Zakończył się proces pisarza-celebryty Jakuba Żulczyka, o którym świat pewnie by nigdy nie usłyszał, gdyby nie nazwał Prezydenta Andrzeja Dudy ,,debilem”. Sąd Okręgowy w Warszawie, w osobie sędziego Tomasza Grochowicza, po przeprowadzeniu postępowania umorzył je uznając, że nazwanie głowy państwa ,,debilem” nie stanowi przestępstwa, gdyż osoby sprawujące funkcje publiczne muszą się liczyć z ostrymi wypowiedziami pod ich adresem. Przypominam sobie, że nie zawsze sądy były tak łaskawe.

W 2011 r. Sąd Rejonowy w Kielcach skazał studenta za to, że obraził Premiera Donalda Tuska za nazwanie go ,,ćwokiem i prostakiem”, i skazał na karę 8 miesięcy pozbawienia wolności, bowiem według sądu czym innym jest krytyka, a czym innym naruszenie prawa. W 2001 r. lider Samoobrony Andrzej Lepper został skazany na 16 miesięcy pozbawienia wolności za nazwanie Wicepremiera Leszka Balcerowicza ,,ekonomicznym idiotą”, a Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego ,,nierobem”.

            Skandaliczny wyrok sądu, przynajmniej dla mnie, w sprawie Jakuba nomen omen Żulczyka spotkał się jednakże z życzliwymi komentarzami. I tak prof. Marcin Matczak, naczelny komentator TVN w prawach prawnych  uznał, że słuszna decyzja sądu przypomina o konstytucyjnej zasadzie wolności słowa. Inny sławny autorytet moralny wielu Polaków Kuba Wojewódzki również zdecydował się zabrać głos: ,,Kuba Żulczyk bierze udział w rebelii wolnego myślenia. Będziecie kiedyś o tym czytać w podręcznikach”. Do wyroku sądu próbował odnieść się nieśmiało Wiceminister Sprawiedliwości Sebastian Kaleta zamieszczając następujący wpis: ,,Dzisiejszy wyrok wydany przez sędziego Grochowicza w sprawie Jakuba Żulczyka daje podstawę by bezkarnie każdego sędziego w Polsce nazywać debilem przy każdej okazji. To psucie debaty publicznej, legitymizowanie nienawiści. Odbije się na sędziach niestety też.” Pan wiceminister natychmiast został przywołany do porządku przez panią prokurator Ewę Wrzosek, która zagroziła mu odpowiedzialnością dyscyplinarną za według niej skandaliczną wypowiedź.

            Ale co innego jest zastanawiające w niniejsze sprawie. Aby orzec o ewentualnej winie Żulczyka, sędzia powołał biegłego językoznawcę dr Michała Rusinka, który sporządził opinię filologiczną dotyczącą słowa ,,debil.” Według biegłego użycie słowa ,,debil” nie jest obraźliwe i ,,mieści się w granicach gatunku satyrycznego felietonu nacechowanego hiperbolizacją”. Doświadczony sędzia sądu okręgowego, który przecież musiał ukończyć studia prawnicze i kilkuletnią aplikację, aby ustalić czy nazwanie prezydenta Polski ,,debilem” jest obraźliwe, potrzebował opinii biegłego!

            Z własnej praktyki adwokackiej wiem, iż niestety coraz częściej sędziowie korzystają z opinii biegłych w sprawach w których nie jest potrzebna specjalistyczna wiedza, a na pewno zbędna jest opinia biegłego w sprawie ustalenia  czy nazwanie kogokolwiek, nie tylko prezydenta ,,debilem”, jest obraźliwe. Jeśli już mówimy o obrazie, to raczej zdrowego rozsądku. Przypominam sobie jak w sprawie o zadośćuczynienie za śmierć matki na skutek wypadku samochodowego sąd oddalił powództwo zarzucając mi, iż jako pełnomocnik powódki nie wnosiłem o powołanie biegłego, który zdaniem sądu miałby potwierdzić, co dla mnie było oczywiste, że śmierć matki stanowi traumatyczne przeżycie dla córki.

            Sędziowie często mają problem z podjęciem decyzji bo boją się odpowiedzialności bądź tak im wygodnie. Umiejętności podejmowania decyzji, tak ważnej w zawodzie sędziego, nikt nie jest w stanie ich nauczyć, ani na studiach, ani w czasie szkolenia aplikanckiego. Sędziowie nie są także poddawani badaniom psychologicznym tak często praktykowanymi w innych zawodach, stąd też za wszelką cenę chcą, aby decyzje za nich ktoś inny podjął, najlepiej biegły, dlatego po nich sięgają w sprawach, w których wystarczy ogólna wiedza oraz zdrowy rozsądek.

             Ale korzystanie z biegłych czy też ekspertów to nie tylko domena wymiaru sprawiedliwości. Także politycy dostrzegli, iż naukowcy mogą być bardzo przydatni, gdy trzeba podjąć trudne i niepopularne decyzje. Ponad rok temu w związku z pandemią została powołana Rada Medyczna do spraw COVID-19, która miała pomóc rządzącym w walce z koronawirusem. Nazwiska członków Rady mogliśmy poznać, ale już nie protokołów z posiedzeń, ani powiązań osób w niej zasiadających z firmami  farmaceutycznymi. 14 stycznia 13 z 17 członków Rady zrezygnowało z doradzania Rządowi w sprawie epidemii z uwagi na brak wpływu rekomendacji na realne działania, a w  szczególności nie wprowadzenie obowiązkowego szczepienia. Czarę goryczy przelało nie uwzględnienie przez Ministra Edukacji Narodowej żądania Rady natychmiastowego zwolnienia małopolskiej kurator oświaty, która określiła szczepienia eksperymentem medycznym. Lekarzom zasiadającym w Radzie trudno było pogodzić się z tym, że ostateczne decyzje w walce z epidemią podejmują politycy, przynajmniej w teorii ponoszący odpowiedzialność, a nie jej członkowie, zwolnieni z tej odpowiedzialności. Członkowie Rady dość późno zrozumieli bądź też nie znali powiedzenia Winstona Churchilla: ,,Experts should be on tap, but not on top”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że politycy powinni trudne decyzje konsultować z ekspertami, ale eksperci nie mogą zastępować polityków w  podejmowaniu przez nich ostatecznych decyzji.  

                                                                              

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 5 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here