytać się w dane demoskopijne. Wiele mówią one o władzy, ale jeszcze więcej o nas samych.  Nie wiemy jednak wciąż jeszcze, co wyłoni się z odrodzonego poczucia wspólnoty, jakiego przez ostatnie pół roku niespodziewanie doświadczyliśmy. Wystarczy ono jednak, by społeczeństwo postrzegać bez porównania lepiej, niż teraz ocenia ono decydentów. Zasłużyli sobie na to jak nigdy.

[1] Nassim Taleb, wypowiedź na Business International Trends Festival, 19 października 2020 r.
[2] IBRIS dla Onetu, 16-17 października 2020
[3] Kantar z 25 września – 7 października 2020 na zlecenie Parlamentu Europejskiego, wyniki wg Politico
[4] IBRIS dla Wirtualnej Polski z 16 października 2020
[5] SW Research z 15-16 października 2020 

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 6

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here