Na XXX zjazd delegatów NSZZ “Solidarność” odbywający się w luksusowym Centralnym Ośrodku Sportu w Zakopanem w dniach 26-27 maja wstęp mają tylko media rządowe: TVP i Polskie Radio. Inni dziennikarze nie otrzymali akredytacji. Kiedyś Solidarność walczyła o wolność mediów – przypominają liczni komentatorzy. Jednak problem polega nie tyle na tym, że nie wolno relacjonować (dziennikarze zwykli radzić sobie z zakazami), lecz że… nie bardzo jest co – bo żadne to wydarzenie. Słaby dziś związek pomimo dawnej legendy pozostaje tylko przybudówką pisowskiej władzy.

Wedle reguł demokracji, chociaż w socjalizmie

Pierwszy historyczny zjazd delegatów w gdańskiej hali Olivia we wrześniu i październiku 1981 r. skupił na sobie uwagę mediów całego świata. Chociaż Związek (wtedy jeszcze zasługujący na pisanie go wielką literą) działał w warunkach ustroju komunistycznego – skrupulatnie przestrzegano wszelkich procedur demokratycznych. Wcale nie było tak oczywiste, że przewodniczącym zostanie Lech Wałęsa, chociaż ostatecznie pokonał on już w pierwszej turze bardziej radykalnych kontrkandydatów, w kolejności oddanych głosów: lidera szczecińskiego strajku sprzed roku Mariana Jurczyka, Andrzeja Gwiazdę oraz pobitego wiosną podczas prowokacji bydgoskiej przez służby bezpieczeństwa Jana Rulewskiego z Bydgoszczy. 

Czas wizjonerów

I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ “Solidarność” bo tak brzmiała pełna nazwa zgromadzenia w hali Olivii uchwalił też Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej – wskazujące, że Polacy rozumieją ich aspiracje demokratyczne. Ponadczasowy jego sens na nowo da się odczytać w obecnym kontekście wojny na Ukrainie. Delegaci nie zajmowali się jednak wyłącznie geopolityką – ale także perspektywami naprawy fatalnej sytuacji gospodarczej kraju, wtedy zadłużonego przez dekadę rządów ekipy Edwarda Gierka i trapionego permanentnymi brakami w sklepach, gdzie albo oglądano puste półki albo kolejki ustawiające się po najprostsze artykuły. W takich warunkach ekonomiści, jak Tadeusz Kowalik, Ryszard Bugaj czy Stefan Kurowski formułowali prospołeczny program Solidarności.         

Znawca Związku Jerzy Holzer (“Solidarność 1980-81. Geneza i historia”) nie bez podziwu pisał o jego ówczesnym programie: “W zakresie gospodarczym jaśniejsze były koncepcje przyszłego systemu (..) niż propozycje doraźnych działań antykryzysowych. Przyszły system odrzucić miał zasady nakazowo-rozdzielcze, usamodzielnić społeczne przedsiębiorstwa pod zarządem załóg, uznać za podstawę działalności gospodarczej rachunek ekonomiczny, weryfikowany przede wszystkim przez prawa rynku, przeciwdziałać tendencjom monopolistycznym przez odpowiednie ustawodawstwo i aktywność organizacji konsumenckich. Zakładano, że nastąpi uspołecznienie planowania przez publiczne debaty nad planem centralnym oraz jego wielowariantowość” [1].

Jak widać – uspołecznienia planowania do dziś nie przeforsowano, skoro Polski Ład rządu Mateusza Morawieckiego nie był konsultowany z tymi, których bezpośrednio dotyczy: przedsiębiorcami ani samorządowcami.

Gdańskie postulaty wciąż czekają

Podobnie nie spełniony pozostaje jeden z 21 historycznych postulatów sformułowanych w Sierpniu 1980 r. w Stoczni Gdańskiej przez Międzyzakładowy Komitet Strajkowy – zakładający powoływanie na stanowiska wedle kompetencji a nie przynależności partyjnej. Do powstania nowej nomenklatury już po zmianie ustrojowej to w znacznej mierze resztówka NSZZ “Solidarność” się przyczyniła, stając się przybudówką partii Prawo i Sprawiedliwość a w zamian delegując działaczy regionalnych do sejmików z list tego ugrupowania a także do licznych rad nadzorczych i zarządów. Udział w podziale łupów stał się faktem.    

Mamona i beneficja w karuzeli stanowisk dokonały tego, co nie powiodło się autorom stanu wojennego. Jeden z planów wprowadzających go generałów zakładał wasalizację związku. Narzędziem stać się mieli wskazywani przez władzę “autentyczni działacze robotniczy” eliminujący “ekstremistów”. Opór społeczny, okupiony ofiarą krwi górników z Kopalni Wujek, demonstrantów z Lubina, licealisty Grzegorza Przemyka i kapelana Solidarności ks. Jerzego Popiełuszki udaremnił realizację tego makiawelicznego planu. W 1988 r. w kwietniu, maju i sierpniu młodzi robotnicy Nowej Huty, Stalowej Woli czy Bydgoszczy i górnicy śląskich kopalń zastrajkowali z żądaniem ponownej legalizacji Solidarności, chociaż gdy działała ona oficjalnie w latach 1980-81 chodzili jeszcze do szkół zawodowych jeśli nie do podstawowych. Przemawiała jednak do nich legenda.

Ich protesty zmusiły władzę do rozmów. Skrywana przed opinią publiczną część tych ostatnich toczyła się w podwarszawskiej Magdalence w ośrodku – co nie bez znaczenia – Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którym wciąż kierował realizator represji stanu wojennego Czesław Kiszczak.  

To w Magdalence w trakcie potajemnego spotkania 27 stycznia 1989 r. reprezentujący ekipę Solidarności w negocjacjach z władzą Lech Kaczyński tak mówił o doborze formatu odrodzonego związku zawodowego: “struktura branżowa jest strajkogenna, umacnia tendencje rewindykacyjne. Natomiast struktura regionalna bardziej odpowiada interesom kraju. Oczywiście rozumiemy wasze zastrzeżenia: nie chcemy w całości powtórzyć sytuacji z lat 80-81” [2]. Czyli, jeśli rzecz ująć najkrócej, negocjator nie chciał dokładnie tego, czego domagali się przedtem strajkujący robotnicy. 

Kuglowanie jednak wiele nie zmieniło, bo po Magdalence nadszedł czas Okrągłego Stołu, którego ustalenia okazały się już jawne. Znalazły się wśród nich wybory, w których 35 proc miejsc do Sejmu i cały Senat stały się przedmiotem wolnej konkurencji. Polacy zagłosowali na Solidarność, wynik z 4 czerwca 1989 okazał się tak jednoznaczny, że zaskoczył nawet związkowych liderów.

Dla Solidarności oznaczało to – wobec odwrócenia sojuszy przez dotychczasowych satelitów PZPR: Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne – wzięcie odpowiedzialności za Polskę. Po raz pierwszy w Europie władzę przejmował związek zawodowy, bo wciąż pod tą marką funkcjonowała “S”.  W rządzie pierwszego od kilkudziesięciu lat niekomunistycznego premiera, bo tak chętnie przedstawiano Tadeusza Mazowieckiego przeważali wprawdzie działacze i doradcy Solidarności ale funkcję wicepremiera i szefa MSW zachował w nim jeden z autorów stanu wojennego Czesław Kiszczak.

Parasol nad liberałami

Związek – wedle oficjalnej i modnej wtedy formuły – rozpostarł parasol ochronny nad reformami społeczno-gospodarczymi. W tym nad zmuszającym Polaków do wyrzeczeń planem nazwanym od nazwiska wicepremiera Leszka Balcerowicza, chociaż głównym jego autorem pozostawał młody liberalny ekonomista amerykański Jeffrey Sachs, co sam przyznaje w swoich książkach.

Prospołeczni z początku zakładowi i regionalni działacze masowo wyjeżdżali na stypendia i staże do Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej. Po powrocie z nich powtarzali nierzadko gorliwie liberalne frazesy.   

Nikt nie tłumił jednak dyskusji, marka Solidarności wciąż kojarzyła się ze swobodą wymiany poglądów. Podczas spotkania zorganizowanego przez Region Mazowsze na Politechnice Warszawskiej ekonomista i przedsiębiorca oraz doradca związkowy Dariusz Grabowski publicznie spytał ministra pracy z rekomendacji NSZZ “S” Jacka Kuronia dlaczego zamiast rozdawać bezrobotnym darmową zupę nie stworzy im raczej możliwości, żeby sami mogli na nią zarobić.  Nikt nie zabronił dziennikarzom wstępu na tamto spotkanie.

Znak Solidarności nie stracił jednak od razu swojej magii i mocy. Gdy w trakcie “wojny na górze” z premierem Mazowieckim przewodniczacy związku Lech Wałęsa pozbawił “Gazetę Wyborczą” prawa posługiwania się znaczkiem “S” przy winiecie pisma – w redakcji odbyło się w atmosferze gorącej dyskusji dramatyczne referendum czy zespół ma się temu podporządkować. Ostatecznie związkowe logo zniknęło z pierwszej strony gazety Adama Michnika. 

Nawet po przegranych przez cały obóz Solidarności wyborach z 1993 r. związek dwa razy jeszcze do polityki powracał. Najpierw pod marką Akcji Wyborczej Solidarność. Wygrała ona kolejne wybory w 1997 r. i przez cztery lata rządziła, większość tego czasu z Unią Wolności. Przeprowadzono wtedy cztery reformy społeczne nazywane wielkimi, z których trwale udała się tylko jedna: samorządowa. “Szliśmy po władzę po to, żeby ją oddać ludziom” – powtarzał ówczesny premier Jerzy Buzek. Jednak już w 2001 r. wyborcy ocenili tak AWS jak UW jednoznacznie, za koszty pozostałych reform i wewnętrzne kłótnie. Żadne ze współrządzących ugrupowań nie dostało się do kolejnego Sejmu. Stanowiło to pierwszy taki przypadek w nowoczesnych dziejach Europy.

Jeszcze mniej udane okazało się kolejne wejście związku do polityki. Od 2005 r. związał się z PiS. Teraz NSZZ “Solidarność” zawsze kojarzona z pokojową walką nazywała siebie nawet… wojskiem Lecha Kaczyńskiego. Zaś parę lat temu, w trakcie strajku w szkołach, protestujący pedagodzy zarzucali nauczycielskiej Solidarności, że zamiast ich wspierać, pomaga władzy.

Niegdyś dumny dziesięciomilionowy związek pozostaje dziś cieniem dawnej potęgi.  Nawet jeśli na zjazd nie wpuści dziennikarzy, opinia publiczna i tak to dostrzega.

[1] Jerzy Holzer. “Solidarność” 1980-81. Geneza i historia. Rytm, Warszawa 1986, cz II, s. 288    
[2] Krzysztof Dubiński. Magdalenka. Transakcja epoki. Wyd. Sylwa, Warszawa 1990, s. 41

Jak oceniasz?

kliknij na gwiazdkę, aby ocenić

średnia ocen 4.7 / 5. ilość głosów 3

jeszcze nie oceniano

jeśli uznałeś, że to dobre...

... polub nas w mediach społecznościowych

Nie spodobało się? Przykro nam...

Pomóż nam publikować lepsze teksty

Powiedz nam, jakie wolałbyś teksty na pnp24.pl?

Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem „Opinii”, Polityczni.pl i „Samorządności”, autorem filmu o Aleksandrze Kwaśniewskim (emisja TVP1 w 2006 r.) oraz dziewięciu książek, w tym. „Uwaga, idą wyborcy…” i „Jak z Pierwszej Brygady”. Pracował m.in. w „Wiadomościach TVP” i „Życiu”, kierował działem krajowym „Obserwatora Codziennego”. W latach 80 był działaczem Konfederacji Polski Niepodległej i redaktorem prasy podziemnej.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here